Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Zachara - „człowiek orkiestra” gorzowskich kajaków. Znakomity trener i sprawny organizator

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Marek Zachara w przeszłości dobry zawodnik dziś świetny trener
Marek Zachara w przeszłości dobry zawodnik dziś świetny trener Archiwum
Był dobrym zawodnikiem. Nie dano mu pojechać na igrzyska w Los Angeles. Zniechęcił się i został trenerem. Stale odnosi wielkie sukcesy. Jest świetnym organizatorem i menedżerem. Gorzowska przystań to jego „dziecko”.

Marek Zachara. W kajakarstwie to niemal trener instytucja. Przeszedł wszystkie szczeble kariery szkoleniowca. Wcześniej był dobrym zawodnikiem. Jest także znakomitym organizatorem. Słowem, to ,,człowiek orkiestra” gorzowskich kajaków.

Trenować zaczęło pół klasy

Sportową karierę zaczynał jako uczeń Szkoły Podstawowej numer 17. - Przyszedł do nas trener pan Roman Rasz - wspomina. - Byłem wtedy w czwartej, albo w piątej klasie. Na pierwsze zajęcia przyszło chyba z pół klasy. Spodobało mi się. Trener sam nigdy nie był kajakarzem, ale miał świetne podejście do chłopaków. Miałem dobre warunki fizyczne, byłem uparty i zostałem. Przyszły pierwsze starty w najmłodszych kategoriach i zwycięstwa. W kategorii juniorów i juniorów młodszych były medale mistrzostw Polski i powołanie do kadry narodowej, poprzedzone dwuletnimi treningami w poznańskim ośrodku młodzieżowym, gdzie grupowano najzdolniejszą młodzież. Pierwszym sukcesem międzynarodowym był brąz mistrzostw Europy we Francji.

Kanadyjka jest trudna i wymagająca

Był kanadyjkarzem. - To jest trudna konkurencja, bo pozycja kanadyjkarza nie jest naturalna. Trzeba się tego po prostu nauczyć - ocenia. - Wiosłowanie w kajaku jest jakby naturalnym ruchem. Każdy kto wsiądzie do łódki, dostanie wiosło wie co ma robić i sobie poradzi. Na kanadyjce jest inaczej.

Dwa lata trenował w Bydgoszczy, ale cały czas był zawodnikiem gorzowskich klubów, najpierw Znicza, później Admiry. Miał propozycję, by odejść. - Koledzy mnie namawiali, były wówczas sekcje kajakowe, na przykład w klubach górniczych - wspomina. - Tam oferowano większe pieniądze, barbórkowe, talony i inne sprawy, ale ja nie wyobrażałem sobie, że mogę odejść z Gorzowa. To moje miasto, a pieniądze to nie wszystko

Nie pojechał do Los Angeles

Szykował się na igrzyska w Los Angeles. Nic z tego nie wyszło. - Pamiętam, jakby to było dzisiaj - opowiada. - Byliśmy w lutym na obozie przygotowawczym w Salonikach. Do Grecji przyjechał facet z Ministerstwa Sportu i powiedział nam, że na igrzyska nie pojedziemy. Wszyscy się załamali. Blok wschodni był w kajakach, a szczególnie w kanadyjkach, bardzo mocny i mieliśmy sporo szans medalowych. Zniechęciło mnie to, straciłem motywację. Później przyplątała się choroba. Zapalenie płuc z powikłaniami. Skończyło się u pulmonologa z zaleceniem ograniczenia wysiłku. Tak skończyłem karierę.

Nie zostawił sportu. Zaczął szkolić młodych

Pracował w Wojewódzkiej Federacji Sportu w Gorzowie. Po jakimś czasie zajął się naborem kajakarskiego narybku w Admirze. Miał już uprawnienia instruktorskie, kontynuował zaocznie, przerwane wcześniej, studnia w AWF. Był młodym trenerem, nie miał jeszcze trzydziestki. Szybko zaczął osiągać wyniki. Bracia Piotr i Paweł Midlochowie to byli pierwsi bardzo znani zawodnicy, którzy wyszli spod jego ręki. Kolejny był Piotr Michalski, jak do dziś wspomina, jego największy talent, który świetnie się rozwijał. Kiedyś wybrał jednak inną drogę, a mógł nawet zdobyć medal olimpijski. Jego podopieczni niemal grupowo stawali na podium w zawodach krajowych i zagranicznych.

Kadra, firma i dyrektor w AZS

Jego praca została doceniona. Przed igrzyskami w Atlancie został szkoleniowcem reprezentacji olimpijskiej. - W kadrze miałem dwóch osiemnastolatków, co w kajakach rzadko się zdarza - opowiada. - Baraszkiewicz i Kobierski byli najmłodszymi startującymi w naszej dyscyplinie w tych igrzyskach.

Paweł Baraszkiewicz zdobył później medal olimpijski. Po igrzyskach drogi Marka Zachary i związku rozeszły się. Postanowił odejść od sportu i założyć firmę. - To był biznes związany z transportem - mówi. - Zdziwiłem się, jak wówczas można było szybko zarabiać inne pieniądze. Prowadziłem firmę dwa lata i szło mi całkiem dobrze. Jednak ciągnie wilka do lasu. Zachorowałem, miałem chemioterapię i zacząłem na życie patrzeć nieco inaczej. Pieniądze, aczkolwiek ważne, nie mogą być jedynym celem. Wróciłem, ale już do AZS AWF, gdzie zaproponowano mi stanowisko dyrektora.

Po dwóch latach założył w AZS-ie sekcję kajakową. - Było to w 2001 roku. Pierwsze łódki kupiłem za swoje pieniądze - wspomina. - Na nową dyscyplinę nie było pieniędzy. Oszczędzaliśmy. Kajaki były przechowywane w starym blaszaku, który załatwiliśmy z uczelni. Pamiętam, że ten stary pordzewiały hangar był tylko o pięć centymetrów dłuższy od naszych łódek. Szybko pojawiły się sukcesy, najpierw w grupach młodzieżowych, później seniorskich. Mieliśmy już olimpijczyków z naszego klubu. Oczywiście cały czas sukcesy odnosili wioślarze. Starałem się i staram, jako dyrektor klubu działać czytelnie, bez faworyzowania swojej dyscypliny. Zresztą wioślarze ciągle mogli chwalić się sukcesami. Wystarczy wspomnieć o dwóch złotych medalach olimpijskich Tomasza Kucharskiego.

Karolina sama się zgłosiła

Ostatnie lata to nadal pasmo sukcesów. Nie ma w naszym regionie trenera, którego zawodniczka na dwóch kolejnych igrzyskach dwa razy stawała na podium, tak jak Karolina Naja. - Karolina pochodzi z Tychów - mówi Zachara - Nie musiałem jakoś specjalnie zabiegać o jej pozyskanie do naszego klubu. Sama się do nas zgłosiła. Od kolegów i koleżanek słyszała, że w Gorzowie można pogodzić studia z karierą sportową, że fajnie jest u nas prowadzony cykl szkoleniowy. Mamy w środowisku wyrobioną markę. Karolina nie była naszą pierwszą olimpijką. Był Roman Rynkiewicz, który startował w Pekinie, z kolei wcześniej w Atenach piąty był Łukasz Woszczyński, obecnie życiowy partner Karoliny. Jak powstała sekcja, zaczęliśmy działać, słychać było, że jest fajnie, zawodnicy sami się zgłaszali. Pamiętam, że kiedy grupa młodych nowych zawodników, która rozpoczęła u nas studia i pojawiła się na pierwszym treningu, była mocno zaskoczona brakiem łódek. Te miały być, ale firma z Gdańska, która je powinna dostarczyć, spóźniała się. Czekając na nie graliśmy na łące koło przystani w piłkę. Tak było chyba ze dwa tygodnie. Pamiętam jak w którąś niedzielę przywieziono sześć pierwszych łódek. Co to była za radość!

Gorzowska przystań? Coś pięknego!

Oczkiem w głowie Zachary jest piękna przystań, razem z zapleczem klubowym i hotelem. To obiekt europejski i można się nim chwalić. - W miejscu obecnej przystani była stara drewniana, poniemiecka, można powiedzieć ,,buda” - mówi trener. - Dwa razy się paliła, za drugim razem pozostały z niej praktycznie zgliszcza. Wcześniej trudno było z niej korzystać, nikt nie chciał jej ubezpieczyć. Po pierwszym złocie Tomasza Kucharskiego zaczęliśmy ostre starania w ministerstwie sportu o dotację. Pomógł nam gorzowianin Kazimierz Marcinkiewicz, który wtedy był premierem. Ważna była pomoc miasta, które zapewniło udział własny w tej inwestycji w wysokości trzech milionów złotych. To był obiekt uczelni, która później przekazała go miastu. Mieliśmy jakąś wizję tego miejsca, sugerowaliśmy pewne rozwiązania projektantom. Zależało nam, żeby była tu też część hotelowa. Sama przystań zawsze będzie kosztem, a hotel je może zbilansować. I tak się dzieje.

Serce do pracy przede wszystkim

Co musi mieć młody chłopak, żeby trener uznał, że nadaje się do tego sportu? Dominujące są warunki fizyczne, czy charakter? - Nie ma reguły - twierdzi Zachara. - Warunki fizyczne są ważne, ale nie decydujące. Trzeba mieć serce do walki. Czasem robi się zawodnikowi badania wydolnościowe i wychodzi jakiś kosmos. Facet musi w niedługim czasie wygrywać i zdobywać medale. Tymczasem okazuje się, że zostaje średniakiem. Niczego nie odkryję. Technika, serce do walki, higieniczny tryb życia i stały, systematyczny trening. To podstawa. Kajakarstwo to jedna z trudniejszych dyscyplin sportu. Amerykanie robili badania i porównywali różne dyscypliny pod względem trudności. Wyszło im, że najtrudniejszymi są boks, kolarstwo, wioślarstwo i kajakarstwo. W nich nakładają się cechy motoryczne takie, jak wytrzymałość i siła. Te dwie trzeba pogodzić, bo się zaburzają, siła zabija wytrzymałość i odwrotnie. W kajakarstwie trzeba je mieć jednocześnie na dobrym poziomie.
A co z trenerskimi porażkami? - Jakichś spektakularnych, które długo bolą, to chyba nie było - ocenia. - Owszem, często analizowałem, co było nie tak i czemu mój zawodnik był na przykład czwarty i nie zmieścił się na podium, ale to przecież w tym zawodzie normalne. Nie mogę narzekać na zawodników, z którymi pracowałem. To była i jest grupa fajnych inteligentnych młodych ludzi. Cieszę się, że mogę im pomagać.

Z ,,Kondorem” zwiedził pół świata

Obok sportu Marka Zacharę pasjonują podróże. Zwiedził pół świata. - Założyliśmy z kolegami stowarzyszenie podróżników ,,Kondor”- opowiada. - Sam jeden człowiek nie byłby w stanie sprostać finansowo. Jako stowarzyszenie można było szukać wsparcia, połączyć jakieś rocznicowe okazje z chęcią zobaczenia czegoś ciekawego. Przykładem było stulecie śmierci Polaka, Ernesta Malinowskiego, jednego z twórców kolei w Peru. Porozumieliśmy się z naszą ambasadą. Przywieźliśmy tam okolicznościową tablicę. Mieliśmy spotkanie z premierem Peru. Chcieliśmy zawiesić ją na najwyżej położonej stacji kolejowej na świecie, ale Peruwiańczycy się nie zgodzili. Odsłoniliśmy ją na centralnym dworcu w Limie, przy kamerach telewizyjnych i dziennikarzach. Nawet tam przemawiałem. To był taki fajny pomysł by zwiedzać świat. Byliśmy w Afryce, Ameryce Południowej i Azji. Często podróżowaliśmy wydając trzy dolary dziennie. W stowarzyszeniu działali w większości ludzie z Gorzowa, choć było też kilka osób z całej Polski. To była wspaniała przygoda. Zostały zdjęcia z miejsc, które odwiedziłem. Muszę przyznać, że trochę świata widziałem...

Z pewnością wciąż będzie o nim głośno

Trener Marek Zachara może się czuć człowiekiem spełnionym. Był dobrym zawodnikiem, jest znakomitym trenerem i menedżerem. Odnosi sukcesy. Jest ostatnio najczęściej wyróżnianym trenerem w plebiscycie sportowym „Gazety Lubuskiej”. Znając jego zapał i podejście do pracy można być pewnym, że na tym nie poprzestanie.

Zobacz również: Polecam wszystkim kajakarstwo, ale nie przepływanie oceanu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska