Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Menedżer, logistyk i kierowca - cichy bohater naszych dziewczyn

Redakcja
Od dwunastu lat oddany drużynie i poświęcający jej większość wolnego czasu. Potrafi załatwić wszystko zarówno dla dziewczyn, jak i dla trenera - Maciej Tietianiec, menedżer reprezentacji Polski.

Co należy do Twoich obowiązków?
Poza siedzeniem za biurkiem, zajmuję się wszystkim. Logistyką, przejazdami, planowaniem, przygotowaniem wyjazdów, spełnianiem życzeń trenera i zawodniczek oraz wieloma innymi bardzo ważnymi sprawami dla drużyny. Wcześniej muszę przyjechać do miasta, które ma nas gościć, sprawdzić hotel, menu, długość łóżek, miejsca dla fizjoterapeutów. W sumie nie należy do mnie tylko decydowanie o personaliach na boisku.

Ile dni w roku jesteś poza domem?
Swoją pracę wykonuję prawie 12 lat. Sprawia mi ona mnóstwo satysfakcji. Pomimo moich 50 lat na karku nadal bardzo lubię to robić. Grałem kiedyś w siatkówkę, jestem z zawodu trenerem, ale już nieaktywnym. Na pewno około 250 dni w roku nie ma mnie w domu.

Łatwo pracuje się z kobietami?
Jesteś żonaty? Jeżeli nie, to zadaj mi to pytanie, kiedy weźmiesz ślub (śmiech).

Wcześniej byłeś trenerem, nie chciałeś zostać przy szkoleniu?
Zadecydował o tym wypadek losowy. Uległem dosyć poważnej kontuzji w lipcu 2004 roku będąc na urlopie. Całkowicie rozleciało mi się kolano. Takie rzeczy zdarzają się podobno bardzo rzadko. Piszczel był osobno od kolana. Osiem-dziewięć miesięcy byłem unieruchomiony. Cały proces rehabilitacji był żmudny i męczący. Byłem wtedy na rozstaju dróg. Nie wiedziałem czy wrócić do siatkówki profesjonalnej, czy pozostać przy organizacji i logistyce. Spodobało mi się to, a inni koledzy - trenerzy poszli kawałek do przodu. Przyjechał Lozano, zmieniła się cała siatkówka, a ja zostałem w blokach startowych.

Jak kadra czuje się w Zielonej Górze?
Miasto bardzo przyjaźnie nastawione, ludzie są uśmiechnięci. Trochę wam zazdroszczę tego. Często bywam przy parkingu, jestem chyba jedynym na świecie menedżerem, który sam jeździ autokarem i wozi drużynę. Mam kontakt ze wszystkimi, którzy pracują, aby nam było dobrze. Hotel - pełen szacun dla dyrektora i całej obsługi. Kilkaset ośrodków w Polsce i na świecie widziałem, a powiem szczerze, że pierwszy raz widzę człowieka, który razem z ludźmi obsługuje imprezę. Warunki na hali świetne, zero zastrzeżeń i pytań. Wszystko funkcjonuje tak jak powinno.

Jakie warunki musi spełniać miasto, aby mogła przyjechać reprezentacja Polski?
To są już wymagania światowej federacji. Oni o wszystkim decydują i kontrolują naszą pracę. Jeśli chodzi o sprawy szczegółowe to ważna jest długość łóżek, wielkość pokoi, klimatyzacja, wielkość stołówki, która musi pomieścić cztery drużyny na raz. Wszystko było na najwyższym poziomie, jeżeli chodzi o hotel, w którym mieszkamy.

Byłeś kierowcą reprezentacji podczas mistrzostw świata w Polsce. Jak wspominasz atmosferę turnieju?
Reprezentacja żeńska szybciej skończyła sezon w trochę felernym stylu. Kilka dni później dostałem telefon z centrali, co mam w planach, czy idę na urlop, czy chciałbym pójść do męskiej kadry. Zapytałem się tylko co będę robił. Odpowiedzieli mi, że będę pełnił funkcję drugiego kierownika, a przede wszystkim kierowcy, tak aby drużyna miała „swojaka” za kółkiem. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Taka okazja zdarza się raz w życiu. Przez miesiąc doznałem niesamowitych wrażeń. Dla mnie, byłego siatkarza i trenera, było to coś niesamowitego. Życzę każdemu, aby mógł przeżyć podobną przygodę jak ja. Przejazd na Stadion Narodowy, latający helikopter nade mną, wszystko transmitowane na żywo. Jest to ogromny stres. W przeciągu miesiąca schudłem sześć kilo, pomimo tego, że normalnie jadłem. Wszystko musiałem załatwiać na bieżąco, często późno w nocy. Pojechać po pranie, lód, do nocnej apteki po lekarstwa. Autokar zostawał, liczyłem na uprzejmość policjantów w poszczególnych miastach. Była ona na wysokim poziomie. Często podjeżdżaliśmy radiowozem po najpotrzebniejsze rzeczy. wieść oczekiwań kibiców.

Wybierasz się z siatkarzami do Rio?
Musiałbym już jutro wyjechać autokarem, aby zdążyć. Raczej nie, muszę zostać przy żeńskim zespole. Jest to nowa reprezentacja, identyfikuje się z nią. Na pewno jeśli będę potrzebny na krótkich obozach w Polsce, służę swoją pomocą. Tam liczba miejsc jest okrojona, poza tym nienawidzę latać samolotami, może dlatego przesiadłem się na autokar (śmiech).

Jak drużyna przyjęła wiadomość o śmierci trenera Niemczyka?
Jest to wielka strata, przede wszystkim człowieka, który na pierwszym miejscu stawiał psychikę kobiet. Wiedział co tym kobietom potrzeba, w jaki sposób z nimi rozmawiać. Miał po prostu tzw. „czuja”. Niektórzy trenerzy tego w ogóle nie mają. Używają zupełnie innych socjotechnik. Andrzej był facetem, który mówił to co miał w głowie. Jego przepływ informacji to były ułamki sekundy. Zawodniczki za to go ceniły, szanowały, a niektóre traktowały jak ojca, czy starszego brata, przyjaciela. Klimat, który wytwarzał, nie tylko w latach świetności drużyny był niesamowity.Mieszkałem przez jakiś czas w Niemczech, Andrzej Niemczyk mieszkał w klatce obok. Kiedy miałem 5-6 lat mówiłem do niego „wujku”. W 1992 roku spotkaliśmy się w Niemczech i wtedy przeszliśmy „na ty”. Nie trzeba znać perfekcyjnie języków, żeby poczuć psychologię i chemię między mężczyzną dowodzącym grupą siatkarek.

Rozmawiał Jakub Kłyszejko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska