Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kierowca miejskiego autobusu z Gorzowa uratował ludzkie życie

Tomasz Rusek 95 722 57 72 [email protected]
- Przydały się kursy pierwszej pomocy, które organizowano nam w zakładzie - mówił nam wczoraj bohaterski kierowca Krzysztof Kwak.
- Przydały się kursy pierwszej pomocy, które organizowano nam w zakładzie - mówił nam wczoraj bohaterski kierowca Krzysztof Kwak. fot. Kazimierz Ligocki
- Bohater? Ja? No co pan... - uśmiechał się w środę zawstydzony Krzysztof Kwak, kierowca miejskiego autobusu. Ale to on uratował życie starszemu człowiekowi, gdy ten już nie oddychał, a jego serce przestało bić.

ZNIECZULICA JEST NAJGORSZA

ZNIECZULICA JEST NAJGORSZA

Dwa lata temu młoda gorzowianka nie miała tyle szczęścia, co działkowicz, którego uratował pan Krzysztof...
W 2008 r. studentka z Gorzowa upadła na przystanku tramwajowym. Nikt nie udzielił jej pomocy, choć gapiów było sporo. Jej serce przestało bić, nastąpiło niedotlenienie mózgu. Ekipa karetki reanimowała ją ponad 40 minut. Udało się, ale doszło do poważnego niedotlenienia mózgu. Młoda kobieta zmarła ponad rok później na zapalenie płuc. Osłabiony organizm nie dał rady wygrać z infekcją.
Gdyby wtedy, na przystanku, zamiast tylko gapić się, ktoś odważyłby się zrobić jej masaż sera, być może dziś cieszyłaby się zdrowiem.

Było tak: pan Krzysztof siedział sobie w autobusie na pętli przy ul. Śląskiej i delektował się chwilą przerwy. Wtedy zauważył, że na pobliskiej działce jakiś mężczyzna trzyma w dłoni telefon, jest ostro podenerwowany i czemuś się przygląda. - Nie wiem, co mnie tknęło. Zostawiłem wóz i pobiegłem w tamtą stronę. I widzę, że ten pan stoi nad leżącym człowiekiem. Mówi do mnie, że wezwał pogotowie. Ale i tak podbiegam do tego na ziemi. Nie oddycha, serce nie bije! - opowiada nam najspokojniej, jak może, ale widać, że ma przed oczami całą scenę. Najszybciej jak potrafi biegnie do autobusu po apteczkę i wraca do nieprzytomnego. Każe mężczyźnie z telefonem zadzwonić jeszcze raz na pogotowie i przekazać, że sprawa jest pilna.

Czytaj też: Zobacz, ile tracisz, gdy jeździsz własnym autem zamiast autobusem

A sam bierze się do roboty. Tak, jak był uczony w zakładzie na szkoleniach z pierwszej pomocy. Masaż serca i sztuczne oddychanie. Bez przerwy, na zmianę. Cały czas. Mija kilka długich minut. W tle słyszy już sygnał karetki. Ale nie przerywa reanimacji. Odpuszcza dopiero, gdy może przekazać nieprzytomnego specjalistom z erki.
- Co czułem? Gigantyczną adrenalinę. Mnóstwo. Ale jednocześnie przypomniało mi się wszystko, czego nas uczyli na kursach. Wie pan? Przyszło mi to do głowy jak film: ostry i wyraźny. Robiłem wszystko według wyuczonego schematu - mówił nam w środę podekscytowany. Jednak kilka razy podkreślał - bohaterem się nie czuje. - Zrobiłem, co do mnie należało. Kilku moich kolegów z MZK też ma na koncie takie akcje. Ratowanie ludzkiego życia nie jest takie trudne, tylko trzeba wiedzieć, co robić i się nie bać - szybko dodaje.

A on i jego koledzy to wiedzą. Już kilka razy ratowali pasażerów i przypadkowych przechodniów od śmierci. W zeszłym roku podobne zdarzenie przeżył jego kolega motorniczy. Przez radio usłyszał, że na przystanku upadł człowiek. Alarm wszczęła jego koleżanka kierująca autobusem. Był niedaleko, podjechał i wybiegł z apteczką na pomoc Był przekonany, że będzie potrzebna podstawowa pomoc. Gdy dobiegł, zobaczył starszego pana, który leżał na chodniku, a z nosa płynęła mu rzeka krwi. - Dowiedziałem się, że bezwładnie upadł na beton, uderzając głową w płytę chodnikową. Sprawdziłem mu tętno. Zanikało. Wtedy podeszła do mnie kobieta, około 40. Zapytała ,,co robimy?'' i podjęliśmy decyzję: masaż serca - opowiadał nam wówczas motorniczy. On wtedy, podobnie jak pan Krzysztof teraz, uratował obcemu człowiekowi życie.

Kierowca przyznał nam w środę, że nie miał pojęcia, czy jego robota się przydała. Teraz już wie, że tak. Do MZK zadzwoniła córka starszego pana. Dziękowała za uratowanie mu życia. - No, czyli dobrze się skończyło. Niech dalej spokojnie jeździ sobie na działeczkę i cieszy się zdrowiem - mówił wczoraj zadowolony K. Kwak.
Szef Miejskiego Zakładu Komunikacji Roman Maksymiak nie kryje dumy ze swojego pracownika. - Tak zwyczajnie, po ludzku, jestem szczęśliwy, że mamy takich ludzi. Czasy są, jakie są. Wielu pilnowałoby swojego nosa i udawało, że nic nie widzi. A pan Krzysztof zachował się wspaniale. Widać kursy z pierwszej pomocy się przydają - powiedział nam w środę R. Maksymiak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska