Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kimkolwiek byłaś, Różana Dziewczyno... Przeczytaj szokującą historię zaginionej przed kilkunastu laty gorzowianki

Zbigniew Borek 95 722 57 72 [email protected]
Mieszkanie rodzonej matki zaginionej Małgorzaty na gorzowskim Zawarciu. Od lewej: jej bratowa Lidia Lewandowska, brat Hieronim Lewandowski i matka Krystyna Zjawiona.
Mieszkanie rodzonej matki zaginionej Małgorzaty na gorzowskim Zawarciu. Od lewej: jej bratowa Lidia Lewandowska, brat Hieronim Lewandowski i matka Krystyna Zjawiona.
- Lżej człowiekowi wiedzieć, że się Gosia nie poniewiera, że miała porządny pogrzeb i że oni tam, w Holandii, dbają o jej grób - mówi matka zaginionej przed kilkunastu laty gorzowianki.

Bratowa zaginionej: - O, tu stała, blisko, gdzie pan siedzi. Mówiła, że jedzie do Niemiec, w kuchni będzie pracować i jajka smażyć. Nie uwierzyłam. Akurat tam jajka będzie smażyć.
Dziennikarz z Holandii: - Mieszkańcy Lottum i Grubbenvorst chcą poznać tożsamość dziewczyny, którą ktoś zgwałcił, zamordował i porzucił koło ich domów 14 lat temu.

Holender jasna!

29 października 2010 r., pierwsza po południu. W gorzowskiej redakcji "Gazety Lubuskiej" dzwoni telefon. Po drugiej stronie Agata Kozicka z "Gazety Pomorskiej". Opowiada historię jakiegoś holenderskiego dziennikarza zainteresowanego sprawą zamordowanej i zgwałconej dziewczyny, której ciało porzucono 14 lat temu w Holandii. Różana Dziewczyna, bo tak ją nazywają tamtejsi mieszkańcy, okazuje się Polką i chyba mieszkała w Gorzowie. Agacie powiedział o tym Paul, ten dziennikarz.

- Dziś piszą o tym holenderskie portale - mówi (Paul powie mi potem, że tego dnia to był news wszystkich mediów w Holandii). Przewija się w nich nazwa programu polskiej telewizji "Ktokolwiek". Holender nie chwyci, Polak od razu wie:"Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Na stronie internetowej programu nic na ten temat nie ma, ale po chwili mam na skrzynce mail ze zdjęciem tej gorzowianki zestawionej z fotką zamordowanej. Zdjęcia przyszły od Paula via Agata.

Dziewczyny podobne jak cholera! Rzucam wszystko i dzwonię. Policjanci mówią, że nic nie wiedzą. W końcu mam potwierdzenie: - Dziewczyna jest z Gorzowa.

To wystarcza, żeby Paul znalazł się w samochodzie do Polski. Gdy ja jednego po drugim męczę gliniarzy, żeby wydobyć adres albo nazwisko, on już jedzie do Gorzowa. Agata jedzie do mnie z Bydgoszczy. Spotykamy się we troje w sobotę o 17.00. Nazajutrz przy kawie Paul będzie się śmiał, gdy dowie się, że wiem o Różanej Dziewczynie ledwie od piątku.

Paul van Gageldonk z "Dagblad de Limburger" chodzi za tym już prawie pół roku. Zbrodnia ma 14 lat. Właśnie zbliża się jej wyjaśnienie. W piątek policjanci weszli do pokoju w starym domu w gorzowskim Zieleńcu. Zabrali szczoteczkę do zębów, maszynkę do golenia i grzebień, żeby pobrać DNA. Należały one do Andrzeja Wyki, który rok temu popełnił samobójstwo. Był ojcem gorzowianki zaginionej w 1996 r. To ona najpewniej jest Różaną Dziewczyną. - Pewność będziemy mieli, gdy zbadamy próbki materiału genetycznego obojga rodziców - mówi sierżant Justyna Migdalska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie.

Kobietom lecą łzy

Jest 4 czerwca 1996 r. dwóch urzędników przeprowadza inspekcję na polach wokół Lottum, miejscowości z 2 tys. mieszkańców w Limburgii koło granicy z Niemcami. Szukają nielegalnych wysypisk śmieci. Wchodzą do lasku otoczonego polem róż. Coś między drzewami przyciąga ich wzrok. Podchodzą bliżej. Szok: to ciało młodej kobiety.

Z protokołu holenderskiej policji: szczupła, 18-25-lat, 160 cm wzrostu. Ciemne włosy zawiązane w koński ogon. Na czole widoczne blizny. Podobne na lewej nodze i na obu biodrach. To ślad po wypadku z początku lat 90. Złamane udo umocniono metalowymi śrubami, które usunięto dwa lata przed jej śmiercią. Kobieta miała przy sobie pierścionek z 14-karatowego żółtego złota z syntetycznym rubinem i małą cyrkonią (w telewizji rozpozna go przybrana matka zaginionej gorzowianki). I obrączkę bez grawerowania z ośmiokaratowego złota. Policja niemiecka ustali, że taka obrączka była produkowana i sprzedawana w Pforzheim w Niemczech w latach 1986-1996 tylko w 17 sklepach. To mogłoby potwierdzać tezę, że zaginiona gorzowianka poznała bogatego mężczyznę - o tym jednak usłyszymy w Gorzowie.
Na razie jesteśmy wciąż w Holandii, w roku 1996.

- Chowając tę dziewczynę jak każdego człowieka zwracamy jej godność - mówi pastor Jan Peeters nad grobem. Na pogrzebie w Grubbenvorst (ciało formalnie znaleziono na terenie tej gminy) jest kilkuset mieszkańców, również z Lottum. Za bezimienny grób pod wielkim białym krzyżem zapłacił burmistrz Joke Kersten. Przygotował też mowę pogrzebową i zamówił róże (z Limburgii pochodzi 70 proc. sadzonek tych kwiatów w Holandii). Tak rodzi się legenda Rozenmeisje - Różanej Dziewczyny. 14 lat temu jej grób był położony trochę z dala od pozostałych. Mieszkańcy wioski zaczęli jednak grzebać swoich zmarłych wokół niej, pokazując, że i ona ma swoje miejsce w ich sercach. Do dziś odwiedzają jej mogiłę. Zapalają znicze. Raz w tygodniu kładą świeże kwiaty. Gdy van Gageldonk opowie o tym przybranej matce i siostrze zaginionej gorzowianki, pociekną im łzy.

Jak swoją traktowałam

Sobota, 30 października 2010 r., piąta z minutami po południu. Osiedle Staszica, blokowisko z wielkiej płyty w Gorzowie. U Danuty Jurdeczki - Wyki trudno się pomieścić, zjechała się rodzina (pojutrze Wszystkich Świętych, Paul zapyta, czy zawsze tylu Polaków chodzi do kościołów). Tapczany, wzorzyste narzuty, pod nimi pościel. Na podłodze wykładzina udaje parkiet, kręcą się dzieciaki i psy.

- Trzy córki miałam, ale ją też wzięłam. Kochałam ją, jak swoją traktowałam - mówi Danuta Jurdeczka - Wyka (61 lat, sześć wylewów, wózek inwalidzki). To przyrodnia matka zaginionej Józefy Wyki, zwanej w rodzinie Małgorzatą.

Opowieść o dzieciństwie Gosi to nie jest ładna bajka. Danuta ją wzięła do siebie z ojcem, Andrzejem Wyką, gdy dziecko miało dwa i pół roku.

- Zalękniona była wtedy. Jak ktoś niechcący głos podniósł, zaraz pod stół się chowała - wspomina Danuta Jurdeczka - Wyka. Według niej to wina tego, że "ojciec i matka o nią nie dbali, tylko pili". Andrzej Wyka mieszkał z Danutą, ale gdy mu coś nie pasowało, zabierał się do Zieleńca. To dawna wioska przyłączona do miasta, dziś gorsza część Gorzowa. Andrzej miał tam dom, a właściwie pokój (będziemy tam później). - Śpiewał: "tam jest mój ciasny, ale własny kąt". Gdy pokłócił się z mamą albo chciał pić, wyprowadzał się do Zieleńca na tydzień albo i miesiąc, i zabierał ze sobą Gosię - opowiada jej przyrodnia siostra, Dorota Jurdeczka. Dorota lubiła Gosię, choć ta nie garnęła się do nauki i podskakiwała do mamy.

- Mama nam pozwoliła wyjść na dyskotekę, jak miałyśmy 18 lat, a Gosia już w podstawówce się o to awanturowała - wspomina Dorota. Według niej i jej mamy Małgorzata zaczęła się uczyć w gastronomicznej zawodówce, ale nigdy jej nie skończyła, bo "zaczęły się zabawy, papierosy, alkohol, narkotyki i złe towarzystwo". Paul bardzo chce usłyszeć, jaka Gosia była. Słyszy: cicha, spokojna, psa Cygana nawet przyprowadziła pani Danucie z podwórka.

Jadę Turkom herbatę parzyć

Mieszkanie Danuty Jurdeczki - Wyki na Staszica. Jest 28 marca 1974 r. (tak wynika z wyliczeń, bo Gosia za trzy dni kończy osiemnastkę). Dziś przegrała z ojcem sprawę w sądzie o alimenty na czas nauki w gastronomiku. Ojciec nie w ciemię bity: przed rozprawą poszedł do szkoły, a tam wyszło na jaw, że Gosia już się nie uczy. Sąd pozew o alimenty odrzucił, więc Gosia była zła.

- Przyszła i mówi, że jedzie do Niemiec, Turkom herbatę parzyć. Jak jej zakazałam, uderzyła mnie w twarz. "Zrobię, co zechcę, jestem dorosła", rzuciła i tyle ją widziałam - wspomina dziś Danuta. Miała nad nią prawa rodzicielskie (pokazuje pożółkły dokument sądowy z 1986 r. o "pozbawieniu władzy rodzicielskiej Andrzeja Wyki nad małoletnią Józefą"), ale to ojciec powiadomił gorzowską policję o zaginięciu Józefy Wyki. Zrobił to dopiero w 2001 r. Zeznał, że córka zaginęła w 1995 r., ale Jurdeczkowie mówią dziś, że to był 1996 r. Byłoby to więc aż dwa lata po osiemnastce Gosi, więc daty nie są tu pewne.

Czemu tak długo zwlekali z powiadomieniem policji? - Myśmy myśleli, że ona żyje. Wracała jeszcze do Polski, widywał ją jej wujek odstrzeloną jak nie wiem co, z jakimś mężczyzną, który pilnował jej jak jakiś ochroniarz. Ponownie pojechała tam z koleżanką Ulą, pracować w barze w Berlinie. Ula wróciła i opowiadała, że Gosia ma się dobrze, nawet kogoś tam poznała - opowiada Dorota. Według niej w Berlinie szukał Gosi jej ojciec ze swoim sąsiadem.

- W barze, w którym pracowała, dowiedzieli się, że poznała kogoś bogatego, wyjechała i nie chce, żeby jej szukać - opowiada Dorota. (Grzegorz Osiński z gorzowskiej policji, który od 19 lat robi w handlu ludźmi, powie mi, że dziewczyny zwykle miały dorobioną "legendę"). Ojca o to nie zapytamy. 26 listopada zeszłego roku powiesił się w warsztacie koło domu w Zieleńcu.

Niedziela, 31 października 2010 r. przed południem, Zieleniec. To tu wychowywała się - z przerwami - Gosia. Na parterze zniszczonego domku mieszkał jej dziadek, były więzień Oświęcimia. Na pochody pierwszomajowe chodził w pasiaku, a małej Gosi pokazywał obozowe tatuaże i grywał na harmonii. Po nim Andrzej Wyka odziedziczył smykałkę do naprawiania samochodów (- Ludzie go za to szanowali - powie Dorota) i ciąg do wódki.

Pokój Andrzeja na piętrze. Gdzie się nie ruszysz, stukniesz w coś kolanem: meblościanka, zlew, taboret, wersalka, wypoczynek (jak Gosia mieszkała z ojcem, stało tu jej łóżko). Stęchlizna, zacieki, papież, panorama ze Świętą Rodziną, mydło, ręcznik, łuski farby. Choć od samobójstwa mija rok, wszystko wygląda tak, jakby Andrzej Wyka rano wyszedł do pracy. To tu przedwczoraj wpadli kryminalni z komisariatu na Zawarciu i zabrali nietkniętą od jego śmierci szczoteczkę do zębów, maszynkę do golenia i grzebień, żeby pobrać próbki DNA.

DNA: nowy ślad

Wyniki polskich testów DNA będą być może w połowie grudnia. Niemiecka policja uznaje je raczej za formalność, bo podobieństw u obu dziewczyn jest wystarczająco dużo. W 1993 r. Małgorzata Wyka po pijanemu siadła za kierownicę, żeby odwieźć pijaną koleżankę do Rudnicy pod Gorzowem. Obok przypięła pasami swojego pijanego ojca. Wpakowała się na czołówkę z busem. Ojciec miał trepanację, a Małgorzata pogruchotaną miednicę, złamane nogi (jedną przez pewien czas na śrubach) i bliznę na czole. Opis jej urazów pasuje jak ulał do zwłok z Holandii. Niemiecka policja czeka więc na zezwolenie strony polskiej, by przyjechać do Gorzowa i przesłuchać ludzi, którzy mogą naprowadzić na ślady Małgorzaty w Niemczech.

Cofnijmy się na moment do roku 2007. Holenderscy policjanci z ekipy zajmującej się "zimnymi sprawami" postanawiają jeszcze raz przyjrzeć się wydarzeniom z 1996 r. To kolejna sprawa, którą warto sprawdzić ponownie, kiedy istnieje już baza danych DNA i lepsze techniki identyfikacji. Dopiero jednak w 2009 r. następuje przełom w śledztwie: z zabezpieczonych na miejscu zbrodni śladów wyodrębniono DNA nieznanego mężczyzny. Najpierw próbki sprawdzono w laboratorium w Hadze. Bez rezultatu. Holendrzy wysyłają próbki do laboratorium w Wiesbaden. W czerwcu tego roku Niemcy dopasowują znalezione przy Różanej Dziewczynie DNA do tego, które pobrano od Ericha Kurta Lange, karanego już za przestępstwa seksualne. Po 14 latach od morderstwa dochodzenie robi krok do przodu.

29 czerwca 2010 r., Kolonia. Niemiecka policja zatrzymuje 56-letniego bezrobotnego Ericha Kurta Lange. Ten nie przyznaje się do zbrodni. Tydzień później zatrzymany jest jego znajomy Georg K., który potwierdza, że brał udział w przestępstwie, ale nie zabił dziewczyny. W sprawę uwikłana jest jeszcze kobieta, której tożsamości ani roli policja nie zdradza. Rozwikłaniem morderstwa sprzed 14 lat teraz zajmuje się policja w Kolonii i tam też Lange będzie odpowiadać przed sądem. Organa ścigania publikowały zdjęcie Rozenmeisje w Holandii oraz Niemczech. Ustalono jedynie, że kobieta była Polką o imieniu Małgorzata.

Paul van Gageldonk rozmawiał ze znajomymi Ericha Kurta Lange w Kolonii. Jak sugerują, mężczyzna miał wokół Kolonii mnóstwo dziewcząt z Polski i Ukrainy, które z nim sypiały w zamian za działkę kokainy. Przypuszczają też, że prawdopodobnie w taki sposób poznał Gosię. Z rozmów z ludźmi, którzy z Gosią się zetknęli, niemiecka policja wnioskuje, że pracowała w nocnym klubie w Bergisch Gladbach w pobliżu Kolonii jeszcze kilka tygodni przed swoją śmiercią. W czasie, kiedy Różana Małgorzata tam pracowała - jak ustalił Paul dzięki pomocy reporterów z "Bergische Landeszeitung" - w Bergisch Gladbach istniały tylko dwa kluby, w których mogła pracować: Nightclub Penelope i Club Cherry (wtedy miały inne nazwy). Paul odwiedził oba. Właścicielka Club Cherry przy ul. Hauptstrasse powiedziała, że nigdy Gosi nie widziała. Laine Weber z Penelope Nightclub przy tej samej ulicy nie zapamiętała Małgorzaty. - W tej branży dziewczęta z Polski i Ukrainy odchodzą tak szybko, jak tu przybywają - mówiła.

Kobiety w tranzycie

3 listopada 2010 r., 10.05, Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie. - Gdy runął mur berliński i otwarto granicę, zaczęły się wyjazdy młodych Polaków do Niemiec. Polska była wtedy krajem pochodzenia albo tranzytowym, bo przez nasz kraj przejeżdżały dziewczyny ze Wschodu do pracy w Niemczech - opowiada Grzegorz Osiński (38 lat na karku, połowa w przestępczości przygranicznej, muzyka z "Psów" w komórce). Gdy w 1995 r. napisał w pracy dyplomowej, że polskie złodziejaszki kradnące w niemieckich sklepach wejdą w poważną przestępczość, wykładowcy z Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie kręcili głowami. - Ale oni wtedy o jumie nawet nie słyszeli - mówi. Krótko po tym trzej jumacze z jego rodzinnego Choszczna zamordowali w Niemczech człowieka na zlecenie.

Osiński opowiada, że handel kobietami też ewoluuje. Dziś Polska jest krajem docelowym dla dziewczyn z Bułgarii, ze Wschodu, nawet z Afryki. Jesteśmy w końcu w Unii Europejskiej. Dla młodych Polek prostytucja to teraz sposób życia: pracują w Niemczech często jako legalne prostytutki, a u nas żyją. (- Zawód wędrowny - powie mi Irena Dawid Olczyk z fundacji La Strada walczącej z handlem kobietami). W latach 90. do "pracy" wyjeżdżało się prawie wyłącznie dzięki pośrednikom, a ci zabierali dziewczynom większość albo i cały utarg. Zdarzało się "ujeżdżanie" kandydatek do zawodu jeszcze w Polsce (taki test: kilku panów na zmianę przez wiele godzin gwałci dziewczynę), więzienie ich w niemieckich burdelach, zastraszanie i szantaż. - Rodzina była dumna, że córka pracuje na Zachodzie, a stręczyciel groził, że pokaże bliskim jej zdjęcia z klientami - opowiada Osiński. Typowa ofiara w tamtych czasach: dziewczyna z rozbitej rodziny, wykształcenie najwyżej podstawowe, brak wsparcia bliskich.

Boże, to Gosia!

19 października 2010 r. w programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" telewizja w Polsce pokazuje historię Rozenmeisje. - "To Gosia! Boże, to Gosia!" - krzyczy do telewizora Danuta Jurdeczka - Wyka. Dorota Jurdeczka natychmiast wyłącza telewizor (boi się kolejnego wylewu matki). Upewnia się w internecie, ale już wie: - Gosia. Różana Dziewczyna to nasza Gosia, bez dwóch zdań - mówi dziś. Pani Danuta aż się unosi w fotelu: - Ja jeszcze po tym pierścionku z oczkiem ją poznałam. Płacił dziadek, ale ja go kupowałam, ten sam!

Wątpliwości nie miała też Krystyna Zjawiona - rodzona matka Gosi, brat ze strony matki i jego żona. To bratowa - Lidia Lewandowska zadzwoniła do "Ktokolwiek widział...", żeby powiedzieć, że Różana Dziewczyna to Gosia. Potem wysłała też zdjęcie Małgorzaty - to, które dotarło do mnie z Holandii. Budynek, w którym mieszka pani Krystyna, to ruina na Zawarciu. Po drodze mijamy salon limuzyn. Do jej mieszkania wiodą schody ze szczerbatymi poręczami. Z Paulem van Gageldonk i Agatą Kozicką pokonujemy trzy razy, bo raz jej nie ma (porządkuje grób brata, który umarł w piątek), a drugi raz - nie chce rozmawiać z dziennikarzami.

Za trzecim wpuszcza do środka. - Lżej człowiekowi wiedzieć, że się Gosia nie poniewiera, że miała porządny pogrzeb i że oni tam, w Holandii, dbają o jej grób - mówi.
- Musieli ją siłą więzić albo zmuszać do prostytucji - brat Małgorzaty, 43-letni Hieronim Lewandowski, mówi półsłówkami. - Jak się wczoraj dowiedział o Gosi, zamilkł na cały dzień - tłumaczy go żona. I dodaje: - Ja od początku wiedziałam, że Gosi coś się stało, bo do kogo jak do kogo, ale do Hirka by się odezwała.

Matka liczyła, że Gosia przyjedzie na pogrzeb ojca, gdy rok temu popełnił samobójstwo.
65-letnia Krystyna Zjawiona z jej ojcem żyła 10 lat, ale bez ślubu i z przerwami, bo on babiarz był, jak to się mówi. - Gosię trzymałam u siebie do czasu aż miała trzy lata. Potem prądu mnie brakło, więc na jakiś czas oddałam ją Andrzejowi, a oni podstępem mi prawa do niej odebrali - mówi. Paul bardzo chce usłyszeć, jaka Gosia była. Słyszy: spokojna i grzeczna. Matka wynajduje zawieszkę na rączkę, jaką dzieci dostają w szpitalu tuż po urodzeniu. - O, zdjęcie z wycieczki, ale tak dużo tu dzieciaków, że nie rozróżniam, która Gosia - mówi.

Paul spogląda ukradkiem. Obok mnie jest zlew, ręcznik, lustro. Za plecami Matka Boska Częstochowska w drewnie, ktoś u Pierwszej Komunii, kalendarz, paprotka i milion obrazków na brudnej ścianie. Papierosy, stęchlizna, oddychać ciężko. Od rodziny słyszymy, że za zniknięciem Gosi stoi gorzowski dziennikarz (znają tylko imię), u którego mieszkała przed wyjazdem do Niemiec, ale nikt takiego tropu nie potwierdza. Kiedy ostatnio widzieli ją żywą?

Matka: - Ja to we śnie, wciąż przychodzi do mnie.
Bratowa: - O, tu stała, blisko, gdzie pan siedzi. Mówiła, że jedzie do Niemiec, w kuchni będzie pracować i jajka smażyć. Nie uwierzyłam. Akurat jajka będzie tam smażyć...

Danuta zaciska zęby

Sobota, 30 października 2010 r., przed siódmą wieczór, osiedle Staszica. - Gdzie ty, dziewczyno, miałaś rozum, jak mogłaś z nim się zadać?!... Jak mogłaś, na Boga - mówi Danuta, gdy pokazujemy jej zdjęcie Ericha Kurta Lange, domniemanego mordercy. I ona, i jej córka życzą zabójcy śmierci. - Albo niech zgnije w więzieniu - Danuta zaciska zęby. Dorota Jurdeczka wręcza Paulowi van Gageldonk znicz, żeby zapalił na grobie Rozenmeisje. - Zrobię to, na pewno - obiecuje dziennikarz.

Nazajutrz przy kawie w nowoczesnej kafejce rozrysowujemy, kto z kim jest w tej rodzinie skoligacony, kto jest dla kogo mamą, ciotką czy wujkiem, próbujemy też uporządkować fakty i daty. Razem z Agatą Kozicką interesuje nas, czy to, co Paul zobaczył w Gorzowie i co opisze, może wpłynąć na legendę Różanej Dziewczyny w jego regionie. - Ona w pamięci mieszkańców jest nadal młodą nieznaną kobietą, którą brutalnie zgwałcono, zamordowano i porzucono pod ich domami. Kimkolwiek była Rozenmeisje, mieszkańcy Lottum i Grubbenvorst chcą poznać jej tożsamość - mówi.

We wtorek mailuje do mnie, że we współpracy z burmistrzem Lottum, organizacjami polonijnymi i być może polską ambasadą on i jego "Dagblad de Limburger" spróbują zorganizować ekshumację zwłok Małgorzaty i ich ponowny pochówek - tym razem w Gorzowie. - Wspaniała wiadomość! Chcielibyśmy móc składać kwiaty na jej grobie - mówi Dorota Jurdeczka, jej przyrodnia siostra, kiedy przekazuję informację od Paula.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska