Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Kaczyńska: - Bywa, że płaczę, czasami rzucę talerzem

Danuta Kuleszyńska 68 324 88 43 [email protected]
Maria Kaczyńska
Maria Kaczyńska fot. Tomasz Gawałkiewicz
- Gdyby Leszek nie szedł tą samą drogą, to bym go pewnie nie spotkała. Ale nie jesteśmy wyjątkiem, bo w każdym małżeństwie potrzebne są kompromisy - z Marią Kaczyńską, pierwszą damą Rzeczypospolitej, rozmawiam o radościach, miłości, łzach i o życiu z głową państwa.

- Życie panią zaskoczyło?
- Hm...W pewnym sensie tak. Bo gdy wychodziłam za mąż, nie miałam żadnych dalekosiężnych planów. Ale zawsze zdarza się coś, czego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Dzisiaj to moje życie wydaje się ustabilizowane, ale co będzie jutro, tego nie wiem.

- A chciałaby pani kolejne pięć lat spędzić w pałacowych apartamentach?
- Człowiek przyzwyczaja się do miejsca, poza tym ja strasznie nie lubię przeprowadzek, więc nie miałabym nic przeciwko, by tak się właśnie stało (śmiech). W pałacu mieszka się trochę na zasadzie urzędowania. Na dole przyjmujemy delegacje, na górze mamy prywatne mieszkanie. Pyta pani, czy nie gubię się w pałacu? Pałac jest duży, jest w nim sporo zakamarków i korytarzy. Niedawno przydarzyła mi się zabawna sytuacja. Otóż gdy mąż podpisywał traktat lizboński w sali kolumnowej, chciałam niezauważalnie przejść w tym czasie do swojego gabinetu, który jest w innym skrzydle. Postanowiłam skorzystać z bocznej windy, z której wysiadłam nie tam, gdzie powinnam. No i wylądowałam w złym korytarzu, drzwi były zamknięte, znalazłam się jak w pułapce. Oficer z Biura Ochrony Rządu musiał mnie przeprowadzić do gabinetu piwnicznymi drogami. Teraz już wiem, żeby do tej windy nie wsiadać, bo zawiezie mnie donikąd.

- Życie pierwszej damy Rzeczypospolitej jest...
- ... na pewno interesujące. Ale bywa i męczące, zwłaszcza gdy w krótkim czasie jest dużo różnych wydarzeń. Podróże, wyjazdy, przyjazdy, spotkania, konferencje, czasem od rana do wieczora... Życie podporządkowane kalendarzowi. Pewna moja znajoma mawiała, że w życiu zawsze coś się traci, a coś zyskuje, że nigdy nie ma niczego za darmo. Będąc żoną prezydenta, na pewno straciłam anonimowość, bo jestem wszędzie rozpoznawana. I czasami bywa to krępujące. Nie lubię wścibskich fotoreporterów i znajdowania swoich zdjęć w gazetach z dopisaną fabułą, która czasami nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

- Więc nie może pani ot tak, po prostu wyjść z pałacu na ulicę. Choćby po to, by kupić sobie nowe buty czy torebkę?
- Ależ wychodzę.

- Bez ochrony?!
- Zawsze ktoś mi towarzyszy. Z urzędu przysługuje mi ochrona, takie są przepisy i musiałabym z niej zrezygnować na własną odpowiedzialność. Na początku nie mogłam przyzwyczaić się do obecności oficerów z BOR, bardzo mnie to krępowało. Na szczęście, są dyskretni, profesjonalni i ich obecność nie jest uciążliwa. Bez problemów mogę wyjść do kina, teatru, filharmonii...

- Z mężem?
- Kiedyś tak. Teraz częściej z przyjaciółką. Mąż, niestety, nie ma czasu. Ja też zbyt wiele go nie mam. Chcę zobaczyć film "Rewers", ale na razie się nie udaje. Okres od listopada jak zwykle wypełniony jest różnymi wydarzeniami: patronaty, akcje charytatywne, koncerty, uroczystości...

- Bycie żoną głowy państwa stresuje?
- Gdybym była zestresowana, to nie mogłabym normalnie funkcjonować. A ja przecież nie zmieniłam się, przybyło mi tylko obowiązków. Wczoraj wieczorem przyjmowałam w Belwederze panie ambasador i małżonki dyplomatów akredytowanych w Warszawie, dla których zorganizowałam kolację wigilijną, aby lepiej poznały polską tradycję świąt Bożego Narodzenia. Była choinka, życzenia, wspólne śpiewanie kolęd, mały koncert.

- Wiele kobiet marzy, by ich mężowie zostali prezydentami i pewnie tego pani zazdroszczą.
- Tego nie wiem. Nigdy nie spotkałam się z jakimiś oznakami zazdrości czy niechęci. Sama niczego nikomu nie zazdrościłam i szczerze mówiąc nigdy nie myślałam o tym, że mąż zostanie prezydentem.

- Uczyła się pani od swoich poprzedniczek?
- Każda z nas ma swój sposób bycia, podejmuje własne decyzje. Obserwując na przykład działalność mojej poprzedniczki, doszłam do wniosku, że prowadzenie fundacji może rodzić pewne problemy. Dlatego nie zdecydowałam się na założenie fundacji, ale daję sobie radę bez niej. Wspieram różne kampanie społeczne, organizacje pozarządowe, zwłaszcza te związane z osobami niepełnosprawnym, staram się promować polską kulturę. Zdaję sobie sprawę, że honorowe patronaty podnoszą rangę wydarzeń.

- Pracownicy pałacowi mówią, że prezydentowa jest osobą ciepłą, życzliwą i do tego skromną. I taka pani jest?
- To miłe słowa.
- A pani jak siebie odbiera?
- Z natury jestem otwarta, życzliwa. Ciekawa innych ludzi i świata.

- Ja widzę osobę bardzo elegancką. Dobierając krój i kolor garsonek, bluzek czy sukienek, pyta pani o zdanie fachowców?
- Nie. Zawsze ubierałam się sama. Czasami radzę się najbliższego otoczenia. Jak większość kobiet, stojąc przed pełną szafą, mam problem, co na siebie włożyć. Zdarza się, że najczęściej chodzę w tym, co lubię. Czasami kupuję coś pod wpływem impulsu i potem prawie nigdy tego nie wkładam. Lubię kupować "z wieszaka", bo od razu widzę, jak to wygląda, jak leży. Czasami szyję coś na miarę.

- Lwy bywają uparte. Pani też?M
- Nie tylko lwy. Czasami trzeba być upartym. Jeśli uważam, że mam rację, to o nią walczę.

- A jeśli mąż też upiera się przy swoich racjach, to co wtedy? Dochodzi do spięć między prezydentem a pierwszą damą?
- Jak w każdym małżeństwie, i między nami zdarzają się różnice zdań.

- I kto pierwszy ustępuje, gdy żadne argumenty drugiej strony nie przekonują?
- Czasami ja, czasami mąż, w zależności od sytuacji.

- Bliźniacy mają złożoną osobowość i niestabilną naturę, są dość skomplikowani wewnętrznie. Jak pani sobie radzi z tą niepokorną naturą prezydenta?
- Chyba to przesada. Pierwszy raz słyszę, że mąż ma niepokorną naturę. Raczej zdecydowany charakter, co nie przeszkadza, że jest dobrym, serdecznym, wrażliwym i troskliwym człowiekiem. Rodzina w jego życiu zajmuje bardzo ważne miejsce. Cieszy się każdym sukcesem córki, bardzo kocha nasze wnuczki i żałuje, że ma dla nich za mało czasu.

- Sprawdziłam w horoskopie, czy zodiakalny Lew z zodiakalnym Bliźniakiem tworzą zgodną parę.
- I...?

- I jest całkiem dobrze. Bliźniaka z Lwem łączy prawdziwa miłość. Nic więc dziwnego, że przeżyliście ze sobą aż 31 lat. Co trzeba zrobić, by tak długo ze sobą wytrzymać?
- Trzeba się kochać, ale nie jesteśmy przecież wyjątkiem. Wiele małżeństw ma długoletni staż, a nawet dłuższy niż my. Jesteśmy dopiero w pół drogi. W każdym małżeństwie potrzebne są kompromisy. Trzeba umieć ze sobą rozmawiać. Dobrane małżeństwo jest jak jabłko, które składa się z dwóch połówek. Jedna powinna pasować do drugiej, co nie znaczy, że muszą być identyczne. My z mężem jesteśmy takim właśnie "jabłkiem".

- Życie składa się z przypadków, czy jest przeznaczeniem?
- Myślę, że życiem dość często rządzi przypadek. Gdyby Leszek nie szedł tą samą drogą, to bym go pewnie nie spotkała. Ale równie dobrze może to być przeznaczenie. Zawsze byłam i jestem optymistką. Nawet jeśli się potykałam, zawsze podnosiłam. Nie upadałam na duchu, nawet w trudnych czasach.

- Krucha na zewnątrz, a w środku silna kobieta...
- Tak się mówi (śmiech). Wydaje mi się, że czasami rzeczywiście jestem silna. Ale bywa też, że płaczę. Wzrusza mnie krzywda i niesprawiedliwość, zwłaszcza jeśli dotyczy dzieci. Wielka miłość, wielkie uczucia też wywołują u mnie łzy. Pamiętam kiedyś piękne popołudnie, słońce, lato, a ja zaczytana w Love Story i tonę we łzach, zamiast leżeć na plaży. Wzruszają mnie ludzkie, normalne sprawy. Więc nie jestem twarda jak kamień. Potrafię jednak ostro zareagować, gdy coś mnie rozzłości.

- I z tej złości rzucić w męża talerzem?
- Może nie w męża, ale w podłogę. W końcu każdy z nas wpada w różne emocje. Nikt nie jest aniołem.

- Umie pani wybaczać?
- Tak. Nie jestem zawistna ani zbyt pamiętliwa, nie szukam zemsty. Choć są sprawy, które bolą, zostają gdzieś głęboko na dnie. Nie wracam do nich albo staram się zapomnieć. Ale jeśli kogoś nie lubię, to po prostu go omijam i się nie spotykam.

- A co boli najbardziej?
- Hm... Zdrada, kłamstwo, fałsz.

- A ja myślałam, że serce.
- Serce też boli, gdy ktoś je zrani. Ale to przenośnia. Zranione serce to przecież uczucie, a nie dolegliwość - podobno serce nie boli - tak przynajmniej mówią lekarze.

- Życie z głową państwa jest absorbujące?
- Bardzo. Nasze życie toczy się w nielimitowanym czasie. Nawet podczas wymarzonego urlopu czy świąt zdarza się, że trzeba przerwać wakacje. Jak wygląda nasz zwyczajny dzień? Jemy wspólnie śniadanie, a potem rozstajemy się. Mąż idzie do swojego gabinetu, ja do swego i w zależności od tego, co jest w kalendarzu, działamy. Mąż zwykle wraca do domu później niż ja. Czasami złoszczę się, gdy jego zajęcia przeciągają się ponad czas normatywny. Martwię się, że ma za mało czasu na sen, na wypoczynek. Powtarzam do znudzenia: "dopóty dzban wodę nosi...". Ale wiem też, że nie zawsze jest to możliwe. Zdarzają się dni, kiedy mamy wspólny program, na przykład podczas wizyt zagranicznych czy goszczenia głów obcych państw w Polsce i wtedy spędzamy więcej czasu razem. Bywają dni, że w ogóle się nie widzimy, ale mąż zawsze do mnie dzwoni.

- I mówi: kocham cię, Maluszku?
- Nie musi mówić, bo ja to wiem. Takie dusery prawimy sobie od czasu do czasu. Mamy do siebie zaufanie, znamy się przecież dobrze.

- Zdarzyło się pani kiedykolwiek pomylić prezydenta z bratem bliźniakiem?
- Gdy dzwoni, to nigdy nie mam stuprocentowej pewności, że to mąż, bo z Jarkiem mają bardzo podobne glosy. I jeden, i drugi lubi przy tym żartować. Ja zresztą też. I czasami pytam: no to w końcu z kim rozmawiam, z Leszkiem, czy Jarkiem? Ostatnio nasz kot wybiegł z mieszkania, gdy akurat w tym czasie przyjechał brat Leszka. Widząc go z daleka, myślałam, że to Leszek i zawołałam: łap kota!

- Naszej rozmowie cały czas przysłuchuje się Lula.
- Zabrałam ją, żeby nie było jej smutno. Do niedawna miała towarzysza, ale trzy tygodnie temu Tytus dostał zawału i Lula została sama, dlatego wszędzie ze mną chodzi.

- Płakała pani po stracie Tytusa?
- Oczywiście. Tytus był z nami 12 lat. A teraz pewnie jest w psim raju albo sobie poszedł gdzieś na zieloną łąkę. Moja 2,5-letnia wnuczka codziennie do mnie dzwoni i zawsze pyta: a Lula gdzie? No to mówię, że właśnie wróciła ze spacerku, że zjadła obiadek, że siedzi i patrzy mi w oczy... A Tytusik? - pyta dalej. A Tytusik śpi gdzieś sobie na dalekiej łączce - ja na to. Jeszcze do niedawna były w domu cztery zwierzaki... zostały tylko dwa: Lula i Rudolf - wielki kot, który kiedyś się z nią kłócił, ale dziś już są ze sobą zżyci. Lula nie jest już młodą psicą, ma ponad 10 lat. Mąż znalazł ją na stacji benzynowej w Mławie i przywiózł do domu. Mieliśmy wtedy już dwa koty i niesfornego wówczas młodego psa Tytusa. Natomiast kotka Molly odeszła od nas wiosną, miała 14 lat. Tak więc zostali Lula i Rudolf. Bardzo kochamy nasze zwierzaki. Gdy wieczorami jesteśmy z mężem, siedzą z nami razem na kanapie i panuje pełna harmonia.

- Jaki był dla pani rok, który właśnie minął?
- Wierzyć mi się nie chce, że ten rok już się kończy. Wydaje mi się, że dopiero co go witaliśmy. Był ciekawy i po brzegi wypełniony spotkaniami, wizytami, wyjazdami. Wiosną otwierałam Rok Polski w Londynie, a zamykałam w Tel Avivie obchody Roku Polskiego w Izraelu promujące polską kulturę. Wiele wzruszeń dostarczyły mi spotkania z naszą Polonią. Szczególne wrażenie wywarły na mnie uroczystości z okazji 3 Maja w Ottawie i Toronto. Z kolei w Doha - stolicy Kataru - i w Nowym Jorku uczestniczyłam w interesujących konferencjach poświęconych autyzmowi i problemom związanych z tą chorobą. Dzień Dziecka dostarczył innych emocji: w Pałacu Prezydenckim spotkałam się z dziećmi z Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, a we Lwowie z dziećmi polskimi i ukraińskimi z całego obwodu lwowskiego. Odwiedziliśmy razem Cmentarz Orląt Lwowskich, a w pięknym budynku opery wręczałam nagrody zwycięzcom konkursu rysunkowego. Przyjmowałam małżonki prezydentów, a nawet pierwszego gentlemana Indii - małżonka pani prezydent Indii, który zachwycił się ogromną magnolią rosnącą od przedwojennych czasów przed pałacem w Wilanowie. Chciał nawet sadzonkę wywieźć do Kaszmiru...

- A jest coś, co pani żałuje?
- Tak jak Edith Piaf, nie żałuję niczego. Staram się znajdować dobre strony życia.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska