Bożena Songin, mama Marty, opowiada, że o narodzinach wyjątkowego dla historii miasta obywatela mówiło się już od początku 1979 roku. Ale gdy była w ciąży, nawet przez myśl jej nie przeszło, że to właśnie dziecko, które ona nosi pod sercem, tak bardzo ucieszy mieszkańców i władze.
Termin porodu miała na 17 kwietnia, ale maleństwo zwlekało z przyjściem na świat. Pani Bożena, wówczas 25-letnia laborantka z zakładu Kordu w Stilonie, przez całą ciążę czuła się bardzo dobrze. Jeszcze w dniu, gdy dostała bóle porodowe, była w pracy. A wieczorem z nieżyjącym już dziś mężem Jerzym, mistrzem Gozametu, bawiła na imieninach szwagra. Dopiero wieczorem, jak wracali, gdzieś na wysokości dawnego Marago, coś ją zabolało. Karetkę wezwali o 22.00, a już o 1.25 we wtorek, 24 kwietnia urodziła Martę. Córeczka miała 54 centymetry i ważyła 3.650 gramów.
Przeczytaj też: Stutysięczna mieszkanka Zielonej Góry: Byłam sławna. Krótko
Pani Bożena wspomina, że żadnego ruchu wokół jej i dziecka na początku nie było. Dopiero rano zrobił się szum na salach, że urodził się stutysięczny mieszkaniec miasta. - Najpierw mówili, że to chłopiec. A około 9.00 przyszła doktor Zakrzewska z informacją, że to moja Martusia jest stutysięczną gorzowianką. To był dla mnie szok - nie ukrywa pani Bożena. Zapamiętała, że jeszcze tego samego dnia przy jej łóżku była delegacja Stilonu. A następnego poznańska telewizja. I nawet męża wpuścili do sali, co wtedy było ewenementem.
O narodzinach stutysięcznej obywatelki pisała też "Gazeta Lubuska" 25 kwietnia na pierwszej stronie. Czytelnicy dowiedzieli się z niej, że już w południe szczęśliwej matce wizytę złożył wiceprezydent Aleksander Frątczak i "gratulując poinformował, że prezydent ufundował rodzinie stutysięcznej gorzowianki mieszkanie M-4. Bo dotychczas państwo Songinowie mieszkali w pokoiku służbowym. Szpital odwiedziła również delegacja Stilonu. Zakład ufundował córce państwa Songinów książeczkę mieszkaniową z pełnym wkładem, wózek oraz wyprawkę. Zakład ojca sprezentował również meblościankę do nowego mieszkania".
Klucze do trzypokojowego mieszkania przy ul. Wróblewskiego 27 rodzina Songinów odebrała już 1 czerwca. Blok, do którego się wprowadzili, był wyjątkowy, bo przyznano w nim także lokale rodzicom 99.999. gorzowianina Wojciecha Świerkowicza oraz 100.001. obywatelki Renaty Nowak. - Z Wojtkiem i Renatą nie tylko mieszkałam w jednym bloku, ale nawet chodziłam do jednej klasy Szkoły Podstawowej nr 13. Bawiliśmy się na tym samym podwórku i tego samego dnia obchodziliśmy urodziny. Co było pretekstem do rozmów na ten temat - wspomina pani Marta.
Nie pamięta, by w dzieciństwie rodzice często jej powtarzali, że odegrała szczególną rolę w historii miasta. Ale ona - teraz, z perspektywy lat - w pewnym sensie czuje się wyjątkowa. Bo zdała sobie sprawę, że jej przyjście na świat w tak odpowiednim momencie ułatwiło rodzicom życiowy start. - Ówczesne władze dość mocno zadbały, żeby nadać moim narodzinom rangę ważnego wydarzenia. Świadczyła o tym skala zainteresowania oraz prezenty, jakie dostaliśmy.
Gorzów stał się stutysięcznym miastem i wygrał niepisany wyścig z Zieloną Górą, gdzie stutysięczna obywatelka przyszła na świat prawie rok później. Jednak to, że jestem stutysięczną gorzowianką, zawsze traktowałam jako zabawną ciekawostkę, anegdotę i osobliwy przypadek. Bo mój udział w tym historycznym dla miasta zamieszaniu był jedynie taki, że planowo powinnam urodzić się tydzień wcześniej... - śmieje się pani Marta.
O tym, że jest stutysięczną gorzowianką, media przypominały dwa razy. Pierwszy, gdy jako uczennica ogólniaka przy ul. Przemysłowej kończyła 18 lat, a drugi, gdy miała 25. Mama twierdzi, że córka była oczkiem w głowie nieżyjącego już taty. Była prymuską w szkole i na studiach, gdzie dostawała stypendium naukowe. Pani Marta z wyróżnieniem ukończyła etnologię na Uniwersytecie Wrocławskim, a w tamtym roku obroniła doktorat z antropologii zaangażowanej.
Od 14 lat mieszka we Wrocławiu. Razem z mężem, również adiunktem w katedrze etnologii. W Gorzowie bywa góra trzy razy w roku. Ale przyznaje, że z roku na rok miasto coraz bardziej się jej podoba. Widzi, że stara się wykorzystywać pieniądze z Unii Europejskiej. Pojawiają się nowe drogi, pomniki, fontanny, filharmonia i amfiteatr... A do których miejsc czuje specjalny sentyment?
- Do podwórka przed blokiem, miejsca nad rzeką, gdzie czasami chodziłyśmy z koleżankami na wagary. No i siedziby dawnego Radia Go, bo tam kiedyś pomagałam w tworzeniu jednego z programów - wylicza pani Marta. Przyznaje, że gdy wyjeżdżała z Gorzowa, ciągnęło ją do dużego miasta, bo to rodzinne wydawało się za małe. Dziś docenia jego kameralność. I bardzo żałuje, że nie ma już starych kin - Słońca i Kopernika. Brakuje jej też Świnstera, który kiedyś stał dumnie obok Arsenału. Żałuje także, że wciąż nie wykorzystano podziemi w parku Siemiradzkiego, bo jak była jeszcze licealistką, planowano tam centrum kulturalne.
Pani Marta dodaje, że dziś pochłania ją praca naukowa. Głównie czyta i pisze, a w napiętym zawodowym grafiku niewiele pozostaje jej czasu na realizację życiowej pasji, jaką są podróże. Ale mówi, że jest zadowolona z tego, jak toczy się jej życie. A czy chciałaby spotkać się kiedyś ze stutysięczną zielonogórzanką? - Właściwie dlaczego nie? A nawet można by pójść o krok dalej i zorganizować zjazd stutysięcznych obywateli wszystkich miast Polski. To dopiero byłoby spotkanie! - uważa pani Marta.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?