I miała rację. Ten zielonogórski szczep nie istnieje już od ponad 30 lat. Mimo tego ciągle żyje we wspomnieniach, opowieściach i historiach opowiadanych z taką werwą, jakby to wszystko działo się wczoraj. Co takiego tkwi w legendzie Makusynów? Pewien mój znajomy i młodszy o całe pokolenie człowiek, pytał: - Czemu bohaterem szczepu został Kornel Makuszyński? Autor, jego zdaniem nudny, piszący dydaktyczne ramoty, tak nieprzystające do życia, nawet w tamtej Polsce. Nie wiem. Kiedy miałem 13 lat i wstąpiłem do Makusynów, ich bohater, muszę przyznać, obchodził mnie średnio. Przeniosłem się tam, mimo iż nie chodziłem do Szkoły Podstawowej numer 13, przy której szczep działał. Czemu? Tak robili koledzy w klasie, a ci którzy już tam byli, mówili, że jest fajnie.
Piosenki, teatr, czasem mecz
Bo było. W końcówce lat 60., w czasie późnego Gomułki, ideologia, tak obowiązkowa wówczas, była gdzieś w tle. Mundury i robienie ,,małego wojska", też. Cudaki, robienie teatru ulicznego, różne akcje, a nawet czasem mecz piłkarski na zbiórce - to było to, co wciągało. A piosenki powtarzane przez kolejne roczniki? ,,Do Zagłoby" śpiewałem jeszcze zanim wyjechałem na pierwszy obóz do Siedliska. Dopiero wówczas mogłem zobaczyć ten słynny wiejski bar, stojący na krzyżówce. Zresztą tam wypiłem pierwsze w życiu piwo. Szczegółów nie opowiem, ale ,, Do Zagłoby" śpiewam dalej...
Perswazja i to uporczywa...
W Makusynach starano się zainteresować czymś młodego człowieka. Jak miał zmysł artystyczny, to szedł do Cudaków, jeśli potrafił majsterkować, trafiał do drużyny technicznej, itd. Byłem początkowo w Cudakach, ale z uwagi na brak talentów muzycznych znalazłem się w Podwalu. To była drużyna z wielkimi tradycjami. Szefował jej dzisiejszy gdański senator PiS Antek Szymański, a Janusz Marciniak (obecnie prezes Klubu Sportowego Gwardia Zielona Góra) był przybocznym. I bawiliśmy się znakomicie. Antek i Janusz to w sumie faceci z mojego pokolenia, jednak nieco starsi, a wówczas dwa, trzy lata robiło wielką różnicę. Obaj rządzili mocną ręką, ale nigdy nie na zasadzie krzyków i gróźb. Raczej uporczywej perswazji. O dziwo, ulegaliśmy jej znacznie szybciej niż swoim szkolnym wychowawcom...
Rozdziawione gęby
Czemu drużynowi potrafili rozmawiać z chłopakami, a tym chciało się chodzić na zbiórki i ich słuchać? Wydawało się nam wówczas, że robimy coś ciekawego, innego niż wszyscy, coś, co pomaga nam uwierzyć w swoją siłę. Przy okazji (tego wówczas nie wiedzieliśmy) uczymy się szacunku dla innych, tolerancji i zrozumienia. Wiele z tego, co dziś sobą reprezentują byli Makusyni zostało ukształtowane tam na zbiórkach. Ale nad wszystkim czuwał druh Zbigniew Czarnuch. Ten nauczyciel historii był kimś bardzo ważnym dla wszystkich. Mówił cichym, spokojnym głosem, rzadko go podnosił. Trafiał w sedno, nie marudził i nie truł jak większość w szkole. Jego się słuchało. I fajnie opowiadał. Pamiętam jak kiedyś zbiórka była u Czarnucha w domu. Mieszkał wówczas przy ul. Kazimierza Wielkiego. Ciągle stoją mi przed oczyma wspaniałe rzeczy, jakie tam były: totemy, muszle, rozgwiazdy, jakieś pamiątki z wypraw na dalekie lądy. Ale rozdziawialiśmy gęby!!!
On rozmawiał z Czarnuchem!
Miałem to szczęście, że załapałem się na końcówkę Czarnucha w Zielonej Górze. Jeszcze udało mi się zaliczyć obóz, chyba ostatni, którego był komendantem. Mogę się mylić, ale to był bodaj rok 1970. Późniejsze pokolenia Makusynów już tylko były karmione legendą. A myśmy ją pięknie podgrzewali. Podczas kolejnego obozu, w 1971 r., już jako 17-latek opowiadałem, że rozmawiałem z Czarnuchem i pokazywałem młodszym kolegom, gdzie na zamku mieszkał w czasie obozu. Trochę naciągałem, bo w komendantówce byłem chyba raz i zostałem doprowadzony przez oblicze Czarnucha za jakieś wykroczenie. Ale legenda działała.
Duch zamku
Siedlisko. Magiczne miejsce. Nasi starsi koledzy odgruzowywali je i porządkowali. Myśmy tam się już tylko raczej bawili i szukali skarbów. Ale wyobraźcie sobie: wielki zamek, legendy, podziemne przejścia, katakumby z trumnami, słynny kominek, nad którym wisiał portret właściciela Fabiana von Schőnaicha. Ponoć o północy złaził z niego i w towarzystwie szkieletów biesiadował aż do rana. Nic dziwnego, że pierwsza nocna warta była wielkim przeżyciem. A słynne miejsca? Obóz dziewczyn, czyli Tympanon, nasz podobóz - Podwale, ujeżdżalnia albo baszta już same w sobie miały coś urzekającego. Do tego dochodził turniej rycerski, do którego szykowano sobie specjalne zbroje, a podczas niego można było się do woli naparzać czymkolwiek (pamiętam bitwę na ziemniaki), święto Neptuna z uroczystym powitaniem władcy mórz i jego żony Prozerpiny, festiwale, konkursy i czort wie, co jeszcze. Wszystko to sprawiło, że Siedlisko jest miejscem, do którego się wraca i szuka ducha zamku.
Pamiętaj o tym
On tam cały czas jest. Tak było tydzień temu podczas ostatniego spotkania starych harcerzy. Dzieli nas spora różnica wieku, bo przecież pokolenie, które budowało legendę Makusynów, napisało te wszystkie piosenki, scenariusze i książki, ze znanymi nazwiskami, takimi jak choćby Urszula Dudziak - to ludzie od nas starsi. W sumie tam, w harcerstwie nie mogliśmy się zetknąć. To nic. Znamy te same opowieści, te same piosenki. Dla nas każdy kawałek zamku kojarzy się indywidualnie inaczej, ale w sumie tak samo. Bo ta legenda żyje. My, starzy Makusyni (niestety, coraz starsi) ciągle coś czerpiemy z tamtych lat. Czarnuch wspominał jak pewien stary harcerz, na jakiejś imprezie, poznał go ze swoim synem - nastolatkiem. Powiedział wówczas: - Synu. To dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem. Człowiekiem. Pamiętaj o tym.
Andrzej Flügel
0 68 324 88 06
[email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?