Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubuski wańka - wstańka. Marcin Jabłoński, ojciec chrzestny afery WORD

Robert Bagiński
Kim i jaki jest Marcin Jabłoński? Z oficjalnych i nieoficjalnych rozmów wyłania się obraz człowieka, który nie ma jednego oblicza
Kim i jaki jest Marcin Jabłoński? Z oficjalnych i nieoficjalnych rozmów wyłania się obraz człowieka, który nie ma jednego oblicza Mariusz Kapała
Marcin Jabłoński przetrwał w polityce wiele, ma więc prawo sądzić, że i tym razem się uda. Jednak kłopoty, w jakie wpędził Platformę Obywatelską, mogą się skończyć dla niego boleśnie. Wszyscy w partii mają już gorzką świadomość, że głównym winowajcą niewłaściwego potraktowania zawiadomienia o nieprawidłowościach w WORD jest nadzorujący tę instytucję wicemarszałek Jabłoński.

Polityk lubiący ciszę i zakulisowe rozmowy znów znalazł się w centrum uwagi. Z perspektywy wicemarszałka Marcina Jabłońskiego „sex afera” w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Gorzowie, to nie tsunami, a jedynie jeziorna fala: ot, kolejna burza w szklance wody, bo ktoś poczuł się mało komfortowo. Oskarżenia o mobbing lub niewłaściwe traktowanie, kierowane pod adresem zarządzanych lub nadzorowanych przez niego instytucji, to dla niego nie pierwszyzna. W przeszłości niektóre sprawy swój finał znajdowały nawet w sądzie.

Budynki tych ostatnich nie są dla niego czymś obcym. Przykłady spraw z udziałem Jabłońskiego można mnożyć. Jedno z ostatnich rozstrzygnięć zapadło w lutym br., a rzecz dotyczyła sprawy z 2006, gdy rada powiatu słubickiego podjęła decyzję o zmianie na stanowisku starosty, aby powołać na nie Marcina Jabłońskiego. Wszystko odbyło się z naruszeniem procedur, co potwierdził wojewoda oraz Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, ale Jabłoński uważał się za starostę. Kiedy więc do budynku przyszedł Piotr Łuczyński, pozbawiony w ten sposób stanowiska na rzecz Jabłońskiego, ten wraz z kilkoma radnymi oraz ochroniarzami postanowił usunąć go ze starostwa. Użyto siły, a na miejscu pojawiły się służby medyczne.

- To Jabłoński wydawał polecenia i komendy - relacjonował w sądzie usunięty z urzędu starosta. W lutym sąd nakazał Jabłońskiemu przeproszenie Łuczyńskiego za użycie wobec niego i radnych siły, a także za naruszenie nietykalności cielesnej.
Na nikim w Platformie Obywatelskiej nie zrobiło to szczególnego wrażenia. Jabłoński nadal sprawuje urząd, nawet pomimo tego, że wcześniej przegrał kilka innych spraw sądowych, które nie wystawiają mu dobrego świadectwa jako jednej z najważniejszych osób w województwie. On czeka na swój czas i szykuje się do przejęcia za rok schedy po Elżbiecie Polak. Do wybuchu afery w WORD jego rachuby nie są pozbawione sensu. Ma mocne notowania u Donalda Tuska, ponieważ znają się jeszcze z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego, partii działającej w latach dziewięćdziesiątych, która powstała za pieniądze z pożyczki od niemieckiej CDU. Mówił o tym w wywiadach jeden ze współzałożycieli partii, Paweł Piskorski. Sam Jabłoński ukończył filologię germańską i posiada uprawnienia tłumacza przysięgłego z języka niemieckiego.

Poza dyskusją, nie ma drugiego takiego polityka w Lubuskiem, który pełnił tak wiele ważnych funkcji: marszałka, wojewody, wiceministra spraw wewnętrznych i wiele innych, w samorządach oraz państwowych spółkach. Mimo to nigdy nie udało mu się zbudować własnego środowiska politycznego. Ze współpracownikami rozstawał się najczęściej z hukiem.

- To niebezpieczny człowiek i konfabulant - mówił w w rozmowie z Radiem Zachód Wojciech Włodarski, były prezes słubickiego szpitala w czasach, gdy Jabłoński był starostą. Wygrał z nim proces o ochronę dóbr osobistych, a także doprowadził do skazania w procesie karnym o zniesławienie. Jakby tego było mało, doprowadził do wydania przez Naczelny Sąd Administracyjny wyroku, na mocy którego wicemarszałek Jabłoński ma przedstawić zainteresowanym dowód, że ukończył studia menedżerskie. Chodzi o to, że ten wpisuje do swojego życiorysu ich ukończenie, ale nie chce przedstawić dyplomu. Urząd Marszałkowski twierdzi, że zatrudniając go i tworząc notę biograficzną, czerpał informacje z internetu.

- Zapewniam, że ukończyłem studia MBA, a jak uznam z prawnikami, że mogę ten dokument pokazać, to zrobię to - mówił w 2019 roku, ale do dziś nikt dyplomu nie widział. Jabłoński nie chce nawet powiedzieć, gdzie te kompetencje zdobył.

Dziwne, zważywszy na fakt, że Marcin Jabłoński posiada ogromne doświadczenie, a zatem podrasowywanie życiorysu nie jest mu do niczego potrzebne. Jego pierwszą funkcją publiczną był fotel wiceburmistrza Słubic u boku legendarnego włodarza tej gminy Ryszarda Bodziackiego. Posadę piastował dwukrotnie: pierwszy raz w latach 1994-1997, a kolejny raz po tym, jak nie został marszałkiem województwa, mimo udzielonej wcześniej rekomendacji Platformy Obywatelskiej - w latach 2006-2007. Z tamtego czasu pochodzą również medialne oskarżenia pod jego adresem, że jako wiceburmistrz skorzystał z ulgi na wykup mieszkania komunalnego, chociaż on sam posiadał już własne lokum, a bonifikata miała mu nie przysługiwać. To jednak stare dzieje, a większość zarzutów dotyczyła sposobu bycia młodego wiceburmistrza oraz jego aroganckiego stosunku do mieszkańców.
To ostatnie zostało mu do dzisiaj. Wielu nie bez racji zarzuca mu, że Słubice interesują go tylko wtedy, gdy wypada z gry w województwie. Tu zawsze jest dla niego przygotowana jakaś posada, którą najpierw zabiera się komuś innemu. W przerwach między pełnieniem ważnych funkcji wojewódzkich i rządowych był już prezesem szpitala powiatowego, szefem Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, a także dwukrotnie i nigdy na pełną kadencję, starostą słubickim. W tej karuzeli posad - raz powiatowych, a innym razem wojewódzkich, nie obyło się bez sytuacji kuriozalnych. W grudniu ub. r. w gorzowskim sądzie zapadł wyrok, na mocy którego Skarb Państwa musi zapłacić na rzecz powiatu słubickiego 5 milionów złotych odszkodowania z tytułu kosztu utrzymania Terminalu Odpraw Celnych. Jabłoński wystąpił w sprawie w dwojakiej roli: raz jako strona powiatowa - gdy był starostą, a innym razem jako przedstawiciel Skarbu Państwa - jako wojewoda.

To budzi naturalną irytację w środowisku, a reakcje mieszkańców bywają bardzo emocjonalne.
- Komentowałem i udostępniałem różne informacje na jego temat, ale wszystkie moje profile były przez jego ludzi blokowane. Kiedy zakładałem nowe, dostałem telefon, że ktoś może opublikować coś kompromitującego na mój temat - mówi rozmówca GL intensywnie komentujący słubicką rzeczywistość.

Z taką opinią i emocjami mieszkańców wjeżdżał Jabłoński na tory wielkiej polityki jeszcze w czasach rządów AWS i Unii Wolności. Mimo oporów wielu środowisk, a szczególnie dominujących w AWS związkowców z „Solidarności”, został wicewojewodą gorzowskim u boku wojewody Jerzego Ostroucha.

- Ostrouch tyle się nasłuchał o jego arogancji, że aby poskromić ambitnego polityka oraz pokazać mu miejsce w szeregu, na pierwsze spotkanie jeszcze przed oficjalną nominacją w Warszawie kazał mu przyjechać do Gorzowa na 7 rano - opowiada były dyrektor w urzędzie wojewódzkim. -Chodziło o delikatne upokorzenie - dodaje. Jabłoński egzamin zdał wzorowo.
Został wicewojewodą gorzowskim mimo protestów niemal wszystkich środowisk skupionych w AWS. Sielanka nie trwała długo. Rząd Jerzego Buzka przeprowadził przez Sejm reformę administracyjną, a od 1 stycznia 1999 roku rządy w Lubuskiem przejął były wiceminister spraw wewnętrznych i pełnomocnik ds. tworzenia tego województwa Jan Majchrowski z Warszawy. Pierwszy wojewoda lubuski od początku sygnalizował, że nie jest zainteresowany współpracą z Jabłońskim.

- On został mi narzucony przez koalicyjną Unię Wolności, a ja słyszałem już o nim dostatecznie wiele, aby nie mieć powodu do współpracy z nim oraz jego kolegą Wojciechem Woropajem - wspomina w rozmowie z GL profesor i były sędzia Sądu Najwyższego Jan Majchrowski.

Skoro jako wicewojewoda nie został przywitany z fanfarami, musiał się liczyć z szorstką współpracą.
- Robił, co chciał i o niczym mnie nie informował. Dla własnego bezpieczeństwa i prawidłowego funkcjonowania administracji musiałem ograniczyć mu zakres kompetencji - wspomina były wojewoda. Nie jest tajemnicą, że między innymi to było powodem późniejszego odwołania Majchrowskiego z funkcji, bo sprzeciwiał się mało transparentnej prywatyzacji gorzowskiego PKS-u. Chodziło o to, że Majchrowski zauważył, iż grupa osób ze środowiska Unii Wolności chce w trybie bezprzetargowym przejąć przedsiębiorstwo, korzystając z przepisów stworzonych dla spółek pracowniczych. Rzecz w tym, że PKS był spółką pracowniczą tylko z nazwy: 66 proc. udziałów w niej posiadała kadra zarządzająca i powiązane z nią osoby. Majchrowski został zdymisjonowany, a Jabłoński dokończył proces prywatyzacji. Jak wygląda dziś gorzowski PKS i kto miał rację, wszyscy wiedzą.
Polityczna hossa nie trwała długo, a trudniejsze dla Jabłońskiego czasy nastały wraz z przegranymi wyborami do Sejmu i Senatu przez AWS oraz UW. W 2001 roku rządy w Polsce przejęli postkomuniści z SLD, a były już wicewojewoda wrócił do Słubic. Do Sejmu się nie dostał, a na horyzoncie majaczyły kolejne wybory samorządowe w których Jabłoński zdobył mandat radnego sejmiku. Mimo wielokrotnych prób dostania się do Sejmu nigdy mu się to nie udało.

- Jeśli chodzi o wybory parlamentarne, to pan Jabłoński jest niewybieralny - mówiła w mediach przewodnicząca lubuskich struktur PO Bożenna Bukiewicz.

Niewielu wie, że pierwszy raz marszałkiem województwa miał zostać już po wyborach w 2006 roku. Z trudem otrzymał rekomendację regionalnych władz partii, a nawet zostało to ogłoszone w mediach.
- To były trzy tury głosowań aż w jednej wygrał - wspomina w rozmowie z GL ówczesny szef lubuskiej PO Jacek Bachalski. Kilkanaście godzin później interweniował sekretarz generalny partii Grzegorz Schetyna, który zażądał, aby Jabłoński poskromił ambicje. „Nie umiecie jeść k...a małymi łyżeczkami, to zrobię u was porządek” - miał powiedzieć w rozmowie z Bachalskim, który sprawę potraktował poważnie. - Przekazałem to Marcinowi, pozostawiając decyzję jemu samemu, ale ze świadomością konsekwencji - opowiada były lider i parlamentarzysta tej partii. Jabłoński zrezygnował, a władze partii desygnowały na to stanowisko Krzysztofa Szymańskiego.

Jest jak rosyjska zabawka wańka-wstańka, która ma słabsze momenty przechyłu, ale nigdy się nie przewraca. Tak było i tym razem. Upokorzenie przeczekał w rodzinnych Słubicach na stanowisku starosty, a w 2008 roku zasiadł na wymarzonym fotelu marszałka województwa lubuskiego. Wojewodą z ramienia PO była wówczas Helena Hatka, późniejsza senator, a dzisiaj w szeregach Zjednoczonej Prawicy.

- Nie powiem złego słowa o naszej formalnej współpracy. To, na co się umówiliśmy, zawsze było z jego strony dokładnie dotrzymane tak, jak wcześniej ustaliliśmy - wspomina. Jabłoński był przekonany, że przedłuży swoje trwanie na stanowisku również po wyborach w 2010 roku. Miał to publicznie obiecane, a współpracująca z nim wicemarszałek Elżbieta Anna Polak nie szczędziła komplementów oraz wizji przyszłej współpracy. - To nasz najlepszy marszałek dla województwa - zachwalała w spotach.
Dzieło Brutusa wobec Juliusza Cezara to pikuś do tego, co Polak zrobiła Jabłońskiemu. Był żelaznym kandydatem na marszałka przez całą kampanię, ale w grudniu 2010 roku niespodziewanie na agendę weszła kandydatura wicemarszałek Polak. Otrzymała nominację i rekomendację, a następnie objęła urząd.

- Sama byłam zaskoczona, ale członkowie rady regionalnej zadecydowali inaczej - tłumaczyła w mediach. To była prawdziwie kozacka zagrywka, która na lata określiła ich wzajemne relacje. Również te obecne, gdy marszałek Elżbieta Polak buduje swoją polityczną pozycję na narracji o prawach kobiet, a na jej urząd sypią się gromy, że nie dopilnowała spraw na własnym podwórku. Ona się tłumaczy, a wicemarszałek Jabłoński wystąpił raz - na konferencji prasowej, której ku zdziwieniu wszystkich urząd marszałkowski nie transmitował. Bardzo wymowne.

Może to nie przypadek, że o aferze w WORD marszałek Polak podobno dowiedziała się, choć trudno w to uwierzyć, jako ostatnia. To nie pierwszy raz, gdy o ważnych sprawach z Jabłońskim jako bohaterem liderzy PO w Lubuskiem dowiadują się jako ostatni. Miarą makiawelicznego kunsztu Jabłońskiego był jego come back do wielkiej polityki po tym, gdy na oczach całego województwa został upokorzony przez swoją byłą wicemarszałek. W grudniu 2011 roku, ku zaskoczeniu dosłownie wszystkich, nie wyłączając z tego szefowej PO Bożenny Bukiewicz, marszałek Polak i parlamentarzystów, premier Donald Tusk mianował Jabłońskiego wojewodą lubuskim. Współpraca nie układała się dobrze, a nowy wojewoda grał kartą przetargową, jaką były relacje z dawnym kolegą z KLD, a wówczas szefem rządu.

Jabłoński nie ma w lubuskiej Platformie Obywatelskiej poważnych wrogów, jego po prostu nikt w niej nie lubi. Zresztą na własne życzenie. Wielu podziwia jego styl, jeszcze więcej osób się go boi, ale mało kto chciałby z nim współpracować.

- Jest wymagający i dużo oczekuje od współpracowników - mówi jeden z działaczy. Te wymagania dobrze ilustrują wspomnienia byłej urzędniczki w LUW, która dziewięć lat temu skierowała sprawę o mobbing do gorzowskiego sądu. W pierwszej instancji sąd zasądził odszkodowanie, ale w drugiej już nie uczestniczyła, ponieważ ze strachu przed środowiskiem PO wyjechała do Wielkiej Brytanii. Wyrok się nie utrzymał, choć opisywane praktyki współpracy z Jabłońskim nie są wzorem do naśladowania. Jednym z powodów karczemnej awantury i dyscyplinarnych konsekwencji w biurze prasowym wojewody była literówka w informacji prasowej.

Kim i jaki jest Marcin Jabłoński? Z oficjalnych i nieoficjalnych rozmów wyłania się obraz człowieka, który nie ma jednego oblicza. Jest z nim trochę jak z bohaterem Stevensonowskiego opowiadania pt. „Doktor Jekyll i pan Hyde”. Publicznie i w towarzystwie, przed obiektywami kamer oraz aparatów, bardzo spokojny i ułożony. W załatwianiu politycznych interesów potrafi być brutalny i bezwzględny.

- To jest człowiek, który wyłania się z chaosu i afer - mówił w przeszłości GL były starosta słubicki Piotr Łuczyński, wobec którego Jabłoński bezprawnie użył siły. - Jest niebezpiecznym człowiekiem i konfabulantem, co zostało potwierdzone w sądzie - to już Wojciech Włodarski, były prezes szpitala w Słubicach, którego Jabłoński bezpodstawnie zwolnił. Wśród rozmówców dosyć powszechna jest opinia, że za piękną formą i dystynkcją kryje się mniej, niż można by sądzić.

- Proszę spróbować z nim porozmawiać, bo ja próbowałam nawet na błahe tematy. Wieje dziwną pustką - mówi GL była parlamentarzystka, kiedyś osoba niezwykle w regionie wpływowa. - Jego jedynym atutem jest znajomość języka niemieckiego i więcej powiedzieć nie mogę w tym temacie - dodaje były wojewoda Majchrowski.

Jabłoński od lat celuje w funkcje, które oprócz realnej władzy dają też jej atrybuty. Kto wie, czy tych ostatnich nie kocha nawet bardziej, bo jego polityczna historia usłana jest nie tylko miłością własną, ale też szczególnym uczuciem do limuzyn, dużych wydatków ze służbowej karty oraz najdroższego sprzętu. W marcu br. GL ujawniła, że członkowie zarządu województwa pobierają ogromne dodatki specjalne do wynagrodzenia. Oczywiście rekordzistą był wicemarszałek Jabłoński, który w latach 2019-2021 zainkasował ekstra 217 tysięcy złotych. To niejedyny jego rekord. Palmę pierwszeństwa ma również w wydawaniu publicznych pieniędzy. Jak wynika z udostępnionych w ubiegłym tygodniu przez urząd marszałkowski informacji, jest rekordzistą w płaceniu kartą kredytową: opłacone przez niego ze służbowej karty wydatki to 14 tysięcy złotych, podczas gdy marszałek Polak nie wydała nawet 1 tysiąca. Kiedy Jabłoński był marszałkiem, potrafił tylko w jednym 2010 roku wydać 39 tysięcy.

Miłość własna i do atrybutów władzy przybiera różne formy. W 2011 roku, a więc po tym, jak Jabłoński przestał być marszałkiem, ale wciąż był radnym wojewódzkim, lokalne media informowały o tym, że urząd marszałkowski toczy z nim spory o to, aby oddał służbowy laptop oraz rozliczył się z używania służbowej limuzyny, której nie oddał mimo niepełnienia już funkcji. W tym samym czasie znalazł miękkie lądowanie w słubickim szpitalu, a pracę rozpoczął od... zakupu włoskich mebli za 130 tysięcy oraz sprzętu komputerowego za 8 tysięcy złotych, co w 2011 roku było kwotą niebagatelną.

- To dla mnie ważne i niezbędne narzędzia pracy - tłumaczył na łamach GL. Podobnych sytuacji było wiele, ot choćby ta, gdy na chwilę, bo odszedł z funkcji w okolicznościach bardzo niejasnych, otrzymał posadę podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Tytuły prasowe nie pozostawiały wątpliwości: wiceminister jeździ prywatnie samochodem BOR, za co płacą podatnicy.

Teraz zaczyna być inaczej. W PO wszyscy uświadamiają sobie, że to nie pierwszy raz, gdy trzeba po Jabłońskim sprzątać. Gdyby w marcu zachował się tak jak powinien: powołał komisję antymobbingową, powiadomił prokuraturę lub chociażby zachował się bardziej elegancko wobec pokrzywdzonej na głośnej konferencji prasowej, to dzisiaj nie byłoby sprawy. Tymczasem postanowił „wystawić” wszystkich: poseł Krystynę Sibińską, szefa partii w regionie Waldemara Sługockiego oraz marszałek Elżbietę Polak. Jak bumerang wraca postawa Jabłońskiego ze wszystkich sądowych procesów, a miał ich więcej niż jakikolwiek inny członek zarządu województwa we wszystkich kadencjach samorządu wojewódzkiego razem wziętych: po mnie choćby spalona ziemia.

Kilka razy wstawiał na swoim portalu społecznościowym wpis: „Panta rhei”, co miało oznaczać, że wszystko jest względne, zmienne i wciąż płynie. To prawda. Podobnie jak to, że niezmienne są nawyki Jabłońskiego, które nie uległy zmianie od czasów, gdy zasiadał w fotelu wiceburmistrza Słubic. Podobno starych psów nikt nie nauczy nowych sztuczek, a świat się jednak zmienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska