Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie już się u nas nie liczą

Jakub Pikulik 95 722 57 72 [email protected]
Byli pracownicy szpitala we wrześniu zeszłego roku zorganizowali pikietę przed otwieranym w Kostrzynie zespole szkół. Część mieszkańców życzyła im wtedy, żeby nigdy nie odzyskali swoich pensji.
Byli pracownicy szpitala we wrześniu zeszłego roku zorganizowali pikietę przed otwieranym w Kostrzynie zespole szkół. Część mieszkańców życzyła im wtedy, żeby nigdy nie odzyskali swoich pensji. Jakub Pikulik
Dawniej leczyli i ratowali życie mieszkańcom swojego miasta. Teraz niektórzy z tych mieszkańców z nich drwią. Byli pracownicy szpitala zostali bez środków do życia, za to często z kredytami. Są coraz bardziej zdeterminowani.

- Nie mam już żadnego zaufania do władz - mówi Mirosław Krakowiak, który 21 lat przepracował jako ratownik w karetce pogotowia. W sierpniu 2007 r. był wśród ponad 100 osób, które z dnia na dzień straciły pracę w szpitalu. Bez odprawy. Wcześniej przez kilka miesięcy dostawał tylko część pensji. Do dziś starostwo (jemu podlegała lecznica) jest mu dłużne 18 tys. zł. Krakowiak ma 57 lat. Kiedyś ratował ludzkie życie, teraz dorywczo sprząta hale w jednej z kostrzyńskich firm. - Nie chcę wiele, tylko jakąś pracę - mówi.

Lucyna Grzelak przepracowała w lecznicy ponad 20 lat. Po zwolnieniu nie mogła nawet liczyć na zasiłek. Spróbowała sił za granicą. - Ale nie znałam języka. Pojechałam do pracy, nie rozumiałam co do mnie mówią. A Niemcy to wykorzystywali, musiałam być na każde ich skinienie. Poza tym zdrowie już nie to. Nie wytrzymałam. Wróciłam - mówi. Teraz nie ma pracy, ani pieniędzy. Na głowie czynsz i coraz większe długi. I ponad 15 tys. zł, które chce odzyskać od starostwa. Andrzej Rachela 29 lat przepracował w karetce. Po zwolnieniu próbował sił w Szwecji. - Trzeba było za coś żyć - mówi. Pojechał na budowę. Pracował na czarno. Weekendami dorabiał, przerzucając ziemniaki, żeby mieć na czynsz w Szwecji. Aż do dnia wypadku. Inny robotnik upuścił mu na głowę fragment rusztowania. Pan Andrzej z rozbitą głową i zmiażdżonym palcem trafił do szpitala. Nie miał ubezpieczenia, musiał wydać sporą część tego, co zarobił. Jak już wyzdrowiał, nie mógł dalej pracować. Wrócił do Polski. Teraz tylko dzięki wyrozumiałości wspólnoty mieszkaniowej wciąż jeszcze ma dach nad głową. I rosnące długi. W nieco lepszej sytuacji jest Barbara Rosołowska. Jako położna znalazła pracę w szpitalu w Gorzowie. Ale półtora roku była bez pracy, do dziś czeka na 20 tys. zł od powiatu. Nie odpuszcza, pomaga innym pracownikom, którzy są w dużo gorszej sytuacji. Organizuje pikiety. Ostatnia była 1 września, kiedy starosta otwierał w Kostrzynie nową szkołę średnią. - Nie chcieliśmy zakłócać uroczystości, ale jesteśmy naprawdę zdesperowani. Ludzie nie mają środków do życia, a starostwo zdaje się nic z tym nie robić - mówią. Najbardziej zabolała ich reakcja niektórych mieszkańców. - Spotkaliśmy się z atakami, bardzo przykrymi słowami. Jeden mężczyzna, ojciec któregoś z uczniów, życzył nam, żebyśmy nigdy nie dostali pieniędzy, o które walczymy - wspomina Krakowiak.

Jest pomysł, żeby w pierwszej kolejności wypłacić zaległości tym, którym starostwo jest winne najmniej, a oni przecież dalej pracują w szpitalu

Starostwo byłym pracownikom musi wypłacić ponad 6 mln zł, a w tym roku przekazało na ten cel tylko 147 tys. zł. I nawet ta kwota może nie trafić do najbardziej potrzebujących. - Jest pomysł, żeby w pierwszej kolejności wypłacić zaległości tym, którym starostwo jest winne najmniej, a oni przecież dalej pracują w szpitalu - tłumaczą byli pracownicy.

Pomoc obiecali im politycy, choćby senator Helena Hatka czy posłanka Elżbieta Rafalska. Dla nich nic to nie zmieniło. Niektórzy nie mają nawet pieniędzy, żeby dojechać na sesję rady powiatu w Gorzowie, na której rozmawia się o ich pieniądzach. - Dla starostwa ludzie się nie liczą - mówi Rachela. 29 marca wicestarosta Grzegorz Tomczak przyznał, że nad powiatem wisi widmo bankructwa i nie ma pieniędzy na wypłaty zaległych pensji. Na 19 kwietnia zaplanowano debatę, na której urzędnicy będą próbowali znaleźć wyjście z sytuacji.

Tymczasem do byłych pracowników zaczynają się zgłaszać firmy windykacyjne. W zamian za odsetki od zaległych pensji deklarują, że "wyciągną" od starostwa pieniądze. - Na razie tego nie chcemy, wciąż czekamy. Ale to już kwestia czasu. Te firmy mają prawników, wycisną z powiatu wszystko, co do grosza. I co wtedy? - pyta Andrzej Rachela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska