Data ta jest przyjmowana za apogeum Rzezi Wołyńskiej. Za każdym razem, kiedy czytam spisane przez lata relacje świadków, uczestników tych wydarzeń, patrzę w szklące się oczy i słyszę to drżenie głosu, którym ludzie opowiadali mi to, co im się przydarzyło. I zawsze zdumiewa mnie sadystyczne okrucieństwo oprawców, często sąsiadów, z którymi nie tak dawno ofiary dzieliły się chlebem. Znam historię na tyle, że pewnie mogę - ale nie w lipcu - w jakiś sposób zrozumieć racje Ukraińców, chociaż będę upierał się, że na tych terenach byli Rusini, a nie Ukraińcy.
Pamiętam o polskiej kolonizacji, Chmielnickim i „zdradzie Piłsudskiego”. Jednak nie potrafię pojąć, jak sąsiad sąsiada... Tak jak i nie mogę zrozumieć, jak ludzie, którzy później opowiedzieli mi te historie, potrafili normalnie żyć, śmiać się, kochać, brać na ręce dzieci. I potrafili mówić o Kresach niemal z czułością. Oni także nie mogli zrozumieć, co się stało, że nagle ta na poły sielska kraina spłynęła krwią. Gdy mija lipiec, a ja na ulicy słyszę częściej ukraiński niż polski, zastanawiam się, czy warto o tym mówić, pisać. Budzić demony. Pisać o tym, że spora liczba Ukraińców z UPA czy SS-Galizien w biografiach przyjechała na ziemie zwane odzyskanymi, że zamieszkali wśród ofiar. Po co? Przecież w drugim, trzecim pokoleniu jesteśmy już dobrymi sąsiadami. Przecież już nie przyjadą tutaj agitatorzy i nie zaczną przekonywać, że jedni Polacy są lepsi, a inni gorsi... Czy jedni Polacy są lepsi, a drudzy gorsi? Nie wiem. Oglądając dziś programy informacyjne w różnych, podkreślam różnych, stacjach telewizyjnych, zastanawiam się często, jak daleko w politycznej agitacji należy się posuwać? Jak daleko można bezkarnie antagonizować społeczeństwo. I myślę sobie, jakie to szczęście, że jesteśmy w miarę jednolitym narodowościowo i wyznaniowo państwem, bo nie wiem, do czego mogliby doprowadzić zawodowi macherzy od losu, specjaliści od śpiewu i mas. Słuchając często kłótni o bzdury, bo czym jest polityka, widzę w oczach niebezpieczne błyski, ba, płomienie.
Mam kresowe korzenie, od kilkunastu lat piszę o Kresach i nie potrafię zrozumieć fenomenu tej dziwnej krainy. I pełnych meandrów losów mieszkających tam Polaków. Stąd ujmuje mnie stosunek do świata mieszkańców Polesia, którzy często opierali się zaszufladkowaniu jako Polaków, Białorusinów, Rusinów. Oni byli „tutejsi” i mówili po „swojemu”. Sąsiada nie lubili raczej za piędź ziemi i krowę, która weszła w szkodę, niż za wyznanie czy narodowość. Do czasu aż pojawili się oczywiście agitatorzy. Mam propozycję, spróbujmy razem zrozumieć Kresy i Kresowian. Tak na marginesie - niedawno dowiedziałem się, że podobno określenie Kresowiacy ma negatywny wydźwięk. Zatem aby zrozumieć Kresowian, ich losy, dzieje i tęsknotę, zajrzyjcie na facebookową grupę „Nasze Kresy”. Opiszcie losy waszych rodzin . Ocalmy od zapomnienia tę krainę piękną i... straszną.
A tak na marginesie. Na facebookowej grupie „Nasze Kresy” próbujemy ocalić od zapomnienia kresowych ludzi i dzieje tej niezwykłej krainy...
Zobacz też: MAGAZYN INFORMACYJNY GL: TĘ FANTASTYCZNĄ WYSTAWĘ NAPRAWDĘ WARTO ZOBACZYĆ
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?