Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lipiec 1759 r.

PIOTR JĘDZURA (68) 324 88 13 [email protected] MICHAŁ IWANOWSKI (68) 324 88 35 [email protected]
Pole bitwy ma kilkaset hektarów powierzchni, nam udało się spenetrować zaledwie jego fragment. Na zdjęciu Paweł Łukasiewicz z wykrywaczem metalu.
Pole bitwy ma kilkaset hektarów powierzchni, nam udało się spenetrować zaledwie jego fragment. Na zdjęciu Paweł Łukasiewicz z wykrywaczem metalu. Katarzyna Chądzyńska
Przed dwoma wiekami na nadodrzańskich bagnach poległo prawie 7 tys. żołnierzy. O śladach tej rzezi wszyscy dziś mówią, ale nikt ich nie widział. Zaczęliśmy szukać sami.

Podręczniki historii lakonicznie wzmiankują o bitwie z 1759 r., jaka rozegrała się na polach pod Kijami (pow. zielonogórski). Uczestniczyło w niej ponad 70 tys. żołnierzy pruskich i rosyjskich. W obu armiach byli Polacy.
Dziś już nieważne, że zwyciężyli Rosjanie. Zmalało też znaczenie bitwy. Na pewno nie była warta swych ofiar. Jednego dnia poległo ponad 6.500 ludzi. Tę statystykę przykrywa dziś gruba warstwa ziemi.

Lipiec 1759 r.

Trwa wojna siedmioletnia między Rosją a Prusami. Wojska rosyjskie w liczbie 50 tysięcy wyruszyły z Babimostu. Kawaleria konna ciągnąca 300 dział, żołnierze uzbrojeni w muszkiety i szrapnele - po dniu marszu ulokowali się na zachód od Jeziora Wojnowskiego.
W tym samym czasie mniej liczne wojska pruskie wyruszyły spod Międzyrzecza. Przekroczyły dawną granicę śląską w Paradyżu i 21 lipca stanęły w okolicach Kalska. Chciały przeszkodzić Rosjanom w sforsowaniu Odry i marszrucie w kierunku Krosna. 23 lipca Rosjanie ustawili się w szyku liniowym, z artylerią na przedzie, gotowi do obrony. Nad nadodrzańskimi mokradłami zawisła burza.
Pierwsze ataki Prusaków od strony Kijów były nieudane. Pułki ustąpiły pod silnym ostrzałem. Dopiero trzeci szturm pozwolił przedrzeć się na pierwszą linię rosyjskiego frontu nieopodal Pałcka. Doszło do krwawej walki na kolby i bagnety. Żołnierze ginęli setkami.
Po kilku godzinach Prusacy musieli się wycofać, bo zabrakło im amunicji. Wtedy nastąpiła błyskawiczna szarża Kozaków. Trup słał się gęsto aż do wieczora. Padały też konie.
Ucichło przed zmierzchem. Zdziesiątkowane oddziały pruskie wycofały się w popłochu do Cigacic. Na bagnistych terenach między Pałckiem a Kijami zostało prawie 7 tys. zwłok...

Czerwiec 2001 r.

Prokuratura w Świebodzinie została powiadomiona o wykopaniu szkieletu na podwórzu posesji w Pałcku. Natrafił nań Jerzy Gałka podczas kopania rowu pod rury centralnego ogrzewania przy ścianie swego domu. Wizja lokalna w asyście prokuratora i biegłego patologa ustaliła, że to szkielet dużego zwierzęcia, zapewne konia. Biegły patolog Hubertus Gabriel stwierdził, że to kości bardzo stare, przynajmniej stuletnie. - Nie ma sensu dociekać, co to jest, bo nikt nie będzie płacił za ekspertyzy - powiedział wówczas.
Gałkowie kopali dalej. Im dalej, tym więcej było piszczeli, kręgów, fragmentów czaszki i szczęki.
Sprawa zainteresowała dyrektora muzeum regionalnego w Świebodzinie Marka Nowackiego. Zaczął podejrzewać, że może to być pozostałość po bitwie sprzed 250 lat. Kości z Pałcka trafiły do biura wojewódzkiego konserwatora zabytków. Archeolog Ewa Garbacz miała wątpliwości co do ich bitewnego pochodzenia. - Bo razem z kośćmi właściciele domu wykopali też fragment ceramiki, tzn. trójnoga z XIX w., który omyłkowo wzięli za część szkieletu - tłumaczyła.
Lasy wokół Pałcka od dawna były penetrowane przez studentów archeologii. Znajdowali ołowiane kule od muszkietów, fragmenty szrapneli armatnich, okucia i epolety mundurów. Nikt nigdy nie znalazł mogił żołnierskich.
- A muszą gdzieś tam być - zapewnia Marek Nowacki. Prawo żołnierskie nakazywało wówczas, że ci, co ocaleli, musieli pochować poległych.
Tak też się stało pod Kijami. Zwycięska armia pochowała trupy.
Ale dziś problemem jest podmokły i piaszczysty teren, który utrudnia poszukiwania.

Maj 2004 r.

Brukowana droga prowadzi na rozległe pole między Pałckiem a Kijami. - W 1759 r. szli tędy rosyjscy żołnierze, omijając bagniska - opowiada M. Nowacki. - Innej drogi nie było, dookoła tylko woda i bagna.
Razem z ekipą "GL" idą odkrywcy-amatorzy z podzielonogórskiego Przylepu - Paweł Łukasiewicz i Piotr Szajkowski. Mają wykrywacz metalu. Fale sięgają kilkanaście metrów w głąb ziemi. Gdy natrafią na metal, odzywa się pisk. Kości wprawdzie nie wykryją, ale 250 lat temu żołnierze mieli przy mundurach wiele metalowych elementów.
P. Łukasiewicz przeczesuje chaszcze wykrywaczem. Po kilkunastu minutach - sygnał. Ale to tylko kawałek drutu. Później co chwilę trafiamy na podobne śmieci. Po 40 minutach znów długi sygnał spod ziemi. W ruch idzie łopata. Tym razem kopać trzeba dużo głębiej. Wyciągamy dziwny, połyskliwy przedmiot. Przypomina fragment muszkietu lub część jakiegoś archaicznego urządzenia. - To na pewno nie pochodzi z naszych czasów - ocenia Nowacki.
Potem wykopaliśmy jeszcze kilka kutych gwoździ i klinów. Żadnego śladu kości. Pobojowisko sprzed wieków zapadło się pod ziemię.
Ale archeologowie są zgodni: wielkie odkrycia lubią ujawniać się przypadkiem. Może kości żołnierzy poległych pod Kijami odkryją kiedyś robotnicy np. przy okazji budowy drogi szybkiego ruchu S3 ze Szczecina do Sulechowa...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska