Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Międzyrzecki Rejon Umocniony

Redakcja
Krzysztof Marchlewski pokazuje urządzenia na II piętrze. Tutaj dochodzi większość pasów transmisyjnych napędzanych przez koła w piwnicy.
Krzysztof Marchlewski pokazuje urządzenia na II piętrze. Tutaj dochodzi większość pasów transmisyjnych napędzanych przez koła w piwnicy. fot. Krzysztof Kubasiewicz
W wędrówkach po MRU miałem dwa marzenia: schować most rolkowy i zjechać młynarską windą.

Pierwsze marzenie chyba łatwo zrozumieć. Jednak jaką atrakcję może być jeżdżenie windą? Bo to niezwykła winda.

- Idź sobie do najbliższego wieżowca. Wcale nie musisz jeździć po zakamarkach MRU, żeby skorzystać z windy - śmieje się Robert Jurga, który towarzyszy nam w wyprawie po MRU. To nasz ekspert. Robert od kilkunastu lat bada umocnienia MRU. I je rysuje. Również dla nas.
- Śmiej się śmiej, a przecież to ty przed laty mi ją pokazałeś - odcinam się.

Skąd spór o windę? Dojdziemy do tego. Za półtora kilometra. Przypomnijmy - wczoraj dotarliśmy do mostu w Przetocznicy (15,1 km trasy). Mostu, który w kilka minut może schować się pod drogą. Oczywiście gdyby był na chodzie i gdyby ktoś w ramach rozwoju lubuskiej turystyki go wyremontował i uruchomił.

Jednak nie możemy wejść do podziemnej maszynowni. Jest zalana (mamy kalosze) i zamknięta na kłódkę.

- Jedziemy na młynarza, on ma klucz - proponuje Robert. Ruszamy zalesioną szosą. To na niej 22 stycznia 1986 r. zginął ks. biskup Wilhelm Pluta. Jechał na spotkanie w Gubinie. Nagle drogę zajechała mu syrenka. Biskupi opel wylądował na drzewie. Purpurat nie przeżył wypadku. Ocalał kierowca i drugi pasażer.

My jedziemy powoli. Szukamy drogi do młyna. Po 1,2 km skręcamy w lewo na brukowaną, leśną dróżkę. Niedaleko skrętu stoi tablica z napisem Przetocznica. Jeszcze 300 metrów i zatrzymujemy się przed sporym, dwupiętrowym budynkiem (16,3 km trasy). To poszukiwany młyn. Ujadają na nas psy. To dobrze, bo nie musimy szukać dzwonka do drzwi. Za chwilę pojawia się gospodarz Krzysztof Marchlewski.

Młynarz urodzony

Idziemy na tyły budynku. Zadbany trawnik, kwiaty i dwa kanały z wodą. Na chwilę przysiadamy pod drzewem. - Tuż obok mieszkał kiedyś właściciel młyna Walter Ruder - pokazuje na trawnik nasz gospodarz. - Dom był wysokości młyna i miał tarasy nad wodą. Po wojnie został rozebrany. Przed wojną w młynie pracowało ok. 60 osób.

- To nie jest stary młyn? - pytam.
- Został wybudowany w 1911 r., jednak dokumenty z 1680 r. mówią, że już wtedy w tym miejscu mielono zboże. Tylko budynki i urządzenia co pewien czas wymieniano - tłumaczy Marchlewski. On sam jest mocno związany z tym miejscem. Tu spędził w młodości kilkanaście lat życia. Bo obiektem od 1954 r. zarządzał jego ojciec. Młody Marchlewski najpierw tu mieszkał, a później będąc zawodowym wojskowym regularnie przyjeżdżał pomagać ojcu. - I nie mogłem tego miejsca zostawić. Tu się o wiele lepiej mieszka niż w Zielonej Górze, w której spędziłem wiele lat - tłumaczy. - Kiedy pojawiła się okazja, kupiłem budynek. To był rok 1996. I zostałem młynarzem. Do 1999 r. Później mielenie zboża przestało się opłacać. Później jeszcze przez cztery lata była tu elektrownia.

Młyn i elektrownia

Wchodzimy do środka. Czyściutko. Wszystkie maszyny gotowe do ruchu. Tylko ta cisza… Kiedy byłem tu kilka lat temu, słychać było szum turbiny, do której podłączone były generatory prądu. Bo młyn w Przetocznicy to również niewielka elektrownia. - I będę go znowu produkował - zapewnia pan Krzysztof. - Właśnie szykuję wszystkie dokumenty i uzgodnienia. Myślę, że wszystko będzie gotowe za jakieś pół roku.

Stoimy w niewielkim pomieszczeniu nad kanałem. To serce młyno-elektrowni. Pod nami turbina. Tylko jej koło waży kilka ton. Stoi. Nie napędza generatorów. Nie ma podłączonych do niej przekładni pasowych, przez które napęd jest przenoszony na wszystkie urządzenia w budynku. To straszne - nie pojeżdżę sobie windą. Przed laty nie miałem na to czasu, a teraz nie ma takiej możliwości. Fotoreporter Krzysztof Kubasiewicz czujnie na mnie spogląda, a Robert śmiej się mrucząc pod nosem: - A ten znów o tej windzie.

Tymczasem nasz młynarz zaczyna kręcić tajemniczym kołem. Słychać szum. Przez przepustnicę na turbinę dostaje się woda. Wielkie koło powoli zaczyna się kręcić. I szybciej, i coraz szybciej… A my obserwujemy automat z lat 30. XX wieku, który steruje ilością obrotów. Raz dodaje wody, raz ogranicza jej przepływ. Coś niesamowitego. Z powodzeniem zastępuje współczesne sterowanie komputerem.

Wycieczka po piętrach

Zaczynamy wędrówkę po młynie.
- A gdybym przywiózł do pana szkolną wycieczkę i chciał pokazać, jak działa ten młyn, to ile czasu potrzeba na uruchomienie wszystkich nieczynnych mechanizmów? - pytam naszego gospodarza.
- Przepisy mi tego zabraniają. Ze względów bezpieczeństwa turyści nie mogą obserwować pracującej maszyny.
- Ale gdyby mogli? - nie daję za wygraną.
- Pół godziny i wszystko chodzi. Tylko zboża trzeba do mielenia. 15 ton na dobę.

Zboża jednak nie ma, a młyn stoi. Dzięki temu bez problemów możemy podziwiać to swoiste muzeum techniki. Dziesiątki maszyn idealnie zakonserwowanych. I wszędzie czyściutko. Porządek większy niż na moim biurku. Tylko w jednym miejscu widać niewielki bałagan. Robert czujnie przygląda się podłodze. - To odchody nietoperzy - stwierdza.

- Zgadza się - przytakuje Marchlewski. - Mieszkają w ścianie od lat. Być może jest to nawet kolonia rozrodcza. Specjaliści z uniwersytetu robili badania, ale nie znam ich wyników.
W województwie lubuskim są tylko kilka kolonii rozrodczych nietoperzy. To wielka rzadkość, bo te nocne ssaki głównie u nas zimują, a rozmnażają się gdzie indziej. Jesteśmy na drugim piętrze i trzeba wracać. Z utęsknieniem patrzę na windę. To niewielka drewniana platforma w klatce z siatki. Nie pojadę nią, bo młyn stoi. A windę napędza koło wodne. Z piwnicy przez skomplikowany system kół i pasów transmisyjnych. Jak w "Ziemi obiecanej". Gdy podniesiemy odpowiednią dźwignię, naciąga ona pracujące pasy transmisyjne. Te oplatają koło napędowe windy, która rusza do góry. Gdy zwolnimy nacisk, luźne pasy zaczynają się ślizgać i winda staje. A jak zjeżdża w dół? Dźwignię trzeba nacisnąć jeszcze inaczej. To trzeba zobaczyć.

- Czy mogę zaprosić do młyna Czytelników "GL"? - pytam naszego przewodnika.
- Osobom naprawdę zainteresowanym zawsze pokażę młyn. Najlepiej wcześniej zadzwonić i umówić się - deklaruje Marchlewski. Czyli drodzy Czytelnicy macie kolejny punkt do odwiedzenia na naszej trasie. Zwłaszcza, że to też fragment umocnień MRU. Bowiem 150 metrów za młynem znajduje się tama nr 614. Jedyna w pełni sprawna w całym systemie. A za nią spore jezioro.

- Kiedy podczas odłowów ryb spuszczamy wodę to na dnie widać jeszcze korzenie drzew, które kiedyś porastały brzegi kanału. Przed przebudową był to niewielki strumyk - mówi Marchlewski. Teraz jezioro ma 300 m szerokości. A może więcej.

Jutro opowiemy wam jak Niemcy budowali kanały i jak je bronili i maskowali. I po co potrzeba im było tyle tam. Ruszamy w stronę Skąpego i Ciborza. Klucze nie są nam potrzebne, bo już nie wrócimy do mostu Przetocznicy. Podobne są przed nami.

Tomasz Czyżniewski
0 68 324 88 34
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska