Matrasowie byli już bohaterami artykułu na łamach "GL". O ich problemie pisaliśmy w sierpniu. Młode małżeństwo z 2,5 - letnią córeczką. Odwiedziliśmy ich wtedy w wynajmowanym mieszkaniu przy pl. Tysiąclecia.
Pech chciał, że wynajęli to mieszkanie od lokatorki, która była zadłużona. Chociaż więc za nie regularnie płacili i dbali o nie, to dostali decyzję o eksmisji. Musieli się wyprowadzić. Na szczęście sąd przyznał im prawo do lokalu socjalnego. Miasto wskazało taki lokal w swoim budynku przy ul. Akacjowej. Dla człowieka, który mieszka w mieście w normalnych warunkach, to jest tragedia.
We wskazanym mieszkaniu nie było centralnego ogrzewania, łazienki, ubikacja na korytarzu. Matrasowie obliczyli, że potrzebują kilku tysięcy, żeby to mieszkanie doprowadzić do użytku.
Fundusze się znalazły, remont trwał kilka miesięcy. Jednak to się okazało na nic. I tak zimą mieszkać w takim lokalu się nie da.
- Remontowaliśmy to mieszkanie przez cztery miesiące, zrobiliśmy w nim łazienkę. Mieszkaliśmy w nim jednak tylko przez cztery dni - opowiada Izabela Matras. - Dokładnie po czterech dniach zaczęło się z pieca dymić. Piec był nowy, właśnie co wyremontowany przez Zakład Gospodarki Mieszkaniowej.
- Zadzwoniłam po straż pożarną, kazali mi pootwierać okna, zabrać z mieszkania dziecko i wezwać kominiarza - opowiada. - A ponieważ to była niedziela, to kominiarz kazał się uzbroić w cierpliwość, miał przyjść w poniedziałek.
W ciągu czterech dni ZGM naprawił piec - okazało się, że miał szczelinę. To była kolejna gehenna, bo mieszkanie zostało ponownie zniszczone. Robotnicy musieli rozkuć dziurę w ścianie w kuchni.
Piec został zaklejony, ale... znów pojawił się problem. Temperatury na dworze spadły i okazało się, że piec po prostu źle grzeje. Pokój nagrzewał tylko do 11 stopni. W łazience było pięć. Zamarzły rury z wodą i rozsadziło podgrzewacz. Lód musiał uszkodzić urządzenie od środka i Matrasowie zalali sąsiada.
Pani Izabela z córką musiały się wyprowadzić do rodziców, nie dało się żyć w takim mieszkaniu. Został tam tylko pan Marcin.
- Teraz mieszkamy z córką u mojej mamy. Byłam u prezydenta, żeby zapytać, co mamy dalej zrobić. Powiedział, że innego mieszkania nie dostaniemy. Zaproponował, że my z córką możemy iść do domu samotnej matki, a mój mąż do przytułku dla bezdomnych - opowiada.
Kiedy byliśmy u tej rodziny w sierpniu, ich 2,5-letnia córeczka była wyjątkowo radosną dziewczynką. Pokazywała zabawki, chciała się bawić. - Teraz zaczęła się jąkać, chowa się przed ludźmi. Nie może spać, woła w nocy tatę - mówi z rozpaczą jej mama. - Neurolog powiedział, że wymaga opieki specjalisty. Tak przeżywa naszą rozłąkę, bo była bardzo zżyta z tatą.
- Gmina już pomogła, innych możliwości nie ma - powiedział nam prezydent Jan Zubowski. - Roszczeniowa postawa tych ludzi jest zadziwiająca. Lokal ma odpowiednie parametry. Kwestią podniesienia jego standardu powinien zająć się ZGM.
Wczoraj dyrektor ZGM Marek Rychlik zapowiedział nam, że w najbliższych dniach piec Matrasów będzie naprawiany. Dziś lub jutro ma się tam zjawić komisja. Być może to rozwiąże wreszcie problem na przyszłość. Tyle tylko, że w czasie remontu pieca znów zostanie zniszczone mieszkanie. Po drugie przez miesiąc nie będzie można w nim mieszkać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?