We wtorek emerytka Krystyna Kaczmarek od rana czekała na Bery. Stała na ganku swojego domku przy ul. Górnej i wypatrywała orszaku przebierańców, którzy dzień przed Środą Popielcową kolędują po wsi i pobliskich przysiółkach. Mówi, że Bery były w Kamionnie "od zawsze". Będąc małą dziewczynka chowała się pod matczyną spódnicę, kiedy na podwórku harcowały dwa misie, a kominiarczyki uganiały się za młodymi dziewczynami i "murzyły" im twarze mazidłem z sadzy i jajek. "Murzyły" czyli mazały.
Obecnie scenariusz korowodu i stroje przebierańców są identyczne, choć od dzieciństwa K. Kaczmarek minęło już pół wieku. - Wtedy w korowodzie chodził poganiacz. Koniecznie musiał być garbaty. Teraz go już nie ma - mówi.
Na czele korowodu szli dwaj młodzi mężczyźni przebrani za niedźwiedzie. Czyli z niemiecka "Bery". Obaj w kostiumach ze słomy. Wpierw skręca się z niej powrósła, a potem owija nimi ciało. Za misie przebrali się Michał Kaczmarek i Szymon Rembarz, którego znajomi nazywają "burmistrzem". Ich stroje ważą po 30 kg, a do tego krepują ruchy. Za to chronią przed rózgami, których nie szczędzą im Zielonki i Czerwonki. To poganiacze w czerwonych i zielonych pelerynach, którzy co pewien czas muszą temperować misie uderzeniami rózg.
Bery lubią dokazywać. Kulają się po ziemi, rwą do bitki, zaczepiają mieszkańców i straszą małe dzieci. Swawolą też Kominiarczyki z czarnych pelerynach i długimi czerwonymi nosami. Nie przepuszczą żadnej dziewczynie i młodej kobiecie. Wszystkie muszą "wymurzyć". Zielonki i czerwonki malują im szminką serduszka i esy-floresy na policzkach. Mieszkanki Kamionny zbytnio się temu nie opierają. Biada dziewczynie, która w Bery nie zostanie "wymurzona". Ani chybi starą panną zostanie.
Wymurzyli dyrektorkę i nauczycielkę
Przed szkołą na widok Berów gromadka przedszkolaków czmychnęła do gimbusa. "Murzenia" nie uniknęła za to dyrektorka zespołu szkolno-przedszkolnego Jolanta Klawe, która wyszła przed budynek przywitać orszak. - Bery to nasza tradycja. Umieściliśmy je nawet w logo naszej fundacji na rzecz obchodów 750-lecia Kamionny. Są atrakcją organizowanych przez nas jarmarków w Dolinie Kamionki - mówi.
Po wymurzeniu nauczycielki Bogny Gromadeckiej orszak ruszył dalej. Obok mnie idą Dziad z Babą. Za Babę przebrała się Monika Napierała. Przed rokiem była Dziadem, teraz ta rola przypadła jej koleżance Joannie Drożdżyńskiej. - Specjalnie wzięłam dziś wolne. Szef nie miał nic przeciw. Pochodzi z Kamionny i wie, że Bery to rzecz święta - mówi M. Napierała.
Tuż za Berami kroczy Pisarczyk. To jedna z najważniejszych postaci orszaku. Zbiera od mieszkańców datki i zaprasza ich na wieczornego Podkoziołka w miejscowej gospodzie. Bo w Wielkopolsce impreza kończąca karnawał to właśnie Podoziołek. W tym roku Pisarczykiem był Andrzej Dykszak. Obok niego szedł Radek Siler z koszykiem na jajka. Koszyk robi się coraz cięższy, bo - zgodnie z tradycją - gospodynie witają Bery jajami, natomiast gospodarze różnymi napojami "na rozgrzewkę".
Humory przebierańców poprawiają się z każdą minutą. Gromko śpiewają, Dziad z Babą przed każdym gospodarstwem ruszają w tany. Akompaniuje im kilkuosobowa orkiestra kierowana przez Andrzeja Szymańskiego. Grają na trąbkach, walą w bębny i zachęcają mieszkańców do zabawy.
Pączki że palce lizać
W niektórych gospodarstwach na przebierańców czekają też domowe pączki. Małe, mocno spieczone i polane lukrem. Pychota, że palce lizać.
Razem z Berami jadę do przysiółka Mosberg. Traktor ciągnie dwie przyczepy. W pierwszej na belotach siana siedzą Kominarczyki, Zielonki, Czerwonki, Pisarczyk oraz Dziad z Babą. W drugiej stoją Bery i orkiestranci. I ja cały w paprochach słomy sypiącej się z kostiumów niedźwiedzi. Na wybojach rzuca nami na wszystkie strony. Moim towarzyszom zupełnie to nie przeszkadza. - Bery, Bery, Bery - skandują Sz. Rembarz i M. Kaczmarek.
Podobne zwyczaje przetrwały w kilku wielkopolskich wioskach, choć w każdej z nich różnią się pewnymi detalami. M.in. ilością Berów, czy ich strojami. A. Szymański mówi mi o korzeniach korowodu w Kamionnej. - Przed laty jeden z gospodarzy miał oswojonego niedźwiedzia. Pewnego dnia zwierzak uciekł z obejścia i gdzieś się ukrył. Gospodarz zaczął go szukać po wsi. Przyłączali się do niego kolejni mieszkańcy. Ktoś przyniósł skrzypki, kto inny flaszkę. I tak narodziły się Bery - opowiada.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?