Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Koszarek: - Jeszcze mam marzenia. Chciałbym na koniec kariery zdobyć mistrzostwo

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Łukasz Koszarek: Chcę zostać przy koszykówce. To niemal całe moje życie i nie chcę tego zmieniać
Łukasz Koszarek: Chcę zostać przy koszykówce. To niemal całe moje życie i nie chcę tego zmieniać Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Kapitan Stelmetu Enei BC Łukasz Koszarek opowiada o początkach kariery, poprzednim sezonie i marzeniach

Nie można nie zapytać o poprzedni sezon. Jest jeszcze jakaś trauma?
Myślę, że większa była rok wcześniej, kiedy tak pechowo przegraliśmy półfinał. W ubiegłym sezonie końcówka wyglądała tak jak całe rozgrywki. Można je podsumować stwierdzeniem że prezentowaliśmy równy poziom, ale to nie był poziom mistrzowski. W żadnym jego momencie nie mogliśmy sobie powiedzieć, że złoto jest blisko. Pewnie, były marzenia i nadzieje, ale wiedzieliśmy jak gramy.

Tak doświadczony zawodnik jak pan przeżywa porażki inaczej niż na początku kariery?
Inaczej sobie z nimi radzę, właśnie z racji doświadczenia. Z drugiej strony czuję, że to moje okno mistrzowskie powoli się zamyka, bo nie**wiadomo ile jeszcze będę grał, więc chciałbym tych sukcesów nałapać ile się da.

Głowa już wyczyszczona?
Tak, teraz trzeba patrzeć w przyszłość

Pan już po urlopie?
Jeszcze coś lekkiego zaliczę. Byłem ze znajomymi w Los Angeles. Zupełny luzik, ale też brałem udział w zajęciach koszykarskich, obejrzałem też szósty mecz finału NBA. To było wielkie przeżycie.

Kiedy się zbieracie na zgrupowaniu kadry przed mistrzostwami świata?
Dopiero 28 lipca. Wyjazd do Chin na mistrzostwa to fajna przygoda. Zresztą awans po 52 latach do finału jest świetną sprawą. Dla mnie osobiście nagroda. Przecież wiele lat jeździłem na zgrupowania i mecze, a teraz osiągnęliśmy sukces.

Fajnie jest wrócić do kadry?W kadrze zawsze jest fajnie. Reprezentacja to specyficzny twór, który daje kibicowanie ponad podziałami. To dobre doświadczenie.

Pan jednak zaliczył przerwę...
Tak, opuściłem jedno okienko reprezentacyjne. Byłem wówczas zmęczony fizycznie i psychicznie. Mecze co dwa trzy dni, tylko zmieniało się łóżka, buty i hale. Potrzebowałem chwilę odpoczynku żeby nabrać sił i motywacji.

Dobrze, że trener wówczas Taylor się nie wkurzył...
Bardzo dobrze, także dlatego, że nie było z tego jakichś konsekwencji. Jestem z trenerem Taylorem w dobrych relacjach. Powołanie dla mnie to dowód, że nadal jestem doceniany i potrzebny. Po to się trenuje i gra żeby w odpowiednim momencie być docenionym. To jest ważniejsze od tych wszystkich kontraktów i innych spraw.

W piłce nożnej wraz z wiekiem często napastnik staje się pomocnikiem, a nawet obrońcą. W koszykówce rozgrywający dostaje mniej minut. Jak pan sobie z tym radzi?

Staram się, ale to przystosowywanie się do nowej roli bywa trudne. Mam mniej czasu by coś zmienić w decydujących momentach, czegoś spróbować. Ale najważniejsze to zaakceptować siebie. Co można, a czego nie i ciągle starać się dać od siebie to co najlepsze. Ważne też jest jak ustawi to trener i czy koledzy pomogą.

Cofnijmy się w czasie. Jak rusza się do dużej kariery z takiego miasta nie kojarzonego z koszykówką jak Września?
Miałem sporo szczęścia, bo w szkole podstawowej była sportowa klasa o profilu koszykarskim. Miałem codziennie po dwa wuefy, czyli dziesięć godzin w tygodniu. Prowadził nas nauczyciel WF i jednocześnie trener w MKS Września, Stefan Tomczak. Zaczynałem jednak od piłki nożnej. Mój tato był piłkarzem i zaprowadził mnie na pierwszy trening. To jednak paradoksalnie mi pomogło w rozwoju sportowym, bo na przykład dokładne podanie w piłce jest podobne do szybkiego i dobrego podania w koszykówce. Jedynie nie ciągnęło mnie do lekkoatletyki, szczególnie do biegania.

Potem była Szkoła Mistrzostwa Sportowego?
Tak, w Warce. To był mój pierwszy wyjazd z domu. Ale już wtedy wiedziałem że chcę grać w koszykówkę. Mój pierwszy trener mówił, że mam do tego smykałkę, a ja chciałem sprawdzić czy dam radę. Zresztą to była jedyna opcja żeby w tak dużym zakresie połączyć koszykówkę i szkołę. W Warce uczyliśmy się w liceum i graliśmy. Początkowo w zespole juniorów, ale już w drugiej klasie liceum trafiłem do drugoligowego zespołu seniorów.

Przyjechał pan kiedyś do Zielonej Góry z ostatnią wówczas w tabeli SMS-em Warka i niespodziewanie pokonaliście Zastal...
Tego meczu nie zapomnę. Dzień wcześniej mieliśmy studniówkę i niemal prosto z niej wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do Zielonej Góry. Był środek zimy. Przyjechaliśmy od razu pod prysznic. Trener mówił ze w naszych żyłach jeszcze płynie to co u niego i poprosił o walkę i pokazanie charakteru. Wyszliśmy, zagraliśmy i wygraliśmy. Oczywiście Zastal nas wtedy kompletnie zlekceważył. To było właśnie piękno sportu. Dopóki nie udowodnisz wyższości na boisku nie bądź zbyt pewny siebie.

Potem pana kariera potoczyła się już gładko?
W sumie tak. Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałem z Polonią Warszawa. Spędziłem tam trzy lata. W inauguracyjnym sezonie bardzo mało grałem, byłem juniorem który czeka na swoją szansę, ale nie było ich za dużo. To był rok nauki i podpatrywania zawodowego sportu. Kolejne dwa lata już grałem więcej. Następne lata to były kontrakty z Anwilem Włocławek, Turowem Zgorzelec, Trefl Sopot i Asseco Gdynia, dwa lata gry we Włoszech i ostatnie siedem ponownie w Polsce.

Takie życie nie jest chyba łatwe. Wyjazdy, kolejne miasta, inne środowisko...
To prawda, trzeba się jednak do tego przyzwyczaić. Ale to też jest pogoń za najlepszym miejscem dla siebie gdzie można się rozwijać. Bywają też sytuacje, że są zmiany wymuszone, bo jak się w jakimś klubie dojdzie do ściany, to trzeba iść gdzie indziej, szukać innych motywacji

Jak pan wspomina pobyt we Włoszech? Nie chciał pan zostać dłużej?
To był dobry czas. Chciałem tam zostać, tyle że nie dostałem propozycji jaka by mnie satysfakcjonowała. Byłem tam rezerwowym rozgrywającym. Zawsze lubiłem kończyć mecze. Wiele spotkań udało się wygrać, były też oczywiście porażki. Te końcówki mnie dopingowały. Jeśli jednak jesteś rezerwowym, to takich spotkań masz dziesięć, piętnaście procent w sezonie. Ty siedzisz na ławce, a grają inni. Szukałem takiego klubu w Europie gdzie mógłbym pełnić większą rolę. Nie znalazłem i wróciłem do Polski i gdzie mogłem to robić. I tak było, dodatkowo trafiłem do klubu, który grał w pucharach. W sumie ta Europa tak bardzo mi nie uciekła.

Trafił pan do Zielonej Góry. Jak to wtedy było? Planowa decyzja, czy też nagły impuls?
Nie był to jakiś ułożony plan. Rzeczywiście przed sezonem w którym ostatecznie znalazłem się w Stelmecie, rozmawiałem z trenerem Mihailo Uvalinem, który był jednym z większych orędowników bym się znalazł w Zielonej Górze i bardzo pozytywnie o mnie mówił. Nie udało się przed sezonem. Jednak problemy mojego ówczesnego klubu, czyli Asseco tak się nawarstwiły, że musiałem znaleźć sobie inny. Wtedy zgłosili się Janusz Jasiński, Rafał Czarkowski i trener Uvalin. Pamiętałem atmosferę w hali CRS kiedy przyjeżdżałem na mecze, wielkie zainteresowanie kibiców. W tej hali wygrałem Puchar Polski z Treflem i zostałem MVP. To był świeży w polskim baskecie klub, więc nie było wcale długich negocjacji. W sobotę zagrałem jeszcze w barwach Asseco, a we wtorek była konferencja prasowa w Zielonej Górze.

Sukcesy Stelmetu wiążą się nierozerwalnie z panem...
Z kolei większość moich ze Stelmetem. Można powiedzieć, że świetnie się uzupełnialiśmy.

Po tylu latach kibice mogą pana uważać już pana za swojego?
Pewnie tak, ale jeszcze muszę nad tym popracować. To fajnie, że te dobre czasy w jakichś sposób kojarzą się kibicom ze mną, z kolei mnie z Zieloną Górą. Dobrze się tutaj czuję i jestem tu szczęśliwy.

Co będzie ze Stelmetem? Nie da się ukryć, że kibice są zaniepokojeni i nie można się im dziwić.
Historię klubu można podzielić jakby na fazy. Była faza piękna, czyli mistrzostwa i krajowa dominacja. Teraz jesteśmy w takiej, w której trzeba to wszystko co było odnaleźć, może przyczaić się z boku i znów wrócić na tron. Rozumiem kibiców i ich frustrację jak wypływają rzeczy z których nie jesteśmy dumni. Bo to prawda, że w ostatnich dwóch latach też nie trafiliśmy z formą. Liczę na zmiany. Jak znam właściciela klubu, który jest człowiekiem szalenie ambitnym na punkcie sukcesów, te zmiany będą. W klubie podsumują i wskażą co działało a co nie i będzie chęć wyciągnięcia wniosków. Może przez sezon czy dwa nie obiecywać tytułu ale budować solidne fundamenty i zaatakować tytuł na pewniaka?

Myśli pan o końcu kariery?
Tak. Jednak jeszcze mam marzenia. Chciałbym to wszystko spiąć klamrą czyli mistrzostwem Polski. Jakby się udało to odejście byłby w glorii chwały i bez niedosytu.

Co będzie pan robić? Myśli pan o jakimś biznesie czy pozostaniu przy koszykówce?
Chcę zostać przy koszykówce. To niemal całe moje życie i nie chcę tego zmieniać. Myślę o jakimś kursie trenerskim. Uważam, że swoim doświadczeniem i spojrzeniem na basket mógłbym pomóc niejednemu klubowi. Naturalne i piękne byłoby gdybym został w Zielonej Górze i tu pomagał. Jak to się jednak potoczy to chyba wiedzą tylko tam w górze...

Zobacz również: Co to jest sport? Jak się kibicuje? Odpowiedzi przedszkolaków mogą zaskoczyć

Zobacz nasz Magazyn Informacyjny:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska