Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto pamięta panią Janinę? Pamiątki po niej leżały na trawniku

Dorota Nyk 76 835 81 11 [email protected]
List i dokument sprzed prawie 70 laty znalazły głogowianki na pl. Tysiąclecia. Najprawdopodobniej należały do kobiety ze zdjęcia – Janiny Leśkiewicz. Szukamy kogoś, dla kogo ważne są te pamiątki, które udało się nam ocalić.
List i dokument sprzed prawie 70 laty znalazły głogowianki na pl. Tysiąclecia. Najprawdopodobniej należały do kobiety ze zdjęcia – Janiny Leśkiewicz. Szukamy kogoś, dla kogo ważne są te pamiątki, które udało się nam ocalić. fot. Dorota Nyk
Legitymacja ubezpieczeniowa wydana w sierpniu 1942 roku w Lemberg, czyli we Lwowie. List do matki, napisany przez syna z robót w Monachium. Te pamiątki z przeszłości leżały na trawniku na pl. Tysiąclecia w Głogowie.

Znalazły je młode głogowianki. Przyniosły je do redakcji Gazety Lubuskiej z nadzieją, że może odnajdziemy właściciela zguby. Szukaliśmy. Udało się nam ustalić, do kogo należały te dokumenty, pamiątki, wiemy nawet, kto jest na zdjęciu, które było w środku, luzem.

Szukamy rodziny tych ludzi. Kogoś, dla kogo te pamiątki są ważne, kto uważa, że do niego należą. Może znajdzie się ktoś, kto jest rodziną dawnych właścicieli dokumentów, kto chciałby je odzyskać? Jeśli nie, to przekażemy je do muzeum.

Legitymacja ubezpieczenia społecznego jest w brązowej oprawie, mało co zniszczona, wygląda dosłownie jak sprzed kilkunastu lat. Ale jest wydana w 1942 roku w Lemberg, czyli we Lwowie. Na nazwisko Janina Leśkiewicz.

Kobieta ta urodziła się w 1922 roku we Lwowie. W 1943 roku, 25 sierpnia, była u lekarza. Jest wpis doktora Franciszka Sopela. Są także pieczątki pracodawcy, który ją zatrudniał do 1943 roku. Z niemiecką swastyką. W środku książeczki było zdjęcie, najprawdopodobniej oderwane z legitymacji. Jest na nim poważna, ładna blondynka. Trochę smutna.

Znaleziono także małą książeczkę o Janie Pawle II pt. Droga do Rzymu Ojca Świętego. Osobną, niesamowitą pamiątką jest list, który był w legitymacji. List syna do matki, napisany z Monachium 30 marca 1942 roku, czyli tuż przed Wielkanocą. Podpisany imieniem Ludwik.

Ludwik pisze pięknym, niemal kaligraficznym pismem. Opisuje, jak mu się żyje na robotach w Niemczech. " Wolne chwile wykorzystuję na przechadzki nad Ren, wśród malowniczych okolic. Dzięki Panu Bogu nadal zdrów jestem i niczego mi nie brak. Z dniem dzisiejszym ukończyłem szkołę fabryczną, gdzie pracowałem prawie miesiąc czasu na tokarni z wynagrodzeniem 75 fenigów na godzinę" - pisze do matki z odległych stron.

"Mieszkam i stołuję się w polskim łagrze, który znajduje się na terenie fabrycznym, płacąc za utrzymanie 15 marek tygodniowo. Pracowałem do tej pory jako uczeń siedem i pół godziny dziennie. Do tej pory otrzymywałem na rękę 13 marek, za które dokupiłem sobie żywności. Fabryka, w której pracuję jest tak duża jak Winniki".

List jest napisany na niewielkiej kartce papieru, jak wyrwanej z zeszytu. Syn opisuje szczegóły swego pobytu. Że razem z nim pracują Francuzi, Belgowie, Czesi, Niemcy, Rosjanie i oczywiście Polacy. Zarówno mężczyźni jak i kobiety. Młodzi, nawet bardzo, i starzy. Pisze, że Monachium jest prawie tak dużym miastem jak Lwów, podobnym do ul. Listopada albo Nowego Lwowa. Z tą tylko różnicą, że w większości domów są okiennice używane do zaciemniania przed nalotami.

Opisuje rzekę Ren i że w mieście jest bardzo dużo drzew sadzonych przy ulicach. Pisze o pogodzie, temperaturze i o cenach. "Z wiktem jest krucho. W tych stronach litr wina kosztuje obecnie osiem marek i można go dostać w każdej ilości. Chleb biały kosztuje 28 fenigów jeden kg, a inne pieczywo jest tanie, ale można je kupić wyłącznie na kartki.

Nawet precle na ulicy sprzedawane są na kartki. Paskowej ceny nie ma tu wcale. Odzież oraz obuwie są sprzedawane na kartki po cenach takich, jak przed wojną w Polsce, licząc markę jako złoty". Chłopak żegna się, zapewnia, że tęskni i życzy wesołych świąt. Informuje, że za sześć miesięcy będzie mu przysługiwał tygodniowy urlop i będzie mógł wtedy przyjechać w rodzinne strony.

Kim jest Janina Leśkiewicz, właścicielka legitymacji ubezpieczeniowej? Kim jest Ludwik, autor listu? Próbowałam ustalić. Skoro dokumenty te zostały zagubione w centrum Głogowa, to jasne, że poszukiwania rozpoczęłam właśnie od tego miasta.

W urzędzie pierwszy trop - dowiedziałam się, że Janina Leśkiewicz urodzona we Lwowie, najprawdopodobniej ta dziewczyna ze zdjęcia, rzeczywiście tu mieszkała przez kilka lat. Przyjechała tu z Żar i zamieszkała w domu pomocy społecznej dla starszych osób, tym przy ul. Neptuna. Niestety, zmarła 30 kwietnia tego roku…

Pomyślałam, że może w DPS będą ją pamiętać i coś o niej wiedzieć, może gdzieś pokierują. I miałam rację. Powiedziano mi tam, że odwiedzała ją rodzina, najprawdopodobniej brat. - Odwiedzał ją często. Pod koniec życia nie poruszała się o własnych siłach. Jej rodzina woziła ją wszędzie - usłyszeliśmy.

Dowiedziałam się też, że czasami przyjeżdżała do niej jakaś kobieta, najprawdopodobniej siostra z Opola.

Odnalazłam brata pani Janiny. Dotarłam do niego, mieszka w Głogowie. Próbowałam się z nim skontaktować, ale trudno było, często nie ma go w domu. Najpierw udało mi się skontaktować telefonicznie z jego żoną. Nawet się ucieszyła z mojego telefonu i wiadomości, że mam dokumenty należące najprawdopodobniej do rodziny jej męża.

Kobieta potwierdziła, że siostra jej męża to drobna blondynka - i pewnie to jej zdjęcie jest w legitymacji. Natomiast Ludwik - tak miał na imię brat pani Janiny, niestety już także nie żyje. To on był na robotach w Niemczech i to on pisał listy do swojej matki. Mamy więc jego list sprzed 68 lat.

Dlatego z taką niecierpliwością czekałam na męża pani, z którą rozmawiałam - brata pani Janiny. Niestety, ku memu rozczarowaniu, nie był zadowolony z mojego telefonu i nie chciał się ze mną spotkać, żeby opowiedzieć o swojej siostrze i o Ludwiku, który pisał listy do matki. - Źle pani trafiła - powiedział krótko.

Powiedział, że z pewnością nie zgubił żadnych dokumentów. Według niego mógł je zgubić któryś z pracowników DPS, ktoś, kto miał pamiątki po jego siostrze. Nie chciał także odebrać od nas dokumentów, które mamy oraz listu. - Mam już dużo pamiątek, kolejne mi niepotrzebne - na tym zakończył rozmowę i przystał na to, żebym oddała znalezisko do muzeum.

Próbowałam jeszcze szukać w Żarach, gdzie Janina Leśkiewicz mieszkała. Tam powiedziano mi, że była mieszkanką Żar do 2008 roku, a potem wymeldowała się i wyjechała do Głogowa. Na tym ślad się urywa. W urzędzie nie byli w stanie ustalić, czy ta kobieta ma jeszcze jakąkolwiek rodzinę. W Żarach nie mieszka nikt o takim nazwisku.

Jeśli nikt nie zgłosi się po pamiątki po pani Janinie, to z chęcią przyjmą je w Muzeum Archeologiczno-Historycznym. Dyrektor Leszek Lenarczyk, kiedy usłyszał o naszym znalezisku, aż podskoczył z radości. Jego muzeum przygotowuje wystawę o losach Polaków na Wschodzie i na Zachodzie, będzie otwarta w 2012 roku. Dokumenty, które mamy, są jakby wprost nadające się na nią.

- Jest element związany z Kresami, i jeszcze z robotami w Niemczech. Jeśli je dostanę, będę wdzięczny - mówi Lenarczyk. I prosi, żeby zaapelować do ludzi, by nie wyrzucali takich pamiątek i nie niszczyli ich, gdyż są bardzo cenne dla przyszłych pokoleń.

- Nagminne jest, że rzeczy po zmarłych, którzy nie mają rodziny, są wyrzucane. Z tym trzeba walczyć - przekonuje Lenarczyk. - Bardzo proszę, żeby nie palić, nie niszczyć, tylko przynieść do muzeum, a my już będziemy wiedzieli, co z tym zrobić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska