Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moim zdaniem: Po prostu szkoda słów...

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Andrzej Flügel Archiwum GL
No i sezon piłkarski zaczął się na dobre. Nasza ekstraklasa będzie grać aż do 21 grudnia, czyli jesień zakończy się na trzy dni przed Wigilią. I bardzo fajnie, wreszcie zbliżamy się, przynajmniej pod tym względem, do Europy. Ale nie tylko przecież pod tym.

Mamy wreszcie porządne stadiony, a trawa - jak słusznie powiedział w jednym z wywiadów Jerzy Dudek - zieleni się u nas tak samo jak w Madrycie czy Londynie. To prawda, że wiele nas jeszcze różni, ale krok po kroczku... Zresztą możemy narzekać, kwękać gadać o oglądaniu tylko Realu, Manchesteru i Barcelony, bo tylko tam jest ponoć prawdziwy futbol, ale najbliższa każdemu fanowi powinna być polska ekstraklasa. Znów byłem blisko rekordu, bo w piątek obejrzałem dwa mecze, w sobotę trzy kolejne. W niedzielę, już podczas pracy w redakcji, dałem radę zaliczyć w całości jeszcze jedno. Byłem już blisko rekordu (siedem spotkań w trzy dni), ale silne redakcyjne lobby żużlowe zmusiło mnie w trakcie pojedynku Śląska z Legią na przeskoczenie na transmisję żużlową choć tam. I właśnie brameczek Legii we Wrocławiu, będących miodem na moje skołatane serce, nie widziałem. Ale nic to. Obejrzałem je sobie późnym wieczorem w bardzo lubianym przeze mnie programie podsumowującym wydarzenia ligowe.

Szkoda, że Tour de France powoli dobiega końca. Staram się oglądać relacje z etapów, być na bieżąco. Miałem pecha, bo z racji wyjazdu nie mogłem oglądać praktycznie jednego etapu z dotychczasowych dziewiętnastu. Zgadnijcie jakiego? Oczywiście tego, który po samotnej ucieczce wygrał Rafał Majka. Trzeba mieć pecha. Najbardziej podobała mi się sytuacja z bodaj ubiegłego piątku, kiedy na mecie kolarzy oczekiwał premier Francoise Hollande. Od większej grupki oderwali się dwaj Francuzi. Mozolnie piłowali pod górę. Wydawało się, że wygrają. Ich rodacy już szykowali się na fetę i radochę. Nagle pojawił się za nimi Anglik Steve Cummings. Doszedł do nich, minął obu niczym strzała, wjechał na metę, wygrał i zepsuł Francuzom święto. A to pech...

Zawsze to powtarzam, że najbardziej zaskakują mnie organizatorzy imprez żużlowych i to obojętnie jakiego szczebla. Ponoć w dzisiejszym świecie są bardzo dokładne, wręcz precyzyjne, prognozy pogody. Skoro wiadomo było, że na Łotwie w sobotni wieczór mniej więcej o 22.00 lunie deszcz, to czy nie można było zawodów Grand Prix zacząć o pół godziny wcześniej? Kończenie ich bez najciekawszych biegów jest jak jedzenie cukierka razem z papierkiem. A jeżeli już nie zajrzano do prognoz, to czemu po zakończeniu 20 biegów nie zapadła natychmiast decyzja: koniec, nie da rady, albo jedziemy szybciutko półfinały i finał? Zamiast tego w strugach deszczu łażono po torze, ciągniki rozmazywały błoto i widać było, że i tak nic z tego nie będzie. I nie było. Podobna sytuacja była w niedzielę w Toruniu. Wszyscy wiedzieli o deszczu i kiedy nadejdzie, ale nie przyspieszono zawodów ani o kwadrans i zafundowano kibicom dwugodzinne czekanie. A na to co wyrabiali niektórzy na zielonogórskim stadionie spuszczam zasłonę milczenia. Szkoda słów. Po prostu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska