Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamila Kubas. Opowieść o życiowych zakrętach medalistki z Rio

Michał Olszański
Spotykamy się w Małomicach, niedaleko zalewu, na którym przepłynęła tysiące kilometrów i wylała litry potu. Kamila jest uśmiechniętą, otwartą zaskakująco drobną (jak na sport, który uprawia) blondynką. Uwagę przyciągają tatuaże pokrywające jej całą lewą rękę. W ich górnej części, na ramieniu, widzimy sylwetkę dziewczyny, wychylającej się z łódki. Palcem dotyka tafli wody, na której pojawiają się olimpijskie kółka.

Już jako nastolatka uprawiała kajakarstwo w klubie Viking Małomice. Gdy zaczęła odnosić pierwsze sukcesy, przywozić z zawodów medale, postanowiła swoje życie związać ze sportem. Poszła nawet do szkoły o takim profilu. Wszystko to przerwał, jak mówi, „wybryk młodości”. Gdy wsiadała tamtego wieczoru do samochodu, nie przyszło jej do głowy, że to ostatni moment, kiedy stoi na nogach. Po wypadku nie straciła przytomności.

- Od razu wiedziałam, że to jest poważna sprawa - wspomina. Dopiero w karetce otoczyła ją ciemność. Po wyjściu ze szpitala zaczęła się monotonna codzienność rehabilitacji. Smutna rutyna, jednak Kamila była przecież młodą dziewczyną, wesołą, lubianą przez otoczenie.

- No i te kontakty się nie pozrywały - opowiada. - A ja nie chciałam siedzieć w domu. Jak tylko mogłam, zaczęłam wychodzić. Małomice to niewielka miejscowość, więc byłam swego rodzaju sensacją. Ludzie zaczepiali mnie, pytali czy mogą pomóc. Wychodziłam do sklepu, nawet na dyskoteki.

Takie życie, nieco z boku, z częstymi wizytami w szpitalu i w gabinetach rehabilitacji, zajęło jej rok. W tym czasie udało się jej wyjechać na obóz Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Tam dowiedziała się o wózkach aktywnych (lekkich, pozwalających swobodnie się poruszać), bo dotąd miała duży, dość pokraczny ręczny wózek ortopedyczny. FAR uczy m.in. techniki jazdy na wózku, jazdy w balansie (w skrócie balansowania na dwóch kółkach, co pomaga przy pokonywaniu nierówności, przeszkód, zjeżdżaniu ze stopni itp.).

- Ja próbowałam balansu już na swoim starym wózku - śmieje się. - Szybko się przekonałam, że życie osoby z niepełnosprawnością to ciągłe szukanie patentów na różne rzeczy. Zresztą w tamtych czasach było zupełnie inaczej niż dziś. Komórki, dostęp do internetu, to nie były wówczas jeszcze rzeczy powszechne, więc o wszystkim trzeba było dowiadywać się pocztą pantoflową. Dziś wystarczy stuknąć w kilka klawiszy i świat fundacji, stowarzyszeń, udogodnień, stoi przed nami otworem. Wtedy informacje rozprzestrzeniały się w poczekalniach szpitalnych, poprzez rehabilitantów.

Pierwszy kontakt ze sportem osób z niepełnosprawnościami miała w Zielonej Górze.

- Szkoła z internatem u Elżbietanek okazała się najlepszą możliwą opcją - tłumaczy. - Mieliśmy tam całkiem fajną paczkę. Była grupka rówieśników po różnych wypadkach, a także studenci z niepełnosprawnością. Próbowałam przez chwilę lekkiej atletyki (oszczep, kula, dysk), ale szybko uznałam że to jednak nie dla mnie.

Okazało się, że przerwać musiała także naukę (dokończy szkołę zaocznie), ze względu na powikłania zdrowotne. Przeszła poważną operację i kolejne miesiące spędziła w szpitalu.

- Po wszystkim wróciłam do Małomic, wynajęłam mieszkanie. Zrobiłam prawo jazdy i kupiłam przystosowany samochód. Zaczęłam sobie żyć - opowiada. Jak mówi, trochę poszukiwała siebie, trochę nadrabiała stracony w szpitalach czas. A pewnego dnia jej życie odmieniło się zupełnie.

- Gdy teraz jeżdżę jako instruktor na obozy FAR z dorosłymi, często widzę, jak niektórzy po wypadkach zatracają się w tym, że kiedyś będą znowu chodzić. Ja to nazywam taką żałobą po życiu na stojąco. Człowiek karmi się tą nadzieją, a często podsycają ją jeszcze lekarze. Wtedy moim zadaniem jest pokazać im, w jakim są miejscu i jak mogą pokleić swoje życie na nowo - tłumaczy. - Ja też byłam w tej żałobie. I to przez kilka ładnych lat. Ale dokładnie wiem, kiedy ona się skończyła. Było to w dniu, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. W jednej chwili to, że siedzę na wózku przestało być istotne. To była wielka psychiczna przemiana. Zawsze chciałam mieć dziecko, a nie byłam pewna, czy będę mogła. Poczułam się kobietą.

***

W sieci można znaleźć filmik z powitania Kamili po powrocie z igrzysk w Rio de Janeiro do Małomic. Jest na nim policja i strażacy na sygnale, jest kawalkada motocykli. Jest transparent „WITAMY CIĘ KAMILA”, szampan, a z głośników leci „We are the Champions”. Tłum śpiewa „Sto lat”, są wiwaty. Wygląda na to, że całe miasteczko przyszło przywitać swoją bohaterkę. Bohaterkę, która zdaje się być w lekkim szoku. Rozpromieniona, szczęśliwa, ale też zaskoczona i chyba lekko przytłoczona skalą imprezy. Uśmiecha się, przytula bliskich i znajomych (wszyscy chcą się przytulić), a ukradkiem ociera łzy szczęścia.

***

- Nadia miała już około pięciu lat, gdy pewnego dnia zaczepił mnie Jan Durczyk, mój dawny trener z Vikinga Małomice - opowiada paraolimpijka. - Okazało się, że do programu igrzysk paraolimpijskich wchodzi nowa dyscyplina - parakajakarstwo. Działacze poszukiwali zawodników, którzy mogliby w perspektywie trzech lat na tych igrzyskach zaistnieć. Pomyślał o mnie - tłumaczy.

W krótkim czasie, trener zorganizował spotkanie z działaczami kadry, którzy przywieźli ze sobą specjalnie dostosowany kajak.

- Przyjechała z nimi Agnieszka Kopeć, pierwsza w Polsce zawodniczka w naszej dyscyplinie. Wsiadłam do tego kajaka i… trochę się zawiodłam. Liczyłam, że sobie po prostu popłynę, a zaliczyłam wywrotkę - wspomina.

Działacze pojechali, a kajak został. Więc zaczęła z tego korzystać. Coraz więcej czasu spędzała na wodzie, zapisała się do klubu (Start Zielona Góra) a po kilku miesiącach pojechała na swoje pierwsze zawody do Duisburga.

- To był duży niewypał. Pamiętam, że pomyślałam sobie że nic z tego mojego pływania jednak nie będzie - wzdycha. Jednak ziarenko zostało już zasiane i właśnie zaczynało kiełkować. Postanowiła wraz z trenerem Durczykiem, że solidnie przepracują zimę (czyli praca na siłowni, ergometrze), a na wiosnę wystartują z pełną parą.

- Jeśli chodzi o sposób trenowania, ilość treningów, ciągłe przekraczanie własnych granic, to już nie była zabawa, a sport na poziomie wyczynowym. Trenowaliśmy pięć dni w tygodniu, przepływałam 10-15 km dziennie. Na zgrupowaniach, których było dużo - kilka w ciągu roku - mieliśmy 2,3 jednostki treningowe dziennie, codziennie - tłumaczy. Jako „samodzielna matka”, zawsze zabierała Nadię ze sobą, więc po treningu przychodził czas na naukę.

- Schodziłam z wody i zabierałyśmy się za lekcje - wspomina. Nie ukrywa, że czasem brakowało sił. Nie zawsze, po treningu i lekcjach była w stanie zabrać jeszcze córeczkę na spacer. Nadia miała jednak swój świat: kredki, ołówki. Dziś uczy się w szkole plastycznej z internatem w Zielonej Górze. O ile na zawodach rozgrywanych w Europie zawsze była z mamą, to niestety, nie udało się zabrać jej do Rio, gdzie 4 września, w przedostatni dzień Igrzysk, odbywał się sprint kobiet na dystansie 200 m.

- Gdy stałam już w starterze powiał wiatr, przód łódki zaczęło znosić w lewo, tak, że byłam ustawiona na ukos w stosunku do toru. Ale dostałam takiej adrenaliny, że pierwszym ruchem wiosła ją wyprostowałam - śmieje się. - A po dotarciu na metę, jeszcze w tej euforii, od razu pomyślałam o Nadii. O tym, że ten medal (który zresztą jej zadedykowałam), to także jej wyrzeczenia. Przez tyle lat nie miała prawdziwych wakacji. Owszem, często wyjeżdżała, czasem w ciekawe miejsca, ale była wtedy z dala od rówieśników, przyjaciółek… na pewno nie zawsze było jej łatwo. Poczułam wdzięczność

***

Na oficjalnej stronie Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego, na profilu Kamili Kubas widnieje motto: „Po to są w życiu mi te górki abym miała lepsze widoki”

- W życiu nie dzieje się nic bez przyczyny - mówi, a ja przyglądam się tatuażowi. Na przedramieniu, poniżej tafli wody, jest już inny świat. Podwodny właśnie. Widzimy nurka w otoczeniu rafy koralowej.

***

Po sukcesie w Rio rozpoczął się kolejny cykl olimpijski, a celem był medal w Tokio. W 2018 r. Kamila zdobyła swój drugi (po tym z 2016 r. z Moskwy) brązowy medal na Mistrzostwach Europy. Ale na rok przed planowanymi Igrzyskami (które zostały ostatecznie przesunięte przez pandemię) stało się coś, na co złości się do dziś. Została przegrupowana do wyższej grupy startowej (w parakajakarstwie zawodnicy startują w trzech grupach, w zależności od stopnia sprawności). Czyli teraz musi rywalizować z dużo mocniejszymi fizycznie zawodniczkami. Mimo to zdobyła kwalifikację na Igrzyska, ale tam jej występ wypadł, jak sama określa - „słabo”, także dlatego, że miesiąc przed startem wylądowała w szpitalu.

- Boli mnie to, że ktoś podjął sobie, ot tak, decyzję o końcu mojej kariery - denerwuje się. - Zamiast walczyć o medale, pozostaje mi się bić o wejście do finału. Wciąż trenuję, bo wciąż liczę, że wrócą mi moją grupę.

Sukces w Rio zmienił jej życie w wielu aspektach. Pojawiły się zaproszenia do szkół, na wydarzenia różnych fundacji. Nawiązała nowe kontakty i znajomości.

- Pierwszy raz uświadomiłam sobie, że mogę być postrzegana jako ktoś godzien naśladowania po jednym ze spotkań w pewnym liceum. Po wszystkim podeszła do mnie dziewczyna i podziękowała. Stwierdziła, że wydawało jej się że ma pewien problem, ale już tak nie myśli - opowiada.

Zaczęła brać udział jako instruktor w obozach FAR, zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Współpracuje też ze Stowarzyszeniem Jedna Chwila. Jego prezes, Krzysztof Stern stara się zarażać osoby z niepełnosprawnościami sportem , a także rehabilitować poprzez sport. To na organizowanym przez niego Iron Campie poznała Krzysztofa Trawińskiego, który wciągnął ją w nurkowanie.

- Przyjechał na obóz, przywiózł sprzęt i zaproponował, żebyśmy spróbowali. Na miejscu, w basenie. Mnie wciągnęło - śmieje się. - Pod wodą osiągam stan spokoju, relaksu. Często trenujemy w Wałczu, skąd do Piły, gdzie Krzysztof ma swoją bazę, jest „rzut beretem”. Są tam nawet oswojone jesiotry, które podpływają do nurków i dają się głaskać, tak jak psy… No i zrobiłam uprawnienia.

Nurkowym marzeniem, a raczej celem, jest wyprawa na rafę koralową.

- Na pewno pojadę. Gdy tylko okoliczności będą sprzyjać - zarzeka się.

Tymczasem zaangażowała się w kolejne działania Jednej Chwili. Pierwszą jest stworzona we współpracy z Polską Misją Medyczną akcja Iron Help. Dotyczy ona oprotezowania i rehabilitacji (oczywiście poprzez sport) ofiar wojny w Ukrainie. Wzięła już udział w pierwszym obozie. Oprócz tego prowadzi szkolenia dotyczące dostępności (tej architektonicznej, jak i np. savoir vivre’u w kontaktach z osobami z niepełnosprawnościami), wspólnie ze stowarzyszeniem CREO.

- Od medalu w Rio dużo się zmieniło. Wcześniej żyłam w takiej rutynie: dom - trening - córka - zauważa. - Kariera sportowa kiedyś dobiegnie końca, więc zaczynam myśleć o innych aktywnościach. Może założę fundację? - kończy.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska