Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lucjan Błaszczyk: Nie czuję niedosytu

Artur Matyszczyk, 606 983 305, [email protected]
Lucjan Błaszczyk ma 37 lat, żonę i syna. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich zawodników. Aż 11 razy zdobył złoty medal mistrzostw Polski w grze pojedynczej. W nowym sezonie będzie reprezentował barwy ZKS Drzonków.
Lucjan Błaszczyk ma 37 lat, żonę i syna. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich zawodników. Aż 11 razy zdobył złoty medal mistrzostw Polski w grze pojedynczej. W nowym sezonie będzie reprezentował barwy ZKS Drzonków. Tomasz Gawałkiewicz
- Mój koniec kariery reprezentacyjnej nie ma nic wspólnego z konfliktem, który wybuchł pomiędzy kadrowiczami a związkiem - zdradza w rozmowie z nami Lucjan Błaszczyk, który po 18 latach wraca do polskiej superligi.

- Wystarczy spojrzeć na pana sylwetkę bez koszulki i od razu widać, że forma jest!
- No tak (uśmiech)... Sezon się zbliża. Podpisałem w Zielonej Górze kontrakt na trzy lata. Jestem i zawsze byłem profesjonalistą, chcę grać jak najlepiej, dlatego solidnie przygotowuję się do ligi.

- To może nie warto było rezygnować z występów w kadrze narodowej?
- Proszę mi wierzyć, po 23 latach walki dla reprezentacji nie było łatwo podjąć tę decyzję. Nie zrezygnowałem, bo mi się nie chce. Tyle czasu gry dla biało-czerwonych barw odcisnęło piętno i fizyczne, i psychiczne. Czuję się trochę wypalony i nie mam takiej motywacji, jak kiedyś. Obozy oznaczają rozłąkę z rodziną, a ja nie chcę już zostawiać żony i synka samotnych. Poza tym buduję w Drzonkowie dom, przygotowuję projekt akademii dla adeptów tenisa stołowego. Wiele się w życiu zmieniło...

- Czasu nie da się zatrzymać...
- No właśnie! Nie oszukujmy się, mam już swoje lata i nie to zdrowie. Rozłąka z rodziną, rygor nawet ośmiogodzinnych treningów... Koledzy, którzy walczyli ze mną w kadrze, już dawno są trenerami. Właściwie jako jedyny z mojego pokolenia pozostałem i długo walczyłem o medale. Taki doświadczony zawodnik jak ja wie, że czegoś już brakuje i trzeba się pożegnać. Mimo tego, że na światowej liście wciąż jestem najwyżej z Polaków.

- Czy na pańską decyzję miał wpływ konflikt, jaki ostatnio wybuchł na linii reprezentanci kraju - związek?
- Nie. Osiemnaście lat występowałem w Niemczech i nie miałem oporów przed grą w reprezentacji za darmo. Po prostu przyszedł odpowiedni czas na rezygnację. A kontuzje, które się przytrafiły, tylko pomogły podjąć decyzję.
- Zamieszanie w polskim tenisie stołowym stało się jednak faktem. Nie jest to przypadkiem dowód na słabnącą globalnie popularność dyscypliny? Nie ma transmisji telewizyjnych i takiego zainteresowania, jak chociażby za czasów Andrzeja Grubby czy Leszka Kucharskiego...
- Trudno mi się odnieść do sytuacji w kraju. Jestem tu dopiero od miesiąca. W Niemczech o kryzysie absolutnie nie ma mowy. Tam jest 700 tysięcy zarejestrowanych zawodników! Grałem w spotkaniach, transmitowanych przez różne stacje, przy pełnych trybunach. Choć na pewno tenis stołowy to nie piłka nożna, a związek mógłby więcej zrobić dla popularyzacji. Podam przykład: sam wywalczyłem 12 medali mistrzostw Europy. Na pewno te sukcesy nie zostały odpowiednio wykorzystane. Nikt nie postarał się wtedy o sponsorów, o wieloterminowe kontrakty...

- Skoro już mówimy o medalach: jeśli spojrzy pan wstecz, to myśli o sobie jako o spełnionym na arenie międzynarodowej?
- Trudne pytanie, żeby jednoznacznie odpowiedzieć tak lub nie. Powiem więc inaczej. Przede wszystkim cieszę się, że miałem długą karierę, przez większą część bez kontuzji. 33 razy wywalczyłem tytuł mistrza Polski, byłem na czterech igrzyskach olimpijskich. W Atenach otarliśmy się o medal. Wiadomo, brakuje tego krążka. Widać nie był mi pisany. Może gdybym dysponował takimi warunkami, jak moi koledzy w innych krajach... Ale nie mam do nikogo żalu. Zawsze dawałem z siebie wszystko. Zrobiłem tyle, ile mogłem. Nie odczuwam niedosytu.

- Który z sukcesów ma dla pana największą wartość?
- Każdy dobry wynik jest dla zawodnika cenny. Wiadomo, że na początku kariery bardzo cieszył pierwszy złoty medal w mistrzostwach Polski. Potem jedyny tytuł mistrza Starego Kontynentu w mikście, dziewięć lat temu. Miło wspominam też sukcesy w ,,drużynówce''. Tu człowiek nie cieszy się sam, ale wraz z kolegami. W 1998 roku, w półfinale mistrzostw Europy pokonaliśmy Szwecję. Wówczas najlepszy zespół świata, z Waldnerem, Perssonem i Karlssonem, którzy byli w życiowej formie. W decydującym starciu ulegliśmy Francji 3:4. To były wspaniałe mecze.

- Czy tak utytułowany zawodnik znajdzie jeszcze motywację do gry w lidze?
- Oczywiście! Nigdy nie miałem kłopotów z odpowiednią mobilizacją. Być może dlatego tak długo przetrwałem. Oby tylko omijały mnie kontuzje, żebym mógł spokojnie trenować. Stać mnie na bardzo dobrą grę w lidze przez parę lat.

- Co sądzi pan o nagminnej naturalizacji Azjatów w Europie i Polsce? Czy to dobry kierunek rozwoju tenisa stołowego?
- Zły. W ten sposób zabiera się miejsce do gry swoim młodym chłopakom. To droga na skróty, stosowana przez związki, które nie mają pomysłu na szlifowanie talentów. Oczywiście jestem za ściąganiem Azjatów do ligi, bo to podnosi poziom, ale sprzeciwiam się naturalizacji.

- Jaka przyszłość czeka polski tenis stołowy po erze Lucjana Błaszczyka? Ma pana kto zastąpić?
- To pytanie bardziej do związku i działaczy, jakie mają plany na przyszłość. Wspomniany konflikt pokazuje, że nie jest dobrze. Coś nie funkcjonuje tak, jak powinno. Wcześniej nie dochodziło do sytuacji, żeby kadrowicze wyjeżdżali z obozu. Myślę, że najpierw trzeba stworzyć odpowiednią strategię i możliwości rozwoju dla młodych ludzi. Żeby mieli świadomość, że można coś osiągnąć. Jeżeli to się stanie, wówczas będzie dobrze. Bo młode talenty zawsze się znajdą. Wiele zależy jednak od samego systemu. Wierzę, że kiedyś znów doczekamy się zawodnika na miarę europejskiej czołówki. Tenis stołowy to trudna i złożona dyscyplina, w której na sukces składa się wiele czynników.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska