Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkaniec Przytocznej napisał skargę na lekarza z Międzyrzecza

Beata Igielska
- Jeśli trzeba będzie, pójdę ze skargą nawet do międzynarodowych organizacji - zapowiada Edmund Zawada
- Jeśli trzeba będzie, pójdę ze skargą nawet do międzynarodowych organizacji - zapowiada Edmund Zawada fot. Beata Igielska
- Lekarz nie pomógł córce, gdy była z wnuczką w szpitalu - twierdzi ojciec kobiety. Ordynator oddziału dziecięcego odpiera zarzuty.

Gdy Edmund Zawada z Przytocznej opowiada o perypetiach swojej córki, drżą mu ręce. - W życiu nie spotkałem się z taką znieczulicą. Dlatego nie będę siedział bezczynnie - mówi zdenerwowany mężczyzna.

Na pięciu stronach opisał szczegółowo pobyt swojej córki i wnuczki na oddziale dziecięcym szpitala w Międzyrzeczu. Skargę wysłał do wielu instytucji, m.in. Okręgowej Izby Lekarskiej. - Jeśli będzie trzeba, uderzę nawet do międzynarodowych organizacji - zapowiada.

Chciał pomóc córce

Z relacji pana Edmunda wynika, że 25 lutego jego córka Joanna przyjechała z wnuczką z Anglii w odwiedziny. Trzy dni później 10-miesięczna Lenka zaczęła wymiotować i wkrótce trafiła z mamą do szpitala w Międzyrzeczu. Następnego dnia rano córka zadzwoniła do ojca i poskarżyła się, że sama też bardzo źle się czuje i nie może poradzić sobie z opieką nad dzieckiem.

- Gdy przyjechałem do szpitala, okazało się, że córka słania się na nogach, jest blada, ma sińce pod oczami. Wyglądała jak wrak człowieka, więc się przeraziłem. Nosiłem i bawiłem wnuczkę, bo córka nie miała sił podnieść się z łóżka. Wkrótce doszło do awantury z ordynatorem - opowiada ojciec kobiety. I dodaje, że ordynator kilka razy wyprosił z oddziału nie tylko jego, ale i żonę oraz drugą córkę, które przyjechały po południu.

- Powiedział do osłabionej Joanny, że ma wirusa i rozwolnienie i że zakaża innych pacjentów. Żona została z wnuczką, a Joannę sami odprowadziliśmy na oddział ratunkowy, gdzie podano jej kroplówkę. Dopiero potem drugi raz zrobiła to pielęgniarka - opowiada roztrzęsiony mężczyzna. Dodaje, że ordynator był arogancki, ale przede wszystkim nie pomagał jego córce. Dlatego ojciec zawiadomił o wszystkim prokuraturę.

Wspomina to jak horror

Pani Joanna kilkudniowy pobyt na oddziale dziecięcym wspomina jako najgorsze przeżycie. - To był horror. Nie miałam wirusówki, tylko byłam tak wykończona po nieprzespanej nocy, że bałam się, iż upuszczę dziecko. Jestem lekarzem - stomatologiem i znam objawy wielu chorób. Prosiłam od rana by podano mi wzmacniającą kroplówkę.

Gdyby nie rodzina, nie wiem, jak by to się skończyło - mówiła nam wczoraj roztrzęsiona kobieta. Dwa dni po wyjściu ze szpitala córka pani Joanny znów źle się poczuła. - Ojciec zawiózł mnie na oddział, ale do Międzychodu, bo nie wyobrażam sobie, bym miała znów spotkać się z ordynatorem z Międzyrzecza - mówiła nam wczoraj kobieta. Wciąż jest z córką w międzychodzkim szpitalu.

- Fizycznie czuję się dobrze, ale ze wspomnień nie mogę się otrząsnąć - mówiła nam kobieta.

Zachowaniem ordynatora oburzona jest też siostra pani Joanny, która jest lekarką i przejechała kilkaset kilometrów po telefonie od ojca. - Nigdy nie spotkałam się z tak opryskliwym zachowaniem - mówiła nam wczoraj (nie chciała, byśmy ujawniali jej dane).

Bo takie są przepisy

Marian Kloska, ordynator oddziału dziecięcego w Międzyrzeczu, mówi, że podczas wizyty stwierdził, iż matka jest chora i powinna poddać się leczeniu. - Nie chciała ona jednak opuścić oddziału. My nie leczymy na oddziale dziecięcym dorosłych, bo nie pozwala na to NFZ. Dlatego pielęgniarka zawiozła tę panią na salę oddziału ratunkowego.

Chora dostała kroplówkę i sama wróciła na oddział. Matka była chora, więc nie powinna być na oddziale, bo mogła zarazić innych pacjentów i sama nie mogła w pełni sprawować opieki nad dzieckiem - mówi ordynator. Jego zdaniem rodzina pani Joanny nie powinna przebywać na oddziale, bo to łamało przepisy sanitarne. - Zgodnie z regulaminem oddziału i europejską kartą praw dziecka przy dziecku powinien być jeden opiekun - tłumaczy M. Kloska.

Uważa on, że pani Joanna nie stosowała się do lekarskich zaleceń, a proces leczenia dziecka był prawidłowy.

Ordynatora broni dyrektor szpitala Leszek Kołodziejczak. - To znakomity i doświadczony lekarz. Jest wymagający w stosunku do siebie i rodziców. Bywały na niego skargi ustne i pisemne, ale dotyczyły one komunikacji z pacjentami, a nie sposobu leczenia.

Zawsze skargi kończyły się wyjaśnieniami - mówi dyrektor. Dodaje, że rozmawiał już z ordynatorem i personelem, ale na razie czeka na rozwój sytuacji, bo zawiadomienie E. Zawady sprawdza prokuratura. Od prokurator rejonowej Małgorzaty Przybysz dowiedzieliśmy się, że "trwają czynności w tej sprawie" i przesłuchiwani są świadkowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska