Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kozy znalazły nowy dom

Dorota Nyk 76 835 81 11 [email protected]
Radna Blanka Horbatowska koziołka nazwała Matołkiem, a kózkę Marcelka. Mówi, że nie było problemów ze znalezieniem opieki dla pozostałych zwierząt.
Radna Blanka Horbatowska koziołka nazwała Matołkiem, a kózkę Marcelka. Mówi, że nie było problemów ze znalezieniem opieki dla pozostałych zwierząt. Dorota Nyk
- Deszcz popadał i odsłonił zakopane kozy. Leżą tuż za płotem. Straszny widok!- Marian Olanowski prowadzi pod lasek. Z rozkopanego dołu widać głowę i rogi. - Kto teraz to zabierze? Co z tym zrobić? - pyta.

Olanowski mieszka na skraju wsi. Zaraz za jego posesją, jeszcze bliżej lasu, jest łąka, która należy do jego córki i zięcia. Sam ją im podarował w 2004 roku, gdy jeszcze zięcia lubił. Pokazuje akt notarialny na dowód. - To już nie moja ziemia - podkreśla. Na środku łąki stoi niedokończony dom, w którym do niedawna mieszkali młodzi. Teraz jest pusty. Obok szopa, w której trzymali kozy. Zwierząt już tam nie ma. Ale do niedawna właśnie tam mieszkały.

- Tutaj obok, w lesie, jest może zakopanych znacznie więcej kóz, które padły. Kto to wie - przypuszczają sąsiedzi. Tragicznym losem stadka kóz od kilku tygodni żyje cała wieś. Mówiąc w skrócie - należały do córki Olanowskiego i jej męża. Ale rodzina się pokłóciła. Mąż wyprowadził do swojej matki i o kozach nikt nie pomyślał.

- Tylko niech pani napisze prawdę o tych kozach, bo wieś mała, ludzie gadają na nasz temat. A to, że głodowały i padły, przecież nie jest nasza wina - prosi Marian Olanowski.
- Mąż kupił kozy, chyba mi na złość. Potem się wyprowadził do matki i zostawił mnie z trójką dzieci, no i z kozami - tłumaczy jego córka Izabela. - Teraz on ma trzy sprawy karne: o znęcanie się nad rodziną, o alimenty i o ograniczenie władzy rodzicielskiej. Przestał dbać o te kozy. Chyba myślał, że to mnie za nie zamkną.

Marian Olanowski przyznaje, że to on wygonił zięcia. Bo bił córkę i nie pracował. Taki mąż to tylko udręka. Nie wpuszczał go na swoje podwórko. Ale na swoją łąkę zięć przychodzi. Przeważnie w nocy. - Najpierw zamki wyrwał z drzwi w naszym domu. A teraz zamki wstawił - mówi Izabela.
- Ja sam zawiadomiłem stowarzyszenie Amicus, bo pewnego dnia był straszny upał, a kozy stały w szopie. Nie miały co jeść ani pić - opowiada Olanowski. - Drzwi były zabite gwoździami. Ci z Amicusa kazali mi wyważyć drzwi i zwierzęta nakarmić. Ale nie zrobiłem tego, bo to przecież nie moja własność. Jak mogłem czyjeś drzwi wyważyć?
Po zawiadomieniu Olanowskiego do Grochowic przyjechali przedstawiciele Amicusa, powiatowego lekarza weterynarii w asyście policji. - Zwierząt nie było - relacjonuje powiatowy lekarz weterynarii Ryszard Toczyłowski.

Ale się znalazły. Wiadomo, że dwie padłe kozy leżą za płotem, pod lasem. Kilka żywych złapali mieszkańcy Grochowic aż pod Krążkowem. - Mąż je wyprowadził nocą z szopy i wygonił do lasu - przypuszcza Izabela.
- Wiemy, że jeszcze jedna chodzi po lesie, ale nie możemy jej złapać - mówi radna Blanka Horbatowska, mieszkanka Grochowic. Dwa koziołki i kózkę wzięła do siebie. Koziołka nazwała Matołek, kózkę Marcelka. - Drugi koziołek u mnie nie zostanie, znalazłam już dla niego innego opiekuna w Chociemyśli.

- Po sąsiadach się popytaliśmy, było dużo chętnych. Poszły do Grochowic, Chociemyśli i do Dębczyna - mówi jej mąż Marcin. - Jak złapaliśmy te kozy, to słaniały się na nogach, tak były wygłodzone.
Tomek, współwłaściciel zwierząt, rozmawia z chęcią. Mieszka teraz u matki, kilkaset metrów od żony. Tłumaczy się. - Najpierw trzymałem je w murowanej szopie, ale teściowi w nocy meczały - opowiada. - Przeniosłem je więc do drewnianej szopy i tam zostały. Potem teść mnie wygonił, pogonił mnie siekierą. Do kóz nie mogłem chodzić, bo się bałem. Jak mnie nie było, to te zwierzęta ucierpiały.

Opowiada, że karmił kozy, mimo strachu chodził do nich raz dziennie. Aż nadszedł dzień, kiedy nie miał czasu, bo pojechał do miasta. Wtedy było bardzo gorąco. - Dałem im jeść, ale picia nie zostawiłem. Jak wróciłem do wsi, to przyszedł do mnie sołtys i powiedział, żebym nakarmił kozy, bo z policji do niego dzwonili. Poszedłem do szopy i zobaczyłem, że jedna koza, biała, leży ledwo żywa, a obok jej dziecko już martwe. Więc je zakopałem. Jak ja tam mieszkałem, to wypuszczałem je na pastwisko, bo tam jest świetne miejsce. Miałem co do nich plany.

Co stało się z resztą kóz? - Gdzieś uciekły - twierdzi. Jak opowiada, dotąd był spokojnym człowiekiem. Kiedyś pracował, dom postawił, ale ostatnio pracy nie miał. - Ale opiekowałem się dziećmi, pilnowałem lekcji, obiad robiłem, pranie, sprzątałem - wylicza. - A teraz taka tragedia i jeszcze nikt mi nie wierzy. Niebieską książkę mi założyli. Wszyscy są przeciwko mnie. Teść, żona, dzielnicowy i jeszcze gmina. A ja chciałem normalnej rodziny, porządku. Przykro mi z powodu tych kóz, bo i one ucierpiały. Ale uważam, że to też wina mojej żony.

Radna Blanka Horbatowska kozami interesowała się już od roku. Bo jej zdaniem od dawna nie dojadały i były zaniedbane. - Koza nie zdycha nawet po tygodniu bez jedzenia - mówi. - One głodowały, i to nie dwa czy trzy tygodnie. Te, które znaleźliśmy w lesie, były zarobaczone, brudne i zaniedbane. Czyja to wina? Oboje powinni ponieść konsekwencje - mówi.
Izabela i Tomasz naruszyli przepisy ustawy o ochronie zwierząt, o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt, o zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt oraz rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady Europy. Powiatowy lekarz weterynarii nałożył na nich mandat 200 zł i skierował sprawę do prokuratury.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska