Aleksander Porzuczek ma dom i ziemię, a żyje jak bezdomny. - Ktoś robi na nim niezły interes - mówią ludzie.
- Pani kochana, za tyle co ja w życiu przeszłam, na starość przyjdzie mi jeszcze bardziej cierpieć - Apolonia Chojnowska wyciera łzy. W Marysinie pod Żaganiem żyje od 34 lat. Z mężem Franciszkiem Zaorskim. - Zjechaliśmy tu za pracą, aż z Mazowsza - dopowiada. - Ja w pegeerze doglądałam krów, Franek był traktorzystą.
Państwowe Gospodarstwo Rolne dało im mieszkanie w piętrowym budynku: dwa pokoje z kuchnią. Z czasem sami zrobili łazienkę i podłączyli centralne. - A teraz musimy się stąd wynosić, bo taka jest wola nowego właściciela - denerwuje się Franciszek Zaorski. - I jeszcze na dodatek gmina idzie mu na rękę i straszy nas eksmisją.
Państwo ludowe zabrało
Od siedmiu lat nowym właścicielem budynku jest bezdomny Aleksander Porzuczek. Przed sądami, wojewodą i w ministerstwie rolnictwa udowodnił, że jest prawowitym spadkobiercą całej nieruchomości: siedmiu hektarów ziemi i piętrowego budynku, w którym są cztery mieszkania. Jeszcze w latach 50. ziemia i budynek należały do jego rodziców i brata. Gospodarstwo było zaniedbane, popadało w ruinę, grunty leżały odłogiem, a synowie - w tym Aleksander Porzuczek - nie byli zainteresowani pracą na roli. W roku 1963 całą nieruchomość wraz z ziemią przejął PRL. Za długi. I przekazał na rzecz pegeeru. Do piętrowego budynku wprowadzili się pracownicy gospodarstwa. Dziś żyją tu tylko dwie rodziny: pani Apolonia z panem Franciszkiem i Helena Łatacz ze schorowanym mężem.
Po upadku pegeeru, majątek przeszedł w ręce Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. - Nikt nam nie proponował, żebyśmy mieszkanie wykupili na własność, a przecież mieliśmy pierwszeństwo. - żali się Franciszek Zaorski. - Aż tu nagle, siedem lat temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, przyjeżdża do nas pan Mieczysław Kułacki, administrator z ramienia Agencji, który kiedyś był tu zastępcą dyrektora pegeeru. Myślałem, że z prezentami dla rencistów zjechał, a on nam oświadczył, że mamy się stąd wynosić, bo właścicielem budynku jest pan Porzuczek, który tu nie mieszka od ponad 40 lat!
To chory człowiek
Decyzję o tym, że prawowitym właścicielem całej nieruchomości jest Porzuczek, podjęło ministerstwo rolnictwa w październiku 2000 r. Pięć lat później - na wniosek właściciela - sąd wydał nakaz eksmisji lokatorom w Marysinie. I zobowiązał gminę do zabezpieczenia mieszkań zastępczych dla eksmitowanych. Takie lokale gmina właśnie przygotowała. W Bożnowie. Ich remont pochłonął prawie 700 tys. zł. Wójt Tomasz Niesłuchowski bezradnie rozkłada ręce: - Współczuję tym lokatorom, ale nakaz sądu muszę wykonać i robię to, choć na ten temat mam swoje zdanie - mówi.
Wójt sprawę Porzuczka zna od podszewki. Wszak gminą rządzi od 32 lat. - Gdyby pani nie była z gazety, to bym sporo na ten temat powiedział. Ale mówić nie mogę - dodaje.
Oprócz ziemi i budynku w Marysinie, Aleksander Porzuczek ma jeszcze jedną nieruchomość: kawałek domu w Chrobrowie, po swojej zmarłej żonie. Dom stoi pusty. - Tylko od czasu do czasu wpada tu wnuczka pani Porzuczek - mówią sąsiedzi. - I robi porządki. A pana Porzuczka nie widzieliśmy tu od lat.
Siedem hektarów ziemi, piętrowy budynek w Marysinie i kawałek domu w Chrobrowie są warte co najmniej 300 tysięcy złotych. Aleksander Porzuczek jest majętnym człowiekiem.
I jako bogacz... sypia po klatkach schodowych. Od 15 lat jest też na garnuszku opieki społecznej. Co miesiąc dostaje 324 zł zasiłku. Żeby miał na chleb. - To chory człowiek, ma lęki i boi się ludzi - opisuje Porzuczka wiceszefowa "opieki" Małgorzata Olczak. - Wiemy, że ma dom, ziemię i właściwie nie powinniśmy mu pomagać, ale martwimy się o niego, bo jest taki zagubiony... No i nie chce nigdzie zamieszkać.
Z dobrego serca
W piątek tuż po 10.00 rano Aleksander Porzuczek, lat około 75, jak każdego dnia, stawił się w jadłodajni. Przychodzi tu pierwszy i czeka na darmową zupę. Ubrany w czapkę, stary płaszcz, przykrótkie spodnie i za duże buty stoi oparty o ścianę. W ręku trzyma tobołek. - To mój cały dobytek - pokazuje. Wystraszony rozgląda się wokół. - Idźmy stąd, idźmy - powtarza - Wszyscy podsłuchują...
Porzuczek opowiada o tym, jak władza ludowa przepędziła go z Marysina, jak został właścicielem ziemi i budynku, jak zamordowano jego syna i jak o wszystkie jego sprawy dba od kilku lat pełnomocnik Marian Kaliński, były wojskowy. - Ja nic nie wiem, on wszystko wie - powtarza w kółko staruszek. - On ma dokumenty, on pilnuje. A jak te bandziory wyprowadzą się z Marysina, to ja tam się wprowadzę. Bo mnie ten Zaorski grozi, że zabije, to ja żądam, żeby oni się z mojego domu wynieśli.
Staruszek wie, że ktoś dzierżawi jego ziemię, ale nie wie, że na tej dzierżawie może zarobić. - Nikt mi o tym nie mówił, a moją ziemię ma ktoś z agencji rolnej - szepcze. I rozgląda się wkoło. I powtarza, żeby już na ten temat nie rozmawiać.
Mariana Kalińskiego, pełnomocnika, nie zastaliśmy w domu. W rozmowie przez telefon powiedział, że "Gazeta Lubuska" była kiedyś organem KW PZPR i on jako prawicowy chrześcijanin nie będzie z nami rozmawiał. A potem oddzwonił i groził nam sądem. Powiedział, że sprawami Aleksandra Porzuczka zajmuje się z dobrego serca.
Danuta Kuleszyńska
0 68 324 88 43
[email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?