Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój debiut w Biegu Piastów ze złamanym kijkiem

Tomasz Hucał
To już nie jest bieg, to marsz, ale ważne, że jestem na mecie. Nie sugerujcie się czasem. To wynik biegnących na 50 km, oni startowali ponad 2 i pół godziny przede mną.
To już nie jest bieg, to marsz, ale ważne, że jestem na mecie. Nie sugerujcie się czasem. To wynik biegnących na 50 km, oni startowali ponad 2 i pół godziny przede mną. fot. datasport.pl
W telewizji biegi narciarskie wyglądają lekko, łatwo i przyjemnie. Ale w rzeczywistości narty już same nie jadą. Szczególnie, gdy po trzech kilometrach rywale łamią ci kijek. Tak było w sobotę na dystansie 26 km w XXXIV Biegu Piastów, na którym wystartował dziennikarz "GL".

Numery startowe w Biegu Piastów przyznają zgodnie z wynikami z lat ubiegłych. Tak więc debiutanci, niezależnie od prezentowanych umiejętności zajmują ostatnich 200-300 pozycji (w tym roku na 26 km wystartowało ostatecznie ok. 1.200 osób, na 50 km ok. 1.800). Mnie przypadł w udziale numer 1181, czyli start z szóstego z siedmiu boksów startowych (po 200 osób w każdym).

Telefoniczne pozdrowienia dla uczestników od Justyny Kowalczyk, komunikaty o tym, jak jechać w czterech językach, kijki w górę tuż przed startem i jedziemy. Na biegówkach śmigam niespełna 3 lata. Do tej pory jednak nie odważyłem się pobiec na jednym treningu całych 26 kilometrów, czekałem z tym do soboty 6 marca 2010 roku. Trema była, nie ukrywam, ale wysoki poziom adrenaliny pozwolił mi na pierwszych 3 kilometrach "skasować" ponad 300 rywali. Łokcie trochę chodziły, ale nie aż tak mocno, jak się spodziewałem. Choć w trakcie biegu, szczególnie na węższych odcinkach, znika gdzieś przyjazna atmosfera, tak charakterystyczna dla biegania na nartach w Jakuszycach. Każdy chce szybko znaleźć dobrą pozycję w wyścigu, czasami "powieść" się na plecach rywala.

Oddał mi swój kijek

Szybko się o tym przekonałem. Trzeci kilometr, biegniemy wąskim torowiskiem (od kwietnia ruszy tam po latach kolej izerska). Najwęższe miejsce, a tu ktoś pcha się na trzeciego. Czuję, że będzie niedobrze, mówię do niego - "kolego, poczekaj kilka sekund, puszczę cię do przodu". On ma to gdzieś, nagle wpada w koleinę, traci równowagę, przewraca kilka osób. Mnie się udaje utrzymać na nogach, ale wtedy sprawca tego zamieszania z całym impetem uderzą swoją nartą w mój kijek. Łamie go na trzy części. Dopiero po biegu koleżanka Dorota, mówi do mnie "Tomek nie biega się na karbonowych kijach. One są dla hartów z początku stawki. Biegaj na aluminiowych. One się tak łatwo nie złamią". Za rok będę pamiętał. A numer tego, który połamał mi kijek - zapamiętam do końca życia. Na liście startowej wyczytałem, że to żołnierz. Więcej nie powiem. Pozwolicie też, że nie skomentuję jego zachowania.

Ale wróćmy do biegu. Trzy kilometry i mam zrezygnować? Nigdy w życiu! Biegnę więc z jednym kijkiem, na razie jest ciut z górki, narty jadą same, bo są dobrze posmarowane (tu wielkie dzięki dla Zbyszka Stępnia, który się nimi zajął w piątek). Ale przychodzi pierwszy podbieg i jest trudno, trzeba niestety jodełką śmigać, bo z jednym kijem trudno inaczej podbiegać. I tak aż do 7 kilometra, ciągle pod górkę, z jednym kijem. Aż nagle patrzę znacznik 7 km, aluminiowy, to chwytam go w rękę i zastępuje mi prawy kijek. Fakt, że był 20 cm niższy od mojego kija, ale pozwolił mi podbiec do punktu żywieniowego. Tam błagam wszystkich o jeden kijek, jakikolwiek. Chcę oddać w zastaw dowód osobisty, pieniądze, wszystko co mam. Za jeden kijek… Dziwnym trafem, nagle nikt nie ma kijków, mimo że wszyscy przybiegli tu na nartach… A wreszcie cud. Człowiek z Książa, nawet nie wiem jak ma na imię, mówi "masz mój, i tak nie zdążyłem się zapisać na tegoroczny bieg, biegnę bez numeru, tak żeby się sprawdzić, tobie bardziej się przyda".

A miała być meta

Chwytam go i idę dalej. Zaczyna być z górki i pod górkę, ostra jazda. Świetnie nasmarowane narty i spora waga, robią swoje. Na zjazdach odjeżdżam, na podbiegach nie odstaję. Aż nagle 15 kilometr. Teraz już wiem, co to znaczy kryzys u długodystansowców. Powoli tracę świadomość, wiem, że gdzieś biegnę, jadę w tym kierunku , co ludzie przede mną, ale ile mam do mety, nie wiem. Tak ze dwa kilometry, przystanek na herbatę i jazda. Meta coraz bliżej, każdy kilometr ucieka szybciej, na trasie już coraz więcej sympatycznych ludzi. Spotykam jednego biegacza z Żagania, zamieniamy szybkie dwa zdania, potem kolega poznany dzień wcześniej. Razem biegniemy prawie do samej mety. Czas płynie coraz szybciej, choć zmęczenie daje znać o sobie. Aż wreszcie znajoma ostatnia prosta. Wiem, że to już kilometr - dwa.

Wbiegam na Polanę Jakuszycką, zaczynam finiszować, widzę napis meta. Nagle, przed samą metą zakręt w prawo i znak, że do końca jeszcze półtora kilometra. Masakra! Myślałem, że nie dam rady, stanąłem i nie wiedziałem, jak się zmobilizować do dalszej jazdy. Ale to w końcu mój debiut, muszę dobiec. Ostatkiem sił idę do mety, to już nie jest bieg. Doszedłem! Medal na szyi, udało się! Pierwsze moje pytanie - jaki miałem czas. Szybko obliczam, że ok. 3 godz. 10 minut. Potem okazuje się, że było to dokładnie 3.08,25. Zakładałem przed startem, że dobiegnę w 3 godziny. Potem szybko liczę, że gdyby nie strata kijka, szukanie nowego, urwałbym jeszcze ze 20 minut. A to zamiast miejsca 717, dałoby mi gdzieś 550. Trudno, za rok się poprawię.

Olimpijka i premier

Najbardziej mi jednak żal, że mimo półtorej godziny poszukiwań nie znalazłem nigdzie człowieka, dzięki któremu dobiegłem do mety. Tego, który oddał mi swój kijek. Nawet nie wiem, jak ma na imię, wiem tylko, że jest z Książa. Kijek zostawiłem zgodnie z obietnicą u spikera - znanego dziennikarza radiowego Janusza Rodziewicza. Poprosiłem jeszcze szefa Biegu Piastów Juliana Gozdowskiego o to, żeby pamiętali o tym człowieku, a jak się zgłosi po kij, niech zostawi swój adres. Muszę mu podziękować. Jeżeli czytasz te słowa przyjacielu odezwij się do mnie! Nie mogłem Cię znaleźć, a bez Ciebie nie dobiegłbym do mety! Raz jeszcze dziękuję!

I tak z kronikarskiego obowiązku. Mój dystans wygrał Czech Jiri Rocarek z czasem 1.14,28 (ciekawe, w którym miejscu trasy ja byłem, gdy on kończył bieg…). Na 50 km pierwszy był też Czech - Petr Novak. Czas - 2.12,35 (bez komentarza). W Biegu Piastów startował premier Estonii, olimpijka z Vancouver - Paulina Maciuszek, ludzie z Japonii, USA, Rosji, Norwegii, czy Hiszpanii. Ale pierwszy raz nie było to dla mnie ważne. Ważne było, żeby dobiec i zaliczyć największy bieg masowy w Polsce. O wyniku będę myślał za rok…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska