Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

LUBUSKIE. Z historii lubuskiego sportu. Trener Tadeusz Aleksandrowicz - Moja praca to była wielka przygoda

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Trener z pewnością może z satysfakcją patrzeć w przeszłość. Czterokrotnie pracował z drużynami narodowymi, w tym dwukrotnie jako pierwszy trener. W klubach pozostawił dobre wspomnienia, jako perfekcjonista i znakomity szkoleniowiec. To dzięki niemu przed ponad 30 laty kibice w Polsce usłyszeli o lubuskiej koszykówce. Oglądając dziś mecze Stelmetu BC pamiętajmy kto pierwszy wprowadził klub na salony. Był to Tadeusz Aleksandrowicz!
Trener z pewnością może z satysfakcją patrzeć w przeszłość. Czterokrotnie pracował z drużynami narodowymi, w tym dwukrotnie jako pierwszy trener. W klubach pozostawił dobre wspomnienia, jako perfekcjonista i znakomity szkoleniowiec. To dzięki niemu przed ponad 30 laty kibice w Polsce usłyszeli o lubuskiej koszykówce. Oglądając dziś mecze Stelmetu BC pamiętajmy kto pierwszy wprowadził klub na salony. Był to Tadeusz Aleksandrowicz! Tomasz Gawałkiewicz
„Aleks” to w zielonogórskiej koszykówce „człowiek instytucja”. To on wprowadził Zastal do elity, to on ukształtował pokolenie zawodników, którzy nie bali się rywalizacji z możniejszymi klubami. Dzięki niemu kibice przeżywali wspaniałe chwile.

Tadeusz Aleksandrowicz jest jednym z najbardziej znanych trenerów koszykówki, nie tylko na Ziemi Lubuskiej. W całej Polsce. Pracował w dziewięciu ekstraklasowych klubach, prowadził reprezentację Polski mężczyzn, młodzieżową kobiet, był konsultantem pierwszej kadry pań. To on wiele lat temu wprowadził Zastal do ekstraklasy i sprawił, że kibice w Zielonej Górze zakochali się w baskecie.

Zaczęło się w Szprotawie

Grał w koszykówkę w szkole średniej, w Szprotawie. Jego zespół MKS Czarni Szprotawa zdobył nawet wicemistrzostwo Polski szkół średnich, w 1959 roku. - Nasi wuefiści zaszczepili w nas koszykówkę z dobrym skutkiem - wspomina. - Graliśmy w zielonogórskiej okręgówce. Były bardzo zacięte mecze ze Wschową, Zieloną Górą czy Świebodzinem. Później, na studiach we Wrocławiu grałem w AZS-ie, w trzeciej lidze. Ale dość szybko skończyłem grę, bo nie byłem predestynowany do wielkiego sportu, tym bardziej, że grałem praktycznie amatorsko.

Nasz bohater studiował w Akademii Rolniczej we Wrocławiu, ale po dwóch latach stwierdził, że to nie to... - Przeniosłem się na AWF do Warszawy, skończyłem uczelnię i wróciłem do Szprotawy - wspomina. - Pracowałem w powiatowym ośrodku WF. Ówczesny trener koszykarskiego zespołu dziewcząt odchodził, zwolniło się miejsce i zaproponowano mi prowadzenie drużyny, oczywiście obok normalnej pracy. Spodobało mi się. Tak się zaczęło, był kwiecień 1970 roku.

Przez Olsztyn do Zielonej Góry

To była wówczas trzecia liga, ale po roku pracy zespół awansował do drugiej. Drużyna z małego lubuskiego miasteczka była wysoko w tabeli i biła się z najmocniejszymi. Tam karierę zaczynało kilka znanych później zawodniczek. Dobrą pracę Aleksandrowicza zauważono w Polsce, w efekcie padła propozycja asystenta w pierwszoligowym Stomilu Olsztyn, wówczas to był najwyższy szczebel rozgrywek. - Przeniosłem się z całą rodziną - opowiada „Aleks”. - Pewnie, że miałem opory, ale jak jest się młodym, to człowiek aż tak się nie zastanawia. Nie byłem tam długo, nie ułożyło się. Trochę działacze nakłamali, były kłopoty z mieszkaniem, więc kiedy dostałem propozycję objęcia drugoligowego AZS-u Zielona Góra to długo się nie zastanawiałem.

I tak przez pięć lat, od 1975 do 1980 roku, Tadeusz Aleksandrowicz prowadził akademiczki.
- Pan Protasewicz zaproponował mi pracę z męską ekipą Zastalu - wspomina. - Łatwo nie było. To był czas, kiedy człowiek był bardziej zależny od miejsca, a nie od własnej woli, więc trzeba było prosić nawet rektora, żeby wyraził zgodę na moje odejście. Przejąłem wówczas zespół po Leonardzie Siwickim, który stworzył podwaliny tego zespołu i awansował do drugiej ligi. Ale nie dogadał się z szefostwem klubu, więc ja się pojawiłem.

Dlaczego odszedłem z Zielonej Góry? Uważałem, że z tym zespołem nie byłem w stanie już nic więcej zrobić

Awans do ekstraklasy wielkim świętem

Po czterech latach Zastal awansował do ekstraklasy. Pierwszy raz w historii miasta i regionu zespół zameldował się w najwyższej klasie rozgrywek. Ówczesny Zastal to była ekipa złożona z miejscowych chłopaków. - Początek był trudny. Po stanie wojennym w zakładach pracy pojawili się komisarze, obcięto stypendia i część zawodników była na rozdrożu: grać w koszykówkę czy zajmować się czymś innym - mówi Aleksandrowicz. - Miałem jednak ambitnych chłopaków. Przełomem była praca pana Siwickiego, który wychował kilku dobrych zawodników, przede wszystkim Bortnowskiego. Bez niego bym nie awansował. Zaowocowała praca z młodzieżą i dojście tych utalentowanych chłopców do dobrego poziomu. Mieli świetne warunki, ambicję i chęć do pracy. Stworzyliśmy fajny kolektyw. Wtedy w zasadzie nie grało się dla korzyści, ale dla satysfakcji i przyjemności. Myślę, że ten zespół, plus nasza praca z Rafałem Czarkowskim dały efekt.

Bobry Bytom, a później Gorzów

Zastal miał fajną paczkę. Do Zielonej Góry wrócił Mariusz Kaczmarek, zespół utrzymał się w lidze, a potem był solidną ekipą środka tabeli. - Byłem jeszcze młodym trenerem i mój potencjał dostrzeżono w Bobrach Bytom - mówi. - Dlaczego odszedłem z Zielonej Góry? Uważałem, że z tym zespołem nie byłem w stanie już nic więcej zrobić. W Bytomiu byłem rok. Miałem tam bardzo niesubordynowanego zawodnika, nazywał się Kobylański. Też byłem wówczas upartym człowiekiem, więc sprawa stanęła na ostrzu noża. W Bytomiu miałem lepsze warunki materialne niż w Zastalu, ale to nie miało znaczenia. Trenerzy wówczas raczej kierowali się ambicją, a pieniądze, aczkolwiek ważne, były na drugim planie. Dostałem propozycję z Gorzowa i ją przyjąłem.

Cztery lata ze Stilonem

Spędził nad Wartą cztery lata, znów pracował z drużyna żeńską. - Bardzo dobrze wspominam ten czas - opowiada. - Akurat Stilon awansował do pierwszej ligi. Do Gorzowa zaprosił mnie Jerzy Kaszyca, wówczas szef sekcji koszykówki. Świetnie się pracowało, robiliśmy stały progres. Zaczynaliśmy jako beniaminek ekstraklasy, po trzech latach zajęliśmy szóste miejsce. W pierwszym sezonie przegraliśmy z mistrzem Polski różnicą 52 punktów, a w trzecim udało nam się wygrać jedno ze spotkań. To obrazuje, jaki postęp zrobił ten zespół. Czyli tak, jak wcześniej w Zastalu, również w Stilonie przez kilka sezonów udało mi się pójść z drużyną do przodu.

Trener jest ważny, ale zawodnicy jeszcze bardziej

Legendarny trener spokojnie pracował w Gorzowie do czasu, gdy nastąpił nagły zwrot. Zastal przegrał kilka spotkań i szefostwo klubu poprosiło go o powrót. - To było tak, jak przed moim odejściem do Bytomia - wspomina. - Stilon już nie miał potencjału, by dokonać czegoś więcej. Te zawodniczki, które miały zrobić postęp, zrobiły. A tu pojawiło się ciekawe wyzwanie i to w moim mieście, moim klubie. Tym bardziej, że Zastal miał wówczas dobrych graczy. Udało się to poskładać i walczyliśmy o medal. Przegraliśmy wówczas mecze o brąz z Aspro Wrocław. To była dobra ekipa. Trener, owszem jest bardzo ważny, ale bez dobrych zawodników nic nie zrobi. W Zielonej Górze spędziłem kolejne trzy sezony.

Powinienem odejść wcześniej

Trener odchodził w dość burzliwej atmosferze, bo zawodnicy napisali petycję o braku chęci współpracy. - Powinienem odejść rok wcześniej - ocenia nasz bohater. - Zaczęło się sypać, bo zakład przeżywał kłopoty i zwyczajnie nie było pieniędzy, klub miał problemy finansowe. Odeszli czołowi zawodnicy, to wtedy zaczął się zjazd, jak się później okazało, aż na trzeci szczebel rozgrywek. W sumie dobrze się stało, że nie byłem tym, który zjeżdżał w dół z drużyną. Otrzymałem propozycję ze Stargardu Szczecińskiego.

Z beniaminka wicemistrz Polski

Tam Tadeusz Aleksandrowicz znów maszerował w górę. Ekipa Komfortu Spójni, z beniaminka, w kilka lat, zmieniła się w wicemistrza Polski. - Był sponsor, pojawili się dobrzy gracze i doszliśmy do srebrnego medalu - wspomina trener. - Dogadaliśmy się, że chcemy razem coś osiągnąć i udało nam się ograć w półfinałach Śląsk Wrocław, a w meczach o złoto z Pruszkowem niewiele nam zabrakło. Potem w Stargardzie powtórzył się scenariusz znany z wielu klubów. Odszedł sponsor i Spójnia zaczęła mieć kłopoty. Przez dwa jeszcze coś ugraliśmy, ale potem skład był coraz słabszy i działo się identycznie, jak w Zastalu. W międzyczasie zaliczyłem epizod w Treflu Sopot. Tam miałem pecha, bo przyszedł kryzys rosyjski, puzzle przestały się sprzedawać i skończyły się finanse. Byłem tam zaledwie pół roku.

Dobrze wspominam rolę konsultanta w kadrze kobiet. Najmilej jednak sięgam pamięcią do pracy z młodzieżową reprezentacją kobiet, z którą w 1992 roku w Grecji zdobyliśmy brązowy medal. To był rok fajnej pracy

Dwa razy Słupsk i kadra pań
Po Stargardzie był Szczecin. - Były wielkie zapowiedzi, nawet pucharów, a w listopadzie zabrakło tam już pieniędzy - mówi „Aleks”. - Dostałem propozycję ze Słupska, z Czarnych. Tam była dobra drużyna. Wygrywaliśmy mecze, było dobrze, ale i tu kompletnie siadły finanse, a dodatkowo prezes wplątał się w aferę kryminalną. Klub prawie się rozleciał. Wypłacono mi zaledwie dwie pensje. Musiałem uciekać. Miałem trochę pecha do klubów, albo uznawano mnie za trenera, który potrafi się podjąć trudnych wyzwań. Wróciłem do żeńskiej koszykówki. Przez rok byłem konsultantem w ekipie mistrza Polski, w Klimie Gdynia i konsultantem kadry narodowej. Później wróciłem do Słupska. Była solidna praca, przy niskim budżecie. Był tam dobry klimat i fajna atmosfera. Mam z tego czasu dobre wspomnienia.

Powrót i nieszczęsne mecze ze Stalą

W 2004 roku Aleksandrowicz pracował w Pabianicach. Później miał wybór: powrót do Zielonej Góry, albo znów Słupsk. - Byłem już po zawale i ciężkim wypadku, wolałem więc wrócić do domu - wspomina. - Zastal w pierwszym sezonie z szóstego miejsca walczył o awans do ekstraklasy. Był bardzo blisko. Wystarczyło tylko wygrać piąty mecz z Kagerem Gdynia u siebie. Nie udało się. W kolejnym sezonie zmontowano silną ekipę, która przeszła przez rundę zasadniczą jak burza i potknęła się na pierwszej rundzie play off. Ten mój powrót nie zakończył się sukcesem, ale zaproponowałem Rafałowi Czarkowskiemu i panu Januszowi Jasińskiemu Tomasza Herkta, z którym wcześniej współpracowałem przy kadrze narodowej kobiet. I on „zrobił” awans. Więc też trochę się przyczyniłem do kontynuacji odbudowy tutejszej koszykówki. Zaczęli Czarkowski z Chodkiewiczem, ja zrobiłem kontynuację, a efektem są ambicje prezesa Jasińskiego, który robi tu koszykówkę na wysokim poziomie. Wiem, że te nieszczęsne mecze, które przegraliśmy ze Stalą Stalowa Wola są do dziś dyskutowane. Nie doszukiwałbym się tu drugiego dna. Oni wyszli na luzie, my byliśmy zbyt pewni siebie, bo skoro wygraliśmy 23 spotkania w rundzie zasadniczej, to teraz mamy przegrać ze średniakiem? A jednak. To była jedna z moich porażek.

Kadra mężczyzn, młodzieżówka kobiet

Tadeusz Aleksandrowicz prowadził reprezentację Polski seniorów. - To była dwumiesięczna praca przed dodatkowym turniejem eliminacyjnym do mistrzostw Europy, który odbywał się we Wrocławiu - opowiada. - Rozpadły się wtedy Jugosławia i ZSRR, doszło kilka mocnych państw i było pewne, że z Serbią i Chorwacją, czy Słowenią nie mamy szans. I tak było. Dobrze wspominam rolę konsultanta w kadrze kobiet. Najmilej jednak sięgam pamięcią do pracy z młodzieżową reprezentacją kobiet, z którą w 1992 roku w Grecji zdobyliśmy brązowy medal. To był rok fajnej pracy. Byłem wówczas przymierzany do kadry seniorek, ale ponieważ wróciłem do Zastalu, sprawa upadła.

Czasem trzeba stanąć pod ścianą

- Najlepsi zawodnicy, z jakimi pracowałem? Chyba ci z ekipy wicemistrza Polski, czyli Mc Naull i Williams - ocenia. - Także Jechorek i Markevicius. Nie byli to łatwi zawodnicy. Trzeba było zawierać różne kompromisy, a niejednokrotnie stawaliśmy pod ścianą. Miałem opinię twardego gościa. Wspominał o tym ostatnio w wywiadzie dzisiejszy trener Asseco Przemysław Frasunkiewicz. W sumie pracowałem w dziewięciu klubach. Ani razu nie spadłem do niższej ligi, tylko raz awansowałem. Pracowałem cztery razy z drużynami narodowymi, dwukrotnie samodzielnie.

To była wielka przygoda

Tadeusz Aleksandrowicz pracował jako trener przez 41 lat - To bardzo trudny zawód - podsumowuje. - Jak się człowiek nie odda pracy całkowicie i będzie próbował pogodzić ją z czymś innym, co jest dopuszczalne w innych zawodach, to nic z tego nie wyjdzie. Tu nie można skończyć, powiedzieć, że teraz oddzielam na kilka godzin wszystko grubą kreską. Tu się żyje tym przez cały czas. Ja przypłaciłem to zawałem serca, częstą chorobą trenerów. Trzeba się też dokształcać, bo jest stały postęp w dziedzinach około sportowych, ale też w samym sporcie. Obserwuję, jak zmienia się koszykówka. Świat idzie do przodu, lepsza jest motoryka ludzka, coraz doskonalsi zawodnicy. Oczywiście nie żałuję, że trafiłem do zawodu. Miałem wiele satysfakcji, że coś się zrobiło, gdzieś mnie doceniono. Może nie zawsze prowadziłem zespoły z najwyższej półki, a w końcówce zabrakło trochę szczęścia, żeby postawić kropkę nad ,,i”. Było mi przykro, że ta porażka związana z brakiem awansu była we własnym środowisku. Niemniej jednak nie mogę narzekać. Traktowałem tę pracę, jak przygodę i tak było.

Stelmet Enea BC co to za drużyna. WIDEO:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska