Zacznijmy od początku kwietnia, kiedy to nasza ekipa: dziennikarka, fotoreporter i kierowca w trudzie i znoju postanowiła odpocząć na leśnym parkingu koło Ośna. Zza drzew wyłonił się koń (tak po prawdzie, to klacz) samotnie, ale pewnie ciągnąc wóz w stronę jezdni. - Prrrr! - zawołał kierowca, bo by sie koń wpakował pod tira. Posłusznie stanął (koń, nie kierowca, ma się rozumieć) i spokojnie skubał trawę.
Koń bierze sprawę we własne kopyta
- To ja pójdę poszukać wozaka, może zasłabł - stwierdził fotoreporter i ruszył w knieję. - Pojadę za nim, a ty pilnuj konia - polecił dziennikarce kierowca i uruchomił auto. Po kilkunastu minutach wrócili z niczym, bo leśna droga zrobiła się bagnista. - Trzeba jechać i się rozpytać - zapadła decyzja. W pobliżu jest leśniczówka "Łabędzie wzgórze". Żona leśniczego skontaktowała się mężem, a ten poprosił, żeby zwierzaka mocno przywiązać do drzewa i ktoś po niego przyjedzie.
Odetchnęliśmy, ale zaraz się okazało, że to nie koniec. Koń w poszukiwaniu soczystej trawy utknął razem z wozem między drzewami. - Nazad! Nazad!- ryczał kierowca, ale zwierz jakby ogłuchł. Z fotoreporterem próbowali wycofać wóz, no i wtedy zaczął bić kopytem w ziemię (zwierz, nie fotoreporter). - Dajcie mu spokój, bo robi się groźnie - mądrzyła się dziennikarka z bezpiecznej odległości. Na szczęście koń postanowił wziąć sprawę we własne kopyta. Szarpnął do przodu, do tyłu i wydostał się na wolność, kierowca trochę pomógł. Mogliśmy go wreszcie przywiązać do drzewa (konia, nie kierowcę) i ruszyć dalej.
Koń przyciąga policję
Następnego dnia leśniczy Grzegorz Kulik w imieniu swoim, wozaka i Balbiny - bo tak jej na imię - podziękował nam za pomoc. - Pracujący przy zrywce wozak przywiązał konia i zaordynował owies, a sam ruszył do pracy. Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że ten się uwolnił. Zaczął go szukać z kolegami po lesie, ale klacz zapadła się pod ziemię - opowiadał leśniczy Kulik. Okazało się, że przestraszyła się napotkanych psów i poszła do domu.
Już się nam wydawało, że jest po sprawie (opisaliśmy to nawet w gazecie z 4 kwietnia). Ale co to, to nie. - Prokurator zażądał wyjaśnień! - zadzwonił do nas zdenerwowany leśniczy. Od organów ścigania usłyszał, że ,,zostały podjęte czynności". Potem przycichło... aż do ostatniego czwartku, 26 kwietnia. - Była u mnie policja - powiedział nam zdruzgotany G. Kulik.
Koń odmawia zeznań
Okazało się, że jakiejś czytelniczce Balbinka wydała się na zdjęciu w gazecie zabiedzona, więc powiadomiła (czytelniczka, a nie Balbina) prokuraturę. A prokuratura wysłała policjantów. Wypytywali leśniczego, czy właściciel dba o konia, czy się nad nim nie znęca i czy jest zdrowy (koń, a nie leśniczy). Była mowa nawet o sporządzeniu opinii weterynaryjnej na tę okoliczność. - Bo komuś koń na zdjęciu wydał się chudy! - dziwował się leśniczy.
Tłumaczył się gęsto, a jeszcze gęściej wozak. - Polecenie podjęcia czynności z ustawy o ochronie zwierząt otrzymaliśmy z Prokuratury Rejonowej w Sulęcinie. Trzeba było sprawdzić, czy potwierdzą się podejrzenia, że zwierzę mogło być głodzone i że za ciężko pracuje w lesie - wyjaśnia rzecznik słubickiej komendy Jarosław Chojnacki. Policja ustaliła na szczęście, że Balbina jest bardzo zadbana i w świetnej kondycji. Z nieoficjalnych, ale dobrze poinformowanych źródeł wiemy, że odmówiła zeznań (Balbina, nie policja). I cosik nam sie zdaje, że miała rację, bo wystarczyłoby przecie, gdyby jakiś fachowiec od koni zajrzał jej w zęby, a nie, żeby tak od razu uruchamiać całą machinę śledczą!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?