Kręcidupka, góra śmierci, szklanka - to stare nazwy zjazdów dla sanek na górkach na Dolinkach. Jak spadł śnieg, to w dzieciństwie - a mam 27 lat - byłem tu codziennie. Razem ze mną 200, 300, a może i więcej saneczkarzy. W tym tygodniu pierwszy raz po wielu latach wybrałem się tu ponownie. Co zobaczyłem?
Budowę Centrum Edukacji Artystycznej, które zniszczyło kręcidupkę, górę śmierci, połowę szklanki i wiele innych górek, których nazw już dzisiaj nie pamiętam. W zasadzie zostały tylko dwa miejsca do zjeżdżania. Zamiast kilkuset dzieci, spotkałem kilkanaście. - Z drogi śledzie, bo król jedzie! - słychać było okrzyki.
Dzieci wybierają komputer
Małego Kacpra zabrał na sanki 22-letni wujek Grzegorz Siemiennik z Widoku i Dorota Szulejko z Sadów. Oboje pamiętają to miejsce z dzieciństwa. - Za młodego to siedziało się na sankach od rana do wieczora, a teraz dzieciaki wychodzą na dwie-trzy godziny. I było nas ze 20, 30 razy więcej - wspominają i dodają, że obecnie dzieciaki wolą siedzieć w domu przed telewizorem. - My lepiej spędzaliśmy czas niż oni. Takie wyjście na sanki to dopiero była frajda. Każdy po każdego przychodził, zbieraliśmy się w wielką ekipę i na górki - śmieją się Grzegorz i Dorota. Mały Kacper się nie śmieje, bo na sankach podbił oko i ma wielkie limo.
- Na sankach jest fajnie, bo można miło spędzić wolny czas, poznać kogoś - mówi 11-letni Sebastian Stachowiak z Dolinek i dodaje, że jego koledzy wolą siedzieć w domu, oglądać telewizję czy grać na komputerze. - Mówią, że im za zimno - tłumaczy. Jego tata Adam dodaje, że później takie dzieci są chorowite, a jego Sebastian jest zahartowany. - Za dzieciaka sam jeździłem na sankach w Lipkach Wielkich. Tam to były góry! - uśmiecha się pan Adam.
Bolesław Głuch z Widoku zabierał na Dolinki swoje dzieci, a teraz zabiera wnuki. Razem z nim przyszli dziewięcioletni Daniel, siedmioletni Patryk i pięcioletni Kacper. Dziadek pamięta, że kiedyś było tu pięknie, a fani sanek przyjeżdżali z całego miasta. Od lat mieszka na ostatnim, 10. piętrze, więc widok na górki miał i ma idealny.
- Codziennie bawiło się tu po 200 albo i więcej dzieci, a teraz to tylko budowę widać - mówi i dodaje, że zabiera wnuki na sanki na dwie-trzy godziny, "aż nie zamarznie". Chłopaki to uwielbiają. - Bo można szybko zjeżdżać - tłumaczą. Pytam, dlaczego tak mało ich rówieśników chodzi na sanki? - Wolą grać na komputerze - odpowiadają.
Sanki są zdrowsze
Stanisława Chwysiek ze sklepu sportowego Gizela przy ul. Sikorskiego mówi: - Jeszcze kilkanaście lat temu sprzedawaliśmy w sezonie po 100-200 sanek. Przez ostatnie pięć lat schodziło po kilka sztuk. W tym roku trochę się ruszyło, bo przyszła porządna zimna.
Urszula Onichowska, psycholog z Zespołu Poradni Psychologiczno-Pedagogicznych, mówi, to szerszy problem. - Zamiast przebywać na dworze, nie tylko zimą, dzieci wolą siedzieć w domu przy telewizorze i komputerze. To narasta z roku na rok i wiążę się także z tym, że rodzice są bardziej zalatani i mniej czasu poświęcają dzieciom - mówi. Pani psycholog dodaje, że przez to dzieci gorzej się rozwijają. - Rodzice powinni wysyłać swoje pociechy na sanki i zachęcać do ruchu. Takie dzieci są spokojniejsze, lepiej się uczą, rozwijają się społecznie. W zasadzie wszystko robią lepiej - tłumaczy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?