Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kulturę tworzymy wszyscy

Wojciech Wyszogrodzki
Ewa Pawlak dwa miesiące temu skończyła 30 lat. Absolwentka stosunków międzynarodowych w Collegium Polonicum w Słubicach i nauk politycznych UAM. Doktorat obroniła w Szczecinie z marketingu usług edukacyjnych. Przez wiele lat związana z Wyższą Szkołą Biznesu w Gorzowie, pełniła tam funkcję kanclerza. Od stycznia br. dyrektor wydziału kultury w magistracie. Z mężem Maciejem ma ośmiomiesięcznego syna Bartka.
Ewa Pawlak dwa miesiące temu skończyła 30 lat. Absolwentka stosunków międzynarodowych w Collegium Polonicum w Słubicach i nauk politycznych UAM. Doktorat obroniła w Szczecinie z marketingu usług edukacyjnych. Przez wiele lat związana z Wyższą Szkołą Biznesu w Gorzowie, pełniła tam funkcję kanclerza. Od stycznia br. dyrektor wydziału kultury w magistracie. Z mężem Maciejem ma ośmiomiesięcznego syna Bartka. Kazimierz Ligocki
- Jeśli moja obecność podnosi jakość życia kulturalnego w mieście, wtedy powinnam bywać. Kiedy chcę zaspokoić moją potrzebę kulturalną, idę na imprezę prywatnie - mówi dr EWA PAWLAK, dyrektor wydziału kultury.

- Wystraszona?
- A czym?

- Nowym miejscem pracy. Jeszcze niedawno żyła pani w świecie nauki, inaczej poukładanym, z innymi celami - tam rządził biznes, tutaj często decyduje polityka…
- Staram się nie pracować na emocjach, wolę posługiwać się argumentami, trzeźwą oceną sytuacji. A jeśli chodzi o moje poprzednie miejsce pracy, to przecież studia wyższe nie opierają się tylko o biznes.

- W Wyższej Szkole Biznesu sytuacja była chyba jednak stabilniejsza, tutaj musi pani uśmiechać się do radnych, by zaakceptowali pani pomysły…
- Używam argumentów, a uśmiech jest jedynie oznaką pewnej życzliwości. Na uczelni też musiałam lobbować za niektórymi rozwiązaniami. W urzędzie póki co tak bardzo tej polityki jeszcze nie odczuwam.

- Trafiła pani do wydziału kultury w dość nieszczęśliwym momencie: nie ma zbyt wiele pieniędzy do podziału, środowisko boi się, że filharmonia dobije inne instytucje, ABW w CEA… Potrzebne to pani?
- Mnie jako Ewie Pawlak?

- Tak, czy Ewie Pawlak potrzebna była taka praca? Nie żałuje pani, że w to wdepnęła?
- Po prostu dokonałam pewnego życiowego wyboru. Do tej pory jeszcze go nie żałuję. Traktuję to jako zadanie do wykonania, problem do rozwiązania. Jeśli mogę tu wykorzystać moje doświadczenie, to dlaczego nie. Lubię wyzwania.

- Wyzwanie tym większe, że - co można usłyszeć w środowisku ludzi kultury - nie dała się pani poznać jako bywalczyni. To przemyślane działanie, by nie usłyszeć, że się pani kumpluje z jednymi, a z drugimi nie? Do tej pory urzędnicy dopieszczali swoją obecnością…
- W harmonogramie kulturalnym niemal w każdym dniu są jakieś propozycje. Gdybym chciała zaspokoić wszystkie oczekiwania, nie byłoby mnie w urzędzie. A tutaj jestem bardziej potrzebna, bo tutaj powstają rozwiązania, strategie, opinie, spotykam się z dyrektorami, interesantami. Dla mnie najważniejsze są efekty mojej pracy. Jeśli moja obecność podnosi jakość życia kulturalnego w mieście, wtedy powinnam bywać. Kiedy chcę zaspokoić moją potrzebę kulturalną, idę na imprezę jako Ewa Pawlak, a nie jako dyrektor wydziału. Byłam m.in. na koncercie "Kazik na żywo". Nikt mnie nie widział, nie rzucałam się w oczy.

- Sala dla VIP-ów? Ładnie pani zaczyna…
- Wcale nie, stałam w ustronnym miejscu. Po prostu nie chciałam przeszkadzać osobom bawiącym się, to był dynamiczny koncert…

- Boi się pani ludu?
- Nie, po prostu mam za sobą etap intensywnych tańców na koncertach.

- Ciężko jest mierzyć się z legendą poprzedniczki? Czuje pani, że jest z nią porównywana? Słyszy pani, że kiedyś artyści byli bardziej dopieszczani…
- A co pan rozumie przez słowo "dopieszczani"?

- Może ludzie kultury potrzebują czasami obecności zwierzchnika, poklepania po plecach, pochwały…
- Myślę, że osoby, które tworzą kulturę w Gorzowie, są dowartościowane i wcale tego nie potrzebują. Wolą mieć menadżera, partnera do współpracy, a nie kogoś od komplementów i klepania po plecach. Oni znają swoją wartość, są jej świadomi. A jeśli chodzi o legendę mojej poprzedniczki, muszę powiedzieć, że ludzie kultury, z którymi rozmawiam, są na tyle kulturalni, że nie dali mi odczuć tego w bezpośrednich kontaktach. Nie chciałabym też wypowiadać się o byłej dyrektor, bo ona sama powinna mieć szansę to zrobić…

- Odmówiła, zabiegaliśmy o spotkanie. Nie ma ustawowego obowiązku rozmowy z dziennikarzami. Z pani punktu widzenia: czego brakuje gorzowskiej kulturze? Dobrego menadżera, pieniędzy, ich logicznego wydawania…
- Najbardziej brakuje strategii, a to podstawa, by działać w jakiejkolwiek sferze. To pierwsza rzecz, jaką tutaj się zajęłam. To niezbędnik każdego menadżera, pozwala planować, organizować.

- Sądzi pani, że da radę przekonać osoby, które przez dziesięciolecia funkcjonowały bez strategii? Nie boi się pani usłyszeć, że przyszedł nauczyciel akademicki i będzie się wymądrzał ze swoimi teoriami? Przecież przez tyle lat robili po swojemu i było dobrze…
- Z moich rozmów z osobami, którym na sercu leży gorzowska kultura, wynika, że jest taka potrzeba. Staramy się współpracować, więc nie boję się takiego podejścia. Obok doświadczenia akademickiego mam też menadżerskie - tym potencjałem mogę się podzielić. Możemy się uzupełniać - osoby z rozeznaniem środowiska i człowiek od zarządzania. Potrzebę myślenia strategicznego dostrzegł Kongres Kultury Polskiej, zauważyli ekonomiści. Gorzowskiej kulturze brakuje zarządzania.

- Chce pani dyrektorom instytucji kultury wprowadzić kontrakty menadżerskie. Kiedy miałoby to nastąpić? Obecni doczekają emerytury, czy też będzie opcja zerowa: wszyscy za miesiąc, dwa będą musieli poddać się weryfikacji i stanąć do konkursów?
- Pracujemy właśnie nad systemem oceny. Potem określimy terminy. Zainteresowane osoby o tym wiedzą, spodziewają się takiego rozwiązania. Mam nadzieję, że uda się to w tym roku.

- Radny Jerzy Synowiec proponuje reorganizację instytucji kultury. Czy taki wariant brany jest po uwagę?
- Musimy przeanalizować takie rozwiązanie. Mury instytucji to tylko forma, taka rama obrazu. Najistotniejsze jest to, co w środku. Chcę jednak poczekać na strategię…

- To się naczekamy - jeszcze chyba ze dwa lata…
- Wcale nie. Opracowanie strategii kultury wynika wprost ze strategii zrównoważonego rozwoju - tam wpisano 2012 r. Mam jednak nadzieję, że już w tym roku uda nam się uchwalić ten dokument i wdrożyć strategię 1 stycznia 2012 r. Wszystko zależy od tempa pracy zespołu ds. strategii. Nie chcę działać pochopnie, jestem tutaj od dwóch miesięcy. Strategia ma określić cele kultury, z nich będzie wynikało, czy w którą stronę powinniśmy pójść. Podstawą będzie m.in. strategia zarządzania marką. Mamy sporo materiałów, są ludzie - nareszcie dowiemy się, dokąd zmierzamy.

- O opinię w sprawie kultury zwróciła się pani do radnych. Osobom w większości w ogóle nie uczestniczącym w życiu kulturalnym zadała pani w ankiecie kilka pytań, które - jak słyszałem - uznane zostały przez nich za niewłaściwe…
- Gwarantuję poprawność użytego narzędzia badawczego. Konsultowałam badania z innym naukowcem. Pytania są dobrze skonstruowane. Radni mogą mieć wiedzę od mieszkańców.

- Filharmonia spędza pani sen z powiek?
- Nie.

- A wydrenowanie budżetu kosztem innych instytucji kultury? Będzie pani musiała tłumaczyć się ze zwolnień, likwidować instytucje…
- Powiedziałam już, że nie pracuję na emocjach, na strachu. Uczucia zostawiam na życie prywatne i odbiór oferty kulturalnej. Skąd te negatywne opinie? Czy my znamy ofertę filharmonii? Dajmy jej szansę. Wierzę, że będzie dobrze i nie będzie to tylko wysoka kultura za wysoką cenę.

- Pani zdaniem kultura ma poważanie wśród decydentów, np. u radnych?
- Oczywiście, wystarczy spojrzeć na interpelacje w sprawie braku sceny letniej…

- Gdybyśmy nie napisali o tym w gazecie, radni by tego nie zauważyli…
- Spójrzmy, jaki cudowny efekt osiągnęliśmy: pan ze swoją dziennikarską misją, radni, którzy się zainteresowali i wydział kultury…

- A wystarczyło w październiku czy listopadzie wpisać scenę letnią do budżetu, wówczas nie byłoby potrzeby "osiągania efektu"…
- Nie miałam na to wpływu. Skutek jest najważniejszy. Z zadań własnych wydziału, czyli na organizację imprez państwowych i na radę wydawniczą, przesunęłam pieniądze na scenę letnią. Kierowałam się wolą mieszkańców i tradycją.

- Na stole przed nami widzę wszystkie rozmowy, jakie przeprowadziliśmy w naszej debacie o kulturze. Jakieś wnioski się nasunęły?
- Każdy z bohaterów debaty ma swoją optykę, jest w innym miejscu…

- Przeważa chyba jednak pesymizm…
- Jest pewne stwierdzenie u pana Dziekańskiego, rozmawiałam już z nim o tym. Mówi, że czeka na nową jakość. Powiedziałam mu: zapraszam do tworzenia tej nowej jakości. Nie czekajmy, to samo się nie stanie. Zadaniem wydziału jest administrowanie, moderowanie dyskusji, kontrola budżetu - kulturę tworzą ludzie i instytucje kultury, nie urzędnicy.

- Mam wrażenie, że spośród moich rozmówców najbliżej pani do mecenasa Synowca…
- Ooo…

- Nie chodzi o krytykę filharmonii, ale o menadżerskie podejście do zarządzania. Oboje jesteście z zewnątrz, nowymi osobami w strukturach samorządu, dotychczas nie czerpaliście z budżetu miasta…
- Rzeczywiście nie byłam związana do tej pory z budżetem miasta. No i nie bywałam na imprezach. To też daje komfort pracy - nie mam żadnych sympatii czy antypatii.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska