- W wielu miejscowościach mieszkańcy mają problem z dojazdem do miasta.
- PKS ograniczył kursy najpierw z powodu epidemii, teraz z powodu wakacji.
- Wykluczenie komunikacyjne najbardziej dotknęło starszych ludzi.
Same eski
Gdy spojrzymy na rozkłady jazdy na przystankach autobusowych, to przy godzinach odjazdu pojawia się najczęściej litera S. To oznacza, że autobus jeździ tylko w dniach nauki szkolnej. I bardzo dobrze, bo dzieci i młodzież do szkoły muszą dojechać. Tylko co zrobić w pozostałe dni, tygodnie i miesiące w roku? Są jeszcze ferie zimowe i letnie wakacje. Chciałoby się żyć w przekonaniu, że każda rodzina ma auto, a prawie każdy dorosły prawo jazdy. Nie do końca. Poza młodymi ludźmi jest przecież jeszcze duża grupa osób starszych. Dla nich, jeśli nie mają auta, wyjazd do lekarza, nawet rodzinnego, to problem. Mają fart jeśli na umówioną wizytę wybierają się w dniu nauki szkolnej, bo weekend albo wakacje lepiej nie chorować. Pozostaje jeszcze kwestia godziny wyjazdu i przyjazdu. Podróż muszą zacząć razem z dojeżdżającą do szkoły PKS-em młodzieżą, a na powrót czekać kilka godzin. Pozostaje prosić rodzinę i sąsiadów. Można próbować złapać okazję, albo po prostu do lekarza nie pojechać. Leki i tak za drogie. Są też inne możliwości. Można autobusem przejechać fragment lepiej skomunikowanej trasy, a resztę przejść na piechotę. Gdy jest się w dobrej formie i jest piękna pogoda, to całkiem miły pomysł, taki siedmiokilometrowy spacer. Ale nie zawsze jest dobra pogoda i dobre zdrowie.
Rozkład jazdy niepotrzebny
Symboliczne jest to, że na wiejskich przystankach autobusowych nie ma rozkładów jazdy. Już taka tradycja, że ledwo kartka z listą połączeń zostanie zamocowana na słupku, to ginie. Ale z drugiej strony, po co komu rozkład.
Jak do nas jeden autobus przyjeżdża przed siódmą, a później wraca po szesnastej, od wielu lat, to do czego komu rozkład jazdy. Tyle to zapamiętamy. Zresztą tu tylko i tak młodzi do szkoły autobusem jeżdżą
- mówi mieszkaniec Silnej.
Jest rządowy fundusz, miało być lepiej
Uważni obserwatorzy wydarzeń krajowych z pewnością zapamiętali zapowiedzi rządu o walce z białymi plamami na komunikacyjnej mapie. Ministerstwo Infrastruktury utworzyło Fundusz Rozwoju Przewozów Autobusowych, z budżetem docelowo sięgającym 800 milionów złotych. Na stronie ministerstwa czytamy:
"Z Funduszu rozwoju przewozów autobusowych dofinansowywane będzie przywracanie lokalnych połączeń autobusowych. Dzięki temu mieszkańcy, przede wszystkim z mniejszych miejscowości, będą mogli dotrzeć środkami transportu publicznego do pracy, szkół, placówek zdrowia i instytucji kultury. Zwiększenie siatki połączeń autobusowych stworzy także możliwość znalezienia pracy w miejscowościach, do których dojazd był dotychczas utrudniony lub niemożliwy".
Dopłata, ale tylko dla przywracanych linii
Wszystko brzmi pięknie i zasadnie, gdyby nie następujący zapis w programie Funduszu:
Dofinansowanie ma dotyczyć linii komunikacyjnych nie funkcjonujących od co najmniej 3 miesięcy przed wejściem w życie ustawy i na które umowa o świadczenie usług dotyczących publicznego transportu zbiorowego zostanie zawarta po jej wejściu w życie.
Dotowane będą linie przywracane, które nie działają od minimum 3 miesięcy. To kryterium formalne, stosując ekwilibrystyczne zabiegi, można z pewnością obejść, tylko czy nie można było prościej? Dlaczego dofinansowanie nie może dotyczyć wszystkich linii, które zdecyduje się zorganizować dany samorząd, odpowiadający za organizację transportu pasażerskiego.
Trzy złote zmieniłyby wiele
Na jakie dopłaty może liczyć przewoźnik? Początkowo w ramach Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych miała to być to złotówka do kilometra, a od 2021 roku 80 gr. Ze względu na kryzys w branży przewozów pasażerskich spowodowany covidem, od kwietnia do grudnia tego roku obowiązuje stawka 3 zł do kilometra. Trudno jednak w tak krótkiej perspektywie planować opłacalność przedsięwzięcia.
W rozmowie z prywatnym przewoźnikiem z Międzyrzecza pytamy, czy takie stawki są wystarczające i skłonią przedsiębiorców do składania wniosków o dofinansowanie:
Sprawa wygląda tak. Weźmy na przykład linię Międzyrzecz – Stołuń, bo ona byłaby do obsadzenia. Dla mnie przejazd na tej linii to koszt 200 zł. Jeśli dostanę złotówkę do kilometra, to za tę trasę będzie 34 zł. To żadna pomoc. A teraz w covidzie, gdy nie mogę do busa wziąć tyle osób, ile mam miejsc, to już katastrofa. Od dwóch lat jest coraz gorzej. Covid pomógł mi podjąć decyzję i zamknąć interes. Przez wiele lat woziłem jeszcze ludzi do Poznania. Koszty ogromne. Linię zamknąłem. A z krótszymi trasami na razie nie zaczynam. Chyba że na stałe daliby 3 zł do kilometra, ale na dłużej, nie na te kilka miesięcy.
Z punktu widzenia pasażera nie tylko niewielka ilość połączeń między miejscowościami jest problemem. Ceny biletów są bardzo wysokie. Za bilet z Templewa do Bledzewa zapłacimy 19,30 zł, a trasa liczy 14 kilometrów. Przejazd 2,5 km z Bobowicka do Obrzyc to koszt od 3 do 6,80 zł.
A przystanki coraz ładniejsze
Wiele zmienia się w naszym krajobrazie na lepsze. I przystanki coraz ładniejsze. Już nie tylko dach, ale i osłona od wiatru i deszczu z trzech stron. Jakiś klomb, nowa lampa, nawet solarna. Zawsze można też liczyć na młodzież. Przystanki autobusowe na wsiach to ich stały punkt spotkań. Pogadają, wypiją oranżadę, podłubią słonecznik i jest miło.
Tylko pojechać nie ma dokąd.
Polecamy również państwa uwadze:
Zobacz wideo: Bobowicko z lotu ptaka
Polub nas na fb
Gladiatorzy na Narodowym, relacja z gali XTB KSW Colloseum 2
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?