Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś był tu raj dla przemytników, dziwek i złodziei. To już przeszłość

Beata Bielecka 95 758 07 61 [email protected]
Mimo że z granicy zniknęli pogranicznicy i celnicy, to nadal prowadzone są tam wyrywkowe kontrole.
Mimo że z granicy zniknęli pogranicznicy i celnicy, to nadal prowadzone są tam wyrywkowe kontrole. Beata Bielecka
Przemytnicy lata dziewięćdziesiąte wspominają z rozrzewnieniem, bo wtedy rodziły się na pograniczu ogromne fortuny. Mieszkańcy z ulgą, że to już przeszłość, bo bezpiecznie to tu wówczas nie było.

Most na Odrze łączący Słubice i Frankfurt to dziś spokojne miejsce, gdzie można spotkać głównie mieszkańców obu miast idących spacerkiem do sąsiadów. Nikt już dziś, tak jak w latach 90., nie łamie barierek, przy których dokonywano kontroli granicznej, żeby nielegalnie przekroczyć granicę ukradzionym gdzieś na Zachodzie samochodem. Nikt nie rzuca z mostu sztang z papierosami (zmusiło to Niemców do zbudowania wysokich na kilka metrów zapór, które powodowały, że przechodzień czuł się jak w klatce). Ze słownika zniknęły takie określenia jak trójkąt bermudzki (plac w Słubicach, kilka kroków od granicy, miejsce spotkań gangów, prostytutek, przemytników z różnych krajów), trolle (tak nazywano Rumunów, którzy robili nielegalne interesy na pograniczu) czy juma (kradzieżami w sklepach w Niemczech zajmowali się głównie młodzi ludzie). Słowa zniknęły, ale opowieści o tym, jak tu było kiedyś, krążą do dziś...

Przemytnicy jak żołnierze

- To było jak inwazja w Normandii - wspomina swoją największą akcję na Odrze w latach 90. Marek (imię zmienione), który na przemycie papierosów przez kilkanaście lat dorobił się niezłego majątku. - Wypłynęliśmy w 16 osób nocą na rzekę ośmioma pontonami. W każdym zmieściło się 300 sztang papierosów - opowiada, jak przerzucał papierosy do Niemiec. - Mieliśmy to świetnie obstukane. Podsłuchiwaliśmy celników niemieckich i grencszuców (Grenzschutz to niemiecka straż graniczna - dop. red.), dzięki czemu wiedzieliśmy, gdzie planują akcję, obstawialiśmy drogi dojazdowe do miejsc, gdzie miał przypłynąć towar. Obserwowaliśmy ich, a oni obserwowali nas. Mieliśmy niezły sprzęt wojskowy. Handlował nim na bazarze jeden facet. Wszystko tam miał: pontony, noktowizory, lornetki, sprzęt łącznościowy... Przywoził to od Ruskich. Ile on nocy zarwał, bo nieraz jechaliśmy do niego, gdy ktoś wpadł z towarem i trzeba było nowe pontony na szybko skombinować, żeby skończyć akcję - nie ukrywa Marek.

O mały włos sam raz by nie wpadł. Czekał w nocy nad Odrą we Frankfurcie na kolegę, który miał przypłynąć z towarem. Niespodziewanie przyjechali pogranicznicy z Grenzschutzu. - Chcieli wiedzieć, co ja tam robię. Powiedziałem, że umówiłem się tu na seks z taką jedną Helgą, co to ma męża, więc u niej spotkać się nie możemy. Uwierzyli - słubiczanin śmieje się na samo wspomnienie.
Opowiada, że przez kilka lat przemytnicy przepływali Odrę w samym centrum Słubic, na wysokości szpitala. - Pod latarnią najciemniej - tłumaczy. Technik przemytu w latach 90. było wiele. Papierosy przenosiły przez granicę "mrówki". Chodziły kilka razy dziennie ze sztangami papierosów upchanymi pod swetrami, w nogawkach spodni albo z paczuszkami marlboro schowanymi w majtkach.
- Nieraz widziałam ich przez okno - wspomina kobieta mieszkająca przy ul. Nadodrzańskiej. - Spotykali się rano na wale, po chwili podjeżdżał samochód z kartonami papierosów i oni chowali je gdzie się dało. Z tego żyło wtedy wiele osób, nie tylko ze Słubic. Przyjeżdżali też z sąsiednich wiosek - opowiada słubiczanka.

Ten tir mógł się stać ich trumną

Prokurator Wojciech Kwiek, który pracuje w Słubicach od ponad 20 lat, dokładnie pamięta te czasy. - Gdy wtedy prowadziliśmy jakąś sprawę papierosową, chodziło zwykle nie jak dziś o przemyt kilkuset sztang, ale dziesiątków tysięcy, które jechały za Zachód tirami - relacjonuje. - To były zresztą często transakcje wiązane. Tam trafiały papierosy, a do Polski wracał spirytus w cysternach - wyjaśnia.
Ale największym problemem od momentu otwarcia granicy do Niemiec stały się masowe migracje ludzi kontrolowane przez międzynarodowe gangi. Rumuni, Bułgarzy, Mołdawianie, Ormianie, Gruzini, Rosjanie... Długo by wymieniać. Wielu chciało się dostać do Rajchu, jak nazywano wtedy kraj za Odrą. Kwiek pamięta szczególnie jedną sprawę - jak mówi - z przełomu wieków. - W tirze przewożono 70-80 osób, które żeby dostać się na polsko-niemiecką granicę, przejechały w strasznych warunkach kilka tysięcy kilometrów. Wyciągnięto ich stamtąd prawie uduszonych - opowiada.

- Przemyt ludzi to był złoty interes, także dla niektórych taksówkarzy na granicy - wspomina jeden z nich. Bo obcokrajowcy różnymi drogami docierali do Słubic, a potem nocą trzeba ich było zawieźć do lasu, nad Odrę, skąd mieli pontonami popłynąć do Niemiec. - Kilka osób nieźle się wtedy ustawiło - dodaje były już taksówkarz.
- Otwarcie granicy rozpoczęło w ogóle lata prosperity. W Słubicach narodziło się kilka fortun - mówi przemytnik, ten od papierosów spod szpitala. - Czego się człowiek nie dotknął, były z tego pieniądze.
Te pieniądze zwąchały szybko gangi z innych miast. - Próbowali tu u nas rządzić. Wsadzili raz do bagażników kilku przemytników i wywieźli do lasu, żądając haraczu - opowiada Marek. Ale miejscowi się skrzyknęli i na spotkanie, które miało się odbyć w zajeździe staropolskim, pojechali w kilkadziesiąt samochodów, demonstrując swoją siłę. Poskutkowało.

Jak jest dziś?

- Porównując lata 90. i obecny czas, najlepszym wyznacznikiem tego, jak się zmieniała sytuacja, są statystyki - stwierdza Kwiek. Podaje, że do 2005 roku do słubickiej prokuratury wpływało około 600 spraw miesięcznie. Dziś jest ich około 250.
Od Ewy Murmyło, rzeczniczki słubickiej policji, wiemy, że w powiecie w 2014 roku wszczęto 1.080 postępowań przygotowawczych w sprawach kryminalnych, o 136 mniej niż w roku 2013. O ponad 6 procent poprawił się wskaźnik ich wykrywalności.

Wśród przestępstw plagą jest przemyt narkotyków. - Co najmniej raz w tygodniu mamy tego typu sprawę - mówi prokurator Kwiek. Od Beaty Downar-Zapolskiej, rzeczniczki Izby Celnej w Rzepinie, wiemy, że w 2014 roku celnicy zatrzymali w województwie lubuskim 180 kilogramów narkotyków oraz 22 tysiące sztuk sterydów anabolicznych i niedozwolonych farmaceutyków. - Wyobraźnia nie zna granic - komentuje rzeczniczka sposoby, do jakich uciekają się przemytnicy. W lutym 1,5 kilograma marihuany ukryli w pampersach. Najzabawniejszy przemyt, jaki pamięta, miał miejsce kilka lat temu. Narkotyki próbowano wwieźć do Polski w... prezerwatywie.

Zdecydowanie mniej ginie u nas samochodów. Kwiek pamięta pierwsze lata po otwarciu granicy, gdy w Słubicach kradziono rocznie 600-700 aut, czyli średnio dwa dziennie. To wtedy urodziło się powiedzenie "Jedź do Polski, twój samochód już tam jest". Dziś kradzieże w Słubicach zdarzają się sporadycznie (25-50 rocznie). Są jednak plagą za Odrą. - Dużą grupę wśród złodziei stanowią Polacy, ale liczną także osoby z krajów nadbałtyckich - mówi prokurator Kwiek i wspomina choćby dwa przypadki sprzed kilku dni, gdy zatrzymano Litwinów, którzy uciekali przed naszą strażą graniczną skradzionymi w Niemczech drogimi autami.

Dr Agnieszka Łada, analityk z Instytutu Spraw Publicznych w Warszawie, która opublikowała niedawno raport na temat sytuacji na polsko-niemieckim pograniczu, podkreśla, że w stosunku do lat 90. przestępczość w Brandenburgii wyraźnie zmalała, choć ostatnio jest więcej kradzieży samochodów, maszyn i rowerów. To powoduje, że coraz częściej znakowane są one specjalnym numerem zwanym sztucznym DNA - mówi dr Łada.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska