Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maramuresz, czyli podróż w czasie (zdjęcia)

(decha)
Dariusz Chajewski
Przede wszystkim zdziwienie. Czy tak może wyglądać jeden z regionów kraju będącego w Unii? Okazuje się, że owszem. Maramuresz to część Rumunii przytulona do granicy z Ukrainą. Poczujemy się tutaj jak w skansenie i to nie tylko za sprawą drewnianej architektury. Kobiety noszą tradycyjne stroje na co dzień, a panowie paradują w charakterystycznych nakryciach głowy.

[galeria_glowna]
Koszmarne drogi i brak poczucia bezpieczeństwa... Czy warto narazić się na takie niedogodności, by zobaczyć jeden z najuboższych regionów Unii? Warto i to nie tylko po to, aby przekonać się, że nasze dziurawe drogi nie są najgorsze na świecie i że w Rumunii na każdym kroku nie czai się za węgłem nożownik. Jeśli przełamiemy te leki okaże się, że kraina jest piękna, klimatyczna (w pełnym znaczeniu tego słowa), relatywnie tania. I chyba tylko tutaj, zajeżdżając do pierwszego lepszego pensjonatu, masz wrażenie, że mieszkasz w skansenie. Do tego przepyszne zupy i niewiele im ustępujące zapiekanki.

My postawiliśmy na okolice Viseu de Sus. Ze względu na klimatyczną kolejkę, która miała przemierzać okoliczne góry. Niestety, ponieważ tradycyjnie podróżowaliśmy poza sezonem, ciuchcia na trasę wyruszała w absolutnie niezwykłym terminie. Jednak nie żałowaliśmy, mimo że z kolei przez dziurawe drogi nie dojechaliśmy do Bukowiny. Już droga prowadząca od przejścia granicznego z Węgrami obfitowała w zdziwienia - piękne drewniane cerkwie i takie same rzeźbione bogato bramy. Do tego woły ciągnące wozy i pługi oraz kobiety z motykami na plecach, na których wydaje się opierać miejscowe rolnictwo. Obejrzeliśmy cały marmaroski zestaw obowiązkowy czyli Syhot Marmaroski ze słynnym komunistycznym więzieniem, wesoły cmentarz w Sapancie, przejechaliśmy Doliną Izy zachwycając się Barsaną (wioska jak skansen z pięknymi drewnianymi kościołami) i Rozavleą. Zachwycaliśmy się zresztą każdą z mijanych miejscowości.

Zamieszkaliśmy w niewielkiej wioseczce w okolicy Viseu de Sus. Kilimy, makaty, haftowane obrusy i pościel oraz święte obrazki na ścianach... Nie, to nie było pod turystów, mimo że początkowo o taki chwyt marketingowy naszych gospodarzy podejrzewaliśmy. Wieczór spędzony w wiejskiej gospodzie, gdzie serwowano głównie mocne trunki pędzone nocą i na dodatek miejscowy targ... Tutaj zrozumieliśmy dlaczego obuwiem obowiązującym nawet miejscowe elegantki są kalosze. Na targ, na szczęście, panie przybyły bez swoich motyk, ale w kolorowych chustach i zapaskach. I to także nie był zdecydowanie chwyt marketingowy podobnie jak wszechobecne błoto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska