Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Gortat: Mam wielki głód gry

Tomasz Szeliga [email protected]
Marcin Gortat. Ma 27 lat. Center. Jest synem Alicji, byłej reprezentantki Polski w siatkówce i Janusza, pięściarza, dwukrotnego brązowego medalisty olimpijskiego i mistrza Europy. W koszykówkę zaczął grać dopiero w wieku 18 lat, wcześniej m.in. skakał wzwyż i stał na bramce w Łódzkim Klubie Sportowym. Jako koszykarz dojrzał w RheinEnergie Kolonia. W 2007 roku podpisał kontrakt z Orlando Magic, zostając trzecim Polakiem w NBA. Od grudnia 2010 roku jest środkowym Phoenix Suns.
Marcin Gortat. Ma 27 lat. Center. Jest synem Alicji, byłej reprezentantki Polski w siatkówce i Janusza, pięściarza, dwukrotnego brązowego medalisty olimpijskiego i mistrza Europy. W koszykówkę zaczął grać dopiero w wieku 18 lat, wcześniej m.in. skakał wzwyż i stał na bramce w Łódzkim Klubie Sportowym. Jako koszykarz dojrzał w RheinEnergie Kolonia. W 2007 roku podpisał kontrakt z Orlando Magic, zostając trzecim Polakiem w NBA. Od grudnia 2010 roku jest środkowym Phoenix Suns. Tomasz Gawałkiewicz /ZAFF
- Mieszkam w drapaczu chmur, ale posiadam sześć sztuk broni. Między innymi karabin maszynowy, shotguna, pistolety glock, springfield 45 mm i 44 magnum - o życiu w Phoenix opowiada nam Marcin Gortat.

- Jak się panu żyje w najgorętszym mieście USA?
- Bardzo dobrze. Phoenix to ładne, przestrzenne miejsce. Co najważniejsze - nie ma tutaj korków.

- Na Florydzie zajmował pan dom w sąsiedztwie Tigera Woodsa. Teraz też ma pan obok siebie jakąś znaną osobistość?
- Mieszkam w apartamencie w drapaczu chmur. Trochę na uboczu. Nie ma tu celebrytów, za to jest wiele starszych osób. To bardzo spokojna okolica.

- Czytałem, że zatrzymał pan dom w Orlando, bo na Florydzie korzystniej rozliczać się z podatków.
- Był też drugi, może nawet ważniejszy powód - sentyment. Orlando to wspaniałe miejsce do życia, więc razem z moją dziewczyną Anią uznaliśmy, że warto kupić dom, do którego można wracać w każde wakacje. Urządzamy go od ośmiu miesięcy, sprawia nam to dużą frajdę i nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy go sprzedać.

- Ciągle powtarza pan, że w Stanach jest fajnie. Mimo tego posiada pan broń...
- Kupiłem ją, żeby chronić siebie i swoich bliskich, bo w życiu zdarzają się różne sytuacje. Oczywiście, nie prowokuję żadnych niebezpiecznych zdarzeń. Jestem osobą odpowiedzialną, broń jest zabezpieczona, schowana, niedostępna dla osób trzecich. Tak samo amunicja. Posiadam sześć sztuk broni, między innymi karabin maszynowy, shotguna, pistolety glock, springfield 45 mm i 44 magnum.

- Broń ma co drugi koszykarz NBA, popularnością cieszą się też tatuaże. Pan ma trzy. Najważniejszy jest ten nad sercem, przedstawiający pańskiego ojca. Najwięcej zamieszania wzbudził najmniejszy obrazek na nodze. Dzięki niemu poznał pan Michaela Jordana.
- Chciał zobaczyć, jak na mojej łydce prezentuje się jego sylwetka. To było bardzo sympatyczne zdarzenie, ale nie robiłbym z niego wielkiego halo. Zamieniliśmy trzy zdania, wszystko trwało 40 sekund. Wierzę, że gdy następnym razem spotkam Big Mike'a, porozmawiamy znacznie dłużej.

- Kończąc wątek tatuażu - chyba nie ma pan zamiaru upodabniać się do Chrisa Andersena z Denver Nuggets?
- Nie ma takiej możliwości! Każdy, kto widział Chrisa, musi przyznać, że dla niego nie ma już ratunku. Ostatni tatuaż zrobię na cześć urodzin mojego dziecka. Z kolei gdybym mógł, jeden obrazek na moim ciele już dawno bym wymazał.

- Ostatnio jest o panu bardzo głośno. Odżył pan w Suns, niedawno przekroczył liczbę 1000 zdobytych punktów w NBA. Spodziewał się pan, że zmiana klubu tak szybko wpłynie na poprawę pańskiej gry?
- Znałem swoją wartość. Wiedziałem, że to, co zrobiłem przez ostatnie cztery lata, zaprocentuje, gdy zmienię klub i dostanę więcej szans na grę. Nie sądziłem tylko, że to wszystko stanie się tak szybko. Tysiąc zdobytych punktów to w warunkach NBA niewiele, ma raczej symboliczny wymiar. Przekroczyłem pewną granicę, kolejny tysiąc powinien się pojawić dużo szybciej.

- Co leży u podstaw pańskiej przemiany? Bo chyba nie tylko gra u boku Steve'a Nasha.
- Steve to genialny rozgrywający. Uczę się od niego też jak przygotować się do meczu. Jednak kluczem do sukcesu jest mój wielki głód gry. Zamiłowanie do harówki i ambicja. Dziś w 50 procentach korzystam z podań Nasha, za kilka tygodni w dużo większym stopniu będę kreował wydarzenia w ofensywie. Zdobywał punkty po rzutach, których rywal nie będzie się spodziewał.

- Gdy widzi pan, jak LeBron James bije kolejne rekordy punktowe, przypomina sobie, że kiedyś sprzedał mu kilka "czap"?
- Nikt już chyba o tym nie pamięta, sam też nie wracam do tamtych chwil. To było dawno temu, a James codziennie tworzy historię koszykówki. Czuję ogromną satysfakcję, że mogę grać przeciwko zawodnikowi takiego formatu. I czekam, kiedy "Król" zdobędzie swój pierwszy tytuł.
- Jak wygląda dzień z życia koszykarza NBA?
- Wstaję wcześnie, tuż przed 8. Kilkadziesiąt minut później melduję się u fizjoterapeuty, który pracuje nad moimi stawami. Wszystko po to, żeby zwiększyć zakres ruchów. Potem siłownia, trening z drużyną i ćwiczenia indywidualne - rzuty do kosza, walka pod tablicami. Po ciężkich zajęciach potrzebuję nawet dwóch godzin drzemki. Później czas na relaks. Spotykam się z przyjaciółmi, gram na komputerze, oglądam filmy. Ale też dokształcam się w różnych kierunkach. Chodzi o to, żeby mieć sensowne zajęcie po zakończeniu kariery.

- W mistrzostwach Europy zagramy w grupie z Hiszpanią, Turcją, Litwą i Wielką Brytanią. Co pan o tym myśli?
- Nie trafiliśmy zbyt dobrze, fakt. Ale też nie można płakać przed wyjściem na parkiet. Jeśli chcemy, żeby było o nas głośno, musimy wygrywać z potęgami. Czy pomogę reprezentacji podczas turnieju na Litwie? Decyzję podejmę pewnie gdzieś w czerwcu albo lipcu. Złoży się na nią mnóstwo czynników. Dziś koncentruję się na występach w Suns. Zamierzam pomóc drużynie w awansie do play off.

- Na koniec coś z naszego podwórka. Łódzki Klub Sportowy, gdzie zaczynał pan jako bramkarz, a dziś jest jednym z inwestorów, znajduje się na najlepszej drodze do piłkarskiej ekstraklasy. Musi pan być dumny z tego powodu.
- Zawodnicy i działacze wykonali jesienią kawał solidnej pracy. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaną i w Łodzi znów dojdzie do słynnych derbów. Cieszę się, że ŁKS jest wypłacalny i dobrze zarządzany. Niebawem powinien grać w ekstraklasie o wysokie cele.

- Polska od trzech tygodni żyje koszmarnym wypadkiem Roberta Kubicy. Zna się pan z kierowcą Formuły 1?
- Nigdy się nie spotkaliśmy, rywalizujemy w medialnych doniesieniach o życiu gwiazd, zarobkach i kolejnych rekordach. Cenię Roberta za pracowitość i profesjonalizm. Obaj dokładamy starań, by o Polsce i Polakach dobrze mówiło się na świecie. Jego wypadek poruszył mnie, ale nie mam wątpliwości, że Robert z tego wyjdzie. To twardy facet.

- Tydzień temu skończył pan 27 lat. Urodziny się udały?
- Świętowania nie było. Akurat graliśmy mecz i to z kiepskim skutkiem, bo Mavericks pobili nas we własnej hali. Pytany o prezent, odpowiadałem, że chciałbym zdobyć 30 punktów. Rzuciłem dziewięć. Czego mi życzyć? Zdrowia. Dla mnie i moich bliskich. Oraz duuużo energii!

- Dziękuję.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska