Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miniona epoka, kiedy za mówienie dowcipu można było stracić głowę

Andrzej Dworak
pixabay
Epoki totalitaryzmu obfitowały w żarty z władzy, jednak nie wszędzie i nie zawsze były one bezkarne. W wielu krajach można było za nie trafić do łagrów, a nawet stracić życie. W Polsce również za „polityczne” żarty groziły sankcje.

Jak wam się żyje w Związku Radzieckim? Nie możemy narzekać… Za tego typu niewinny dowcip można było w ZSRR wylądować w obozie pracy lub wręcz stracić życie. Tak było również u nas, nie musimy szukać daleko. Wystarczy cofnąć się nieco w czasie i przypomnieć sobie, co się działo, kiedy centrum Europy opanowały totalitaryzm niemiecki i sowiecki. Za dowcipy o Stalinie można było dostać kulkę, wyśmiewanie się z Hitlera skutkowało ścięciem głowy. Tu nie było żartów.

W Polsce po 1945 roku komuniści utworzyli Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. I co to ma wspólnego z karaniem za opowiadanie politycznych dowcipów? Bardzo wiele - jak się okazuje.

Uczeń z Katowic wędruje do obozu pracy

W lipcu 1950 roku władza rozszerzyła kompetencje Komisji Specjalnej - o czym, a także o tego konsekwencjach, napisał dla IPN Mirosław Bernaciak w artykule „Kary za humory”. Od tej pory w zakres prac komisji weszły sprawy polityczne, m.in. karanie za „powodowanie paniki w celu szkodzenia interesom mas pracujących”, czyli - interesom ówczesnej władzy. Wyroki wydawały trzyosobowe komplety, które mogły orzec: zastosowanie aresztu tymczasowego, skierowanie sprawcy na pobyt w obozie pracy przymusowej (do lat dwóch), karę grzywny lub przepadek mienia na rzecz skarbu państwa. Swoje karzące oko komisja skierowała na tych, którzy powodowali panikę, opowiadając dowcipy lub uprawiając inny rodzaj satyry.

Oto fragment orzeczenia komisji: „Wroga i wysoce szkodliwa działalność elementów klasowo obcych i ich popleczników w Polsce Ludowej przejawia się między innymi także w szeptanej propagandzie. Jedną z form tej propagandy jest rozpowszechnianie anegdot o charakterze politycznym, które w swej treści zawierają fałszywe wiadomości szkalujące stosunki gospodarcze i społeczne w Polsce i ZSRR oraz mające na celu niejednokrotnie obniżyć autorytet i powagę mężów stanu tychże państw”.

Dowcip z czasu stalinizmu: Która ulica w Warszawie jest najdłuższa? Rakowiecka. Wchodzisz w nią i nie wychodzisz

Za taką działalność ukarany został uczeń szkoły w Katowicach Stanisław Musialik. Jego wina polegała na opowiedzeniu następującego dowcipu: „Bolesław Bierut leży w szpitalu, gdyż chciał podnieść stopę życiową, wskutek czego oberwał się”. Rodzimy przywódca pełniący władzę z nadania Moskwy był jedną z ulubionych postaci żartów, inną był także „pop” - pełniący obowiązki Polaka sowiecki marszałek Konstanty Rokossowski: „Dlaczego marszałek Rokossowski leży w szpitalu? Ponieważ poszerzają mu pierś na medale”.

Największą popularnością cieszyła się tematyka dotycząca Związku Radzieckiego. Wszechobecną propagandę na temat osiągnięć Kraju Rad we wszelkich dziedzinach życia wyśmiewał kawał: „W ZSRR orzą traktorami, sieją samolotami, a żywność otrzymują przez radio”. Powstała również cała seria dowcipów o rzekomej wyższości radzieckiej nauki: „Amerykanin i Rosjanin dyskutują, czyja guma lepsza. Amerykanin mówi - kiedy John budował Empire State Building i spadał z dachu, zahaczył szelkami o rusztowanie i te szelki wrzuciły go z powrotem na dach. Rosjanin na to - kiedy Wania budował Instytut Łomonosowa i spadł z dachu, to z Wani miazga, ale kalosze zostały.”

Tego typu wypowiedzi były szczególnie niebezpieczne i zagrażały podstawom systemu komunistycznego. Wymagały ostrej reakcji, o czym przekonał się choćby niejaki Lucjan Tubelowicz, który w czasie konferencji kierowników Związku Branżowego Spółdzielni Pracy pozwolił sobie na opowiadanie dowcipów, a potem został przykładnie ukarany.

Dobrze oddaje charakter lat stalinizmu w Polsce - sytuację, w której było „i śmieszno, i straszno” - inny krótki dowcip-zagadka: „Która ulica w Warszawie jest najdłuższa? Rakowiecka. Wchodzisz w nią i nie wychodzisz.” Bo na Rakowieckiej mieściło się słynne więzienie, w którym przebywali i ginęli przeciwnicy polityczni komunistów.

Jak pisze Bernaciak w „Karach za humory”, „łącznie za uprawianie satyry politycznej w różnej formie Komisja Specjalna w Warszawie skazała sto sześćdziesiąt trzy osoby na karę obozu pracy. Z tego 33 proc. zostało skazanych na najwyższy możliwy wymiar kary, to jest od osiemnastu do dwudziestu czterech miesięcy obozu pracy, 48 proc. zostało skazanych na rok bądź dziewięć miesięcy obozu pracy, pozostałe - to orzeczenia skazujące na krótszy okres. W trzydziestu jeden przypadkach Komisja zastosowała ustawę o amnestii z 1952 r. i zmniejszyła karę o połowę. W dwóch przypadkach nie zaliczyła na poczet kary okresu tymczasowego aresztowania.” To nic w porównaniu z tym, ile za nieco bardziej rozwinięte poczucie humoru można było dostać w sowieckim imperium.

Przestępstwo myśli

W latach 20. czy 30. za żarty o Stalinie można było dostać kulę w łeb. Rosyjski historyk Roy Miedwiediew, twierdzi, że ściganie przez państwo dowcipnisiów było jednym z głównych filarów terroru. Żarty były „przestępstwem myśli”, obywatel sowiecki miał kochać swoich przywódców, a nie z nich żartować. Tymczasem sam Stalin był żartownisiem, choć od jego „szutek” cierpła skóra. Znany dowcip doskonale to obrazuje: „Stalin przemawia i nagle ktoś kichnął. Przywódca ZSRR przerywa i pyta - kto kichnął? Nikt. Rozstrzelać pierwszy rząd. Kagiebowcy wpadli, wywlekli i rozstrzelali. Kto kichnął? - pyta znów Stalin. Nikt. Rozstrzelać drugi rząd. Wpadli, wywlekli, rozstrzelali. Kto kichnął? Wtedy z trzeciego rzędu słuchaczy podnosi się ktoś i drżącym głosem mówi - ja, towarzyszu Stalin. - Na zdrowie, towarzyszu!” Specyficzne poczucie humoru generalissimusa nie miało sobie równych.

Miedwiediew ocenia, że spośród 2,5 mln siedzących w łagrach w chwili śmierci Stalina około 200 tys. skazano za żarty z przywódców i systemu. Później nastąpiła odwilż i… dowcipów było jeszcze więcej, co bezpieka sowiecka skrzętnie notowała.

Ściganie przez stalinowskie państwo dowcipnisiów było jednym z głównych filarów sowieckiego terroru

Mój kolega studiujący na przełomie lat 60. i 70. w Leningradzie przywiózł studencki dowcip dobrze charakteryzujący rodzaj ostrożnego poczucia humoru radzieckiej inteligencji. „Kolega do kolegi: Alosza, słyszałem, że wstąpiłeś do komsomołu. Alosza, pochylając się i oglądając swoje buty - wot cziort, w co ja wstąpiłem?”

Ostrożności nigdy dosyć, ale aresztowań już jednak niemal nie było. Za niedobry żart można sobie było tylko zepsuć karierę, zaprzepaścić przydział mieszkania lub trafić na listę elementów niepewnych i zostać wydalonym z Moskwy.

Trzymać język za zębami

W hitlerowskich Niemczech doskonale zdawano sobie sprawę, ile znaczy propaganda. A jeszcze propaganda połączona z terrorem… to wręcz bezcenne. Z niemiecką konsekwencją i takim też poddańczym stosunkiem do władzy likwidowano zatem przejawy w nazistowską propagandę uderzające.

Robert Dorsay nie był Żydem czy Cyganem, nie był jakimś podejrzanym cudzoziemcem ani komunistą, nie był także homoseksualistą czy niepełnosprawnym - nie był zatem w Niemczech Hitlera kimś, komu należy się kara śmierci. Był popularnym, lubianym aktorem, przez chwilę nawet członkiem NSDAP, i mógł teoretycznie bez kłopotów dożyć końca epoki Hitlera, gdyby umiał trzymać język za zębami. Miał niewyparzoną gębę i to stało się przyczyną jego zguby.

W marcu 1943 roku w kawiarni teatru Deutsches Theater w Berlinie Dorsay naśmiewał się z Führera i to usłyszał szpicel gestapo, który złożył o zajściu meldunek. Od tej chwili telefon Dorsaya był na podsłuchu, kontrolowano jego korespondencję i wysyłano za nim szpicli. Trzy tygodnie później aktor napisał w liście do kolegi: „Kiedy się wreszcie skończy ten idiotyzm. Idiotyzm, nie można tego inaczej nazwać.” Został aresztowany, ponieważ „publicznie niszczył wolę narodu niemieckiego do skutecznego utrwalania swej tożsamości”. Siedział w więzieniu kilka miesięcy. 29 października 1943 roku gilotyna obcięła mu głowę.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Miniona epoka, kiedy za mówienie dowcipu można było stracić głowę - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska