- Jak często wsiada pan na rower?
- Teraz to już tylko na stacjonarny, w domu. Robię to wieczorami, dla zdrowia. Ja już swoje wyjeździłem. Szczerze mówiąc, to naprawdę nie mam czasu na jakieś dłuższe jazdy. W klubie zajmuję się wszystkim, od sprzątaczki do prezesa. Wszystko robię społecznie.
- Skąd u pana miłość do tego sportu?
- To daleka historia. Kiedy byłem małym chłopcem, miałem bodajże 13 lat, niedaleko mojej miejscowości, Krzyża Wielkopolskiego, jechał wyścig dookoła Polski. Koledzy namówili mnie, żeby wziąć zwykle rowery i pojechać tam, zobaczyć to wydarzenie. Wówczas zrodziła mi się myśl, że chciałbym zostać kolarzem. Po kilku latach mama kupiła mi rower. On był dla mnie najważniejszy, przez co opuściłem się w nauce. Zostałem nawet na drugi rok w tej samej klasie. Pierwszy wyścig zaliczyłem bodajże w 1959 roku.
- Co słychać w Trasie?
- Najbardziej pasjonuje mnie praca z najmłodszymi adeptami. Jest ona bardzo ciężka, ale niezwykle istotna. Chodzi nie tylko o zachowanie na rowerze. W zeszłym roku postanowiłem odmłodzić grupę. Ma to swoje plusy i minusy. Pierwsze to wyniki. Te drugie to chociażby mniejsze dotacje, bowiem w przypadku najmłodszych kategorii wiekowych wypada zwykle niewiele punktów do klasyfikacji sportu dzieci i młodzieży. Nadrobię to przy pomocy urzędu miasta, a przede wszystkim dzięki fundacji rozwoju kolarstwa, którą otworzył mój były podopieczny Krzysztof Kuźniak. On bardzo dużo mi pomaga. Sprawą numer jeden jest zakup nowego samochodu.
- Widzi pan swoich następców?
- Przez te wszystkie lata miałem różnego rodzaju pomocników. Jedni się sprawdzali bardziej, drudzy mniej. U mnie pracuje się za darmo. Młodzi ludzie, po jakimś czasie poszli na swoje. Wielu się nadawało, czuli to. Tutaj trzeba być nie tylko szkoleniowcem, ale niekiedy ojcem i matką. Po czasie okazywało się jednak, że Trasa jest za biedna. Nie mogłem sobie pozwolić na przyznawanie nawet najmniejszej pensji z tego skromnego budżetu. Bo za co zawodnicy pojechaliby na jakiś turniej? Potrzeba przecież również środków na sprzęt. Tragedią jest, że od lat nie mamy sponsorów.
- Przez aferę z Lancem Armstrongiem ludzie mogli zniechęcić się do kolarstwa?
- Absolutnie nie. W jego przypadku chodzi o bardzo duże pieniądze. Można powiedzieć, że w zawodowstwie biorą wszyscy, tylko trzeba nie dać się złapać. Niektórzy przesadzają. Wielu z nich ryzykuje, bo przeprowadza się szczegółowe kontrole. Tylko sporadycznie zdarza się, że trener o tym wie, bo zawodnicy sami szukają jakiś środków. To się zawsze źle skończy. Nie chodzi o sam wstyd, ale głównie o zdrowie. Osobiście się tym brzydzę, nie interesuje mnie to. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby u mojego zawodnika wykryto jakieś niedozwolone rzeczy. Sport powinien być czysty.
- Dziękuję.
Zobacz też: Nowe oferty pracy z woj. lubuskiego. Sprawdź!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?