Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykarki CCC zakończyły sezon z niedosytem

Konrad Kaptur
Dziewczyny z CCC ze smutnymi minami dziękują kibicom za doping, na który mogły liczyć przez cały sezon.
Dziewczyny z CCC ze smutnymi minami dziękują kibicom za doping, na który mogły liczyć przez cały sezon. Fot. Konrad Kaptur
Dziewczynom z CCC po raz drugi z rzędu przyszło kończyć rozgrywki ekstraklasy tuż za podium. Tym razem jednak smutek wynikający z braku medalu był większy niż przed rokiem.

Początek polkowiczanki miały wymarzony. W dwóch pierwszych kolejkach ich wyższość musiały uznać ekstraklasowe tuzy z Krakowa i Gdyni. W następnych meczach zespół odprawiał z kwitkiem kolejnych rywali. Pierwsza porażka przyszła w potyczce z akademiczkami z Gorzowa, czyli zespołem budowanym po to, by zawładnąć ligowymi parkietami, a także odnieść wymierny sukces w Eurolidze. CCC grało szybką, efektowną koszykówkę, opartą o mocną defensywę oraz błyskawiczne przejścia z obrony do ataku. Pierwsze problemy pojawiły się wraz z kontuzją obwodowej Iriny Biryuk.

Poszukiwania zawodniczki, która miała odgrywać na parkiecie podobną do Ukrainki rolę nie trwały długo. Wybór padł na znaną z występów w polskiej ekstraklasie Ryan Coleman. Niestety okazało się, że zawodniczka nie spełniła pokładanych w niej nadziei i pod koniec stycznia rozstano się z nią. W tym samym miesiącu CCC podpisało jeden z najbardziej spektakularnych kontraktów zakończonego niedawno sezonu. W Polkowicach pojawiła się środkowa Cheryl Ford, córka słynnego Karla Malone`a, trzykrotna mistrzyni WNBA. Niestety nie pomogła swoim nowym koleżankom i już w lutym odleciała z powrotem do Stanów Zjednoczonych, gdzie poddała się operacji kolana. W lutym zakontraktowano rozgrywającą zza oceanu Shannon Bobbitt. Zmiany personalne na pewno nie służyły stabilizacji formy, stąd druga część sezonu zasadniczego nie była w wykonaniu polkowiczanek imponująca. "Pomarańczowe" poniosły porażki w konfrontacji z Energą Toruń oraz niżej notowaną Odrą Brzeg i w efekcie do fazy play-off przystępowały z miejsca czwartego, co oznaczało, że już w pierwszej rundzie przyjdzie im toczyć boje z Wisłą Can Pack Kraków, drużyną, która wywalczyła awans do najlepszej czwórki rozgrywek prestiżowej Euroligi.

Pierwszy, rozegrany w Polkowicach mecz pokazał, że olbrzymia wola walki, poświęcenie, niezwykły charakter, wola walki i ambicja to cechy, które potrafią sprawić, że zespół teoretycznie słabszy ogrywa silniejszego. Polkowiczanki, po meczu, o którym do dziś rozprawiają kibice pokonały faworyzowane krakowianki i objęły prowadzenie w serii do dwóch zwycięstw. W meczu numer dwa, rozegranym pod Wawelem wszystko układało się po myśli CCC do momentu, gdy kontuzji doznała Nadia Parker. Na nieszczęście dla naszego zespołu uraz okazał się na tyle poważny, że wykluczył Parker z gry do końca sezonu. Tym samym CCC zostało bez klasycznego centra, z jednym graczem zdolnym do tego, by walczyć pod tablicami z wysokimi z Krakowa. Pomimo tego, polkowiczanki potrafiły wygrać po raz drugi w Polkowicach i pomimo olbrzymich kłopotów awansować do półfinału, gdzie przyszło im mierzyć się, podobnie, jak w poprzednim roku z akademiczkami z Gorzowa.

Podopieczne trenera Krzysztofa Koziorowicza w każdym z trzech meczów grały z ogromną determinacją, za każdym razem były blisko wygranej, ale w końcówce brakowało im sił, co wobec konieczności grania siódemką zawodniczek nie dziwiło. Doświadczona ekipa z Gorzowa nie dała się pokonać ani razu i awansowała do finału. "Pomarańczowym" pozostała walka o brąz. Dla ostatecznych rozstrzygnięć, które w niej zapadły kluczowe znaczenie miał pierwszy mecz. Polkowiczanki przegrały go na własne życzenie, po niewytłumaczalnym błędzie Amishy Carter w końcówce. Wszystko, co działo się później było konsekwencją tego feralnego pojedynku. Szczególnie trudne do ogarnięcia w kategoriach logiki są zdarzenia z meczów trzy i cztery. CCC przechodziło w przerwach zadziwiającą metamorfozę i po zmianie stron grało jak w transie, co wobec wcześniejszej, ocierającej się o dramat, postawy doprawdy jest trudne do zrozumienia.

Ostatecznie zespół zajął na finiszu rozgrywek miejsce, które każdego sportowca boli szczególnie, bo znajduje się tuż za podium. Co zdecydowało o tym, że po raz kolejny dziewczynom z Polkowic nie udało się wskoczyć choćby na najniższy stopień "pudła"? Przede wszystkim kontuzje. To one okazały się zmorą drużyny, zresztą nie po raz pierwszy, bo przed rokiem, w tych najważniejszych momentach kluczowe zawodniczki - Plenette Pierson oraz Jillian Robbins również zostały wykluczone z gry przez urazy. Śmiało można zaryzykować tezę, że gdyby Irina Biryuk, Cheryl Ford i Nadia Parker dotrwały w zdrowiu do ostatniego meczu sezonu to prawdopodobieństwo osiągnięcia wyniku o wiele lepszego niż feralne czwarte miejsce byłoby bardzo duże. Wówczas drużyna dysponowałaby nieporównywalnie większą siłą pod koszami, co powiększyłoby spektrum rozwiązań taktycznych, nie wspominając o oczywistej możliwości częstszego rotowania składem. Niestety kontuzji przewidzieć nie sposób.

Przekonały się o tym także uważane za faworytki wielkiego finału gorzowianki, które niemal cały trzeci oraz cały czwarty mecz z Lotosem musiały grać bez Ludmiły Sapowej, której atuty były w układance Dariusza Maciejewskiego kluczowe. Realna i trzeźwa ocena osiągnięć CCC każe wysnuć wniosek, że zespół, mimo wszystko osiągnął wynik dobry. Kot wie, czy wobec plagi kontuzji nie lepszy niż wskazywałby na to potencjał tkwiący w poszczególnych zawodniczkach. Owa ocena nie wpływa jednak na smutek mający swoje źródło w braku medalu. Smutek tym większy, że wygraną w czwartej potyczce o brąz polkowiczanki miały na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony poziom emocji w wielu meczach sprawił, że kibice będą pamiętali ten sezon długo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska