Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Międzyrzecz był poligonem ratowników z Polski i Niemiec

Dariusz Brożek
W drugim dniu manewrów Michał Owsiak wcielił się w dyrektora płonącego domu dziecka. Miotał się przy budynku, przeszkadzał w akcji ratowniczej, dlatego strażacy musieli go odciągnąć od miejsca akcji.
W drugim dniu manewrów Michał Owsiak wcielił się w dyrektora płonącego domu dziecka. Miotał się przy budynku, przeszkadzał w akcji ratowniczej, dlatego strażacy musieli go odciągnąć od miejsca akcji. fot. Dariusz Brożek
W miniony weekend w Międzyrzeczu wyły syreny, wybuchały bomby i pożary. Miasto było areną III Międzynarodowych Ćwiczeń Zespołów Ratowniczych Medline 2009. Niektórym to wadziło.

W piątkowe południe coś wybuchło w namiocie rozstawiony na boisku Gimnazjum nr 2. Z środka wybiegł młody mężczyzna w wojskowym mundurze. Przeraźliwie krzyczy, po chwili pada i prosi, żeby go dobić. Z namiotu wydobywają się kłęby dymu, słychać wołania o pomoc...

Stoję dobre sto metrów dalej w kałuży błota i oglądam przygotowania do akcji ratowniczej. Padający z nieba kapuśniaczek nie ułatwia zadania strażakom i żołnierzom, którzy pojawili się kilka minut po eksplozji. Ani fotoreporterom i operatorom kamer telewizyjnych, których obiektywy zalewa deszczówka.

Mundurowi sprawnie otaczają teren taśmami, do namiotu wschodzą saperzy. Na placu zatrzymują się kolejne ambulansy: pogotowia ratunkowego, straży pożarnej i wojska. Ratownicy wynoszą z namiotu ciężko rannych i układają ich na asfaltowym boisku.

Farba zamiast krwi

Na asfalcie wije się żołnierz. Z nogi wystają mu kości, cały jest upaprany czerwoną cieczą. To farba imitująca krew. Złamana piszczel to tylko atrapa. Wojak jest pozorantem, który ma udawać ofiarę zamachu terrorystycznego. W Międzyrzeczu rozpoczęły się właśnie III Międzynarodowe Ćwiczenia Zespołów Ratowniczych Medline 2009. Uczestniczy w nich blisko 200 ratowników z ponad 40 zespołów polskich i niemieckich.

- To największe takie manewry w zachodniej Polsce - zaznacza współorganizator Mirosław Janz z Międzyrzecza.

Zaczynają od czerwonych

Ofiary wypadków często są w szoku. Nie doznały groźnych urazów, ale trzeba się nimi zaopiekować.
(fot. fot. Dariusz Brożek )

Ratownicy wyprowadzają z namiotu lżej rannych. Akcją kieruje filigranowa blondynka w wojskowym mundurze z dystynkcjami podporucznika. Jest koordynatorem. Zatrzymuje się przy czarnoskórych ratownikach z niemieckiej ekipy. - Yellow - mówi do nich i podchodzi do kolejnego zespołu.

Yellow to po angielsku żółty. Co znaczy w języku medyków? - Stan ofiar katastrof określamy za pomocą czterech kolorów. W przypadku dużej ilości poszkodowanych trzeba przeprowadzić segregację i wybrać tych, którzy powinni zostać opatrzeni w pierwszej kolejności. Zajmuje się tym koordynator. Żółci to osoby, które mogą poczekać do dwudziestu minut.

- W pierwszej kolejności zajmujemy się czerwonymi - wyjaśnia Jacek Borowiak, rzecznik prasowy Medline do spraw medycznych.

Czarni to osoby uznane za zmarłe. Tymi ratownicy się nie zajmują.

Stres przeszkadza

Lekko ranni to zieloni. Poruszają się o własnych siłach, nie wymagają natychmiastowej pomocy. Mogą jednak nieźle nabałaganić. Często są w szoku, przeszkadzają ratownikom. Tak jak podczas pozorowanego pożaru domu dziecka w Obrzycach w drugim dniu ćwiczeń. Po alarmie z budynku wybiega Michał Owsiak. W podartym swetrze, umorusany sadzą i czerwoną farbą. Krzyczy, biega przed drzwiami. Woła, żeby ratować palące się w środku dzieci.

Po chwili pojawiają się tam strażacy. Pierwszy zastęp wbiega do budynku, kolejny uspokaja miotającego się Michała. Odciągają go, muszą użyć siły.

- Podczas akcji ratowniczych niekiedy mamy do czynienia z takimi sytuacjami. Zszokowani ludzie stanowią zagrożenie dla siebie i innych. W dodatku mogą mieć ciężkie urazy. Połamane ręce, czy dotkliwe rany, ale pod wpływem stresu nawet ich nie czują - wyjaśniają organizatorzy.

Bo musimy się szkolić

Akcje mogą utrudniać także wszędobylscy fotoreporterzy, operatorzy kamer i przypadkowi świadkowie. Dziennikarze zazwyczaj wiedzą jak się zachować, żeby nie wchodzić w drogę ratownikom. Problemem są amatorzy mocnych wrażeń. Teraz każdy ma komórkę z aparatem, lub dobrą cyfrówkę. Podczas wypadku czy pożaru wielu gapiów biegnie robić zdjęcia. Fotografują i filmują drastyczne sceny, rozbite samochody i ofiary. Przeszkadzają medykom, strażakom i policjantom.

Niektórzy z Czytelników krytykowali ćwiczenia na forum naszego portalu internetowego: www.gazetalubuska.pl. Powracający z pracy zapytał. - Manewry? Termin wybrany pięknie, całe miasto zakorkowane. Czemu to ma służyć?

Pytanie internauty powtórzyliśmy J. Borowiakowi. Odpowiedział, że celem jest koordynacja działań różnych służb podczas sytuacji kryzysowych akcji i ratowniczych. - Cały czas musimy się szkolić i doskonalić umiejętności. Dzięki takim ćwiczeniom ofiary wypadków mają większe szanse na zachowanie zdrowia i życia - odpowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska