Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moją księżniczkę zniszczył ten potwór rak

Dorota Nyk 76 835 81 11 [email protected]
- Odczuwam potrzebę, żeby to wszystko opowiedzieć, żeby wykrzyczeć – mówi mama Natalii, Grażyna Markowska.
- Odczuwam potrzebę, żeby to wszystko opowiedzieć, żeby wykrzyczeć – mówi mama Natalii, Grażyna Markowska. Dorota Nyk
- Rodzina mi radzi, żebym się wyciszyła, ale nie potrafię. Chcę krzyczeć - mówi Grażyna Markowska, mama 24-letniej Natalii. Bo Natalia, której pomagało wielu głogowian, przegrała walkę. Od czterech tygodni nie żyje.

- Odczuwam potrzebę, żeby to wszystko opowiedzieć. Mam tak dużo wątpliwości, chciałabym je wszystkie wykrzyczeć, żeby ludzie usłyszeli, dowiedzieli się. I żeby śmierć mojej córki nie była na darmo - tłumaczy Grażyna Markowska. Siadamy w pokoju Natalii. Śliczna dziewczyna, która miała plany na przyszłość. Mądra, z pomysłami na życie. Skończyła położnictwo na Akademii Medycznej we Wrocławiu, zrobiła licencjat.

- Moja księżniczka, którą zniszczył ten potwór - mówi o niej mama. - Rozumiem, że miała strasznego przeciwnika, ale przegrała nie tylko z nim. Cała jej historia leczenia… Najpierw fatalne rozpoznanie, a potem wciąż przeszkody, pod górkę.

Żeby to zrozumieć, trzeba się cofnąć do 2008 roku, kiedy Natalię zaczęła boleć głowa i szczęka. Była na studenckich wakacjach, pracowała w Austrii. Poszła do lekarza, a ten od razu stwierdził, że to nie przelewki. Skierował ją do najbliższej kliniki. Ale Natalia postanowiła wrócić do Polski i leczyć się w rodzinnym kraju. A co tutaj? Mama wydrukowała mi list, który w listopadzie 2008 roku jej córka napisała do rzecznika NFZ. " Dwa miesiące temu zgłosiłam się do poradni chirurgii szczękowo-twarzowej we Wrocławiu z powodu bólu w stawie skroniowo-żuchwowym oraz pojawiającego się niewielkiego zgrubienia w tej okolicy" - napisała. "Poradzono mi przyjmować leki przeciwbólowe oraz podwiązywanie żuchwy bandażem. Niestety, ból nie ustępował. Zgrubienie narastało, wyrwano mi ząb ósemkę. Po kilku dniach ból promieniował. Zostałam przyjęta na oddział chirurgii szczękowo-twarzowej z diagnozą: ropień. Po kilku dniach podawania najróżniejszych antybiotyków, w gabinecie zabiegowym, ropień został nacięty w znieczuleniu miejscowym. Stwierdzono, że upuszczono dużą ilość ropy. Przyniosło mi to ulgę na około trzy dni.(…) Kolejny zabieg, dokładniejsze czyszczenie "ropnia". Dodam, że przez ten cały czas prosiłam o zrobienie badania obrazowego TK oraz rezonansu. Niestety odmówiono mi. Od dwóch miesięcy towarzyszył mi szczękościsk, schudłam 8 kg."

Dopiero wtedy, po tym drugim zabiegu, po raz pierwszy pobrano wycinek do badań. Kilka dni po wyjściu ze szpitala Natalia dostała na Naszej Klasie wiadomość od pielęgniarki ze szpitala, że ma się pilnie skontaktować z lekarzem. - Początek leczenia był fatalny. Ci lekarze pracują w tym szpitalu do dziś, cieszą się szacunkiem - mówi z żalem mama.

Kiedy Natalia pojechała na wezwanie, usłyszała wyrok. To nie ropień - to rak. Nowotwór złośliwy. " Dwa miesiące rozgrzebywania na ślepo rzekomego ropnia miało ogromne negatywne znaczenie dla mojej choroby - pisała Natalia w skardze do rzecznika NFZ. "Chciałabym, żeby ci ludzie zostali ukarani. Za lekceważenie mnie, mojego bólu."

Mama Natalii ma w zanadrzu kilka historii. Jej córka wielokrotnie słyszała od lekarza, że jest zdrowa i zajmuje łóżko naprawdę chorym ludziom. " Przy jednej z nocnych wizyt lekarz kazał mi otworzyć buzię, przy ogromnym szczękościsku nie mogłam tego zrobić. Stwierdził wtedy, że udaję i powiedział, żebym nie przesadzała. Chwycił za żuchwę i na siłę otworzył mi usta. Czuję się poniżona" - pisała.

Wtedy już Natalia dostała skierowanie na wszelkie badania. Wtedy też jej mama założyła swój profil na Klub senior cafe i zaczęła korespondować z ludźmi w całej Polsce. Zaczęło się ratowanie Natalii. Brała chemię w klinice na Bujwida we Wrocławiu. Wiosną 2009 roku było naświetlanie, ale guz nie reagował. Rósł. Natalię operował prof. Andrzej Kukwa ze szpitala czerniakowskiego w Warszawie. - Wspaniale to zrobił - mówi mama. - W zasadzie jak włosy odrosły, to prawie nic nie było widać. Wierzyłyśmy, że tego raka usunął.

Natalia co trzy miesiące powinna przechodzić badania kontrolne. Ale jej opiekunka - lekarka z Bujwida wciąż nie miała czasu. Efekt był taki, że badania przeszła dopiero po pół roku. I okazało się, że rak się odnowił. W listopadzie zeszłego roku głogowianka przeszła w Warszawie drugą operację, bardziej drastyczną. - Lekarz mi wtedy powiedział, że według niego jest szansa - naświetlanie jonami ciężkimi. Ale robią to tylko w Japonii - wspomina mama.

Pani Grażyna zaczęła organizować zbiórkę funduszy, bo część naświetlań miał sfinansować NFZ, ale część pieniędzy trzeba było mieć. Organizowała akcje charytatywne na rzecz córki, pieniądze wpłacali też ludzie poznani przez internet. Od listopada do końca stycznia br. żyli nadzieją, że jest możliwość leczenia. W którymś momencie okazało się jednak, że szpital w Japonii nie przyjmie Natalii. - Ale dowiedziałam się, że takie naświetlania robi też klinika w Niemczech, znalazłam namiary, skontaktowałam się. Myślałam, że warszawska klinika zajmuje się organizowaniem dalszego leczenia w Niemczech - opowiada pani Grażyna. - Jednak niczego takiego nie było. W Polsce zaproponowano Natalii kolejną operację.

Pani Grażyna na własną rękę skontaktowała się z kliniką w Niemczech. - Powiedzieli, że przyjęliby Natalię, ale… wcześniej. Było już za późno. I jak ja mam nie mieć żalu do tych naszych lekarzy? - pyta pani Grażyna. Przez cały ten czas Natalia… studiowała. Robiła magisterkę w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Studiowała marketing i zarządzanie w pedagogice.

Ale Natalia Markowska już magistra nie zrobiła. - Na początku marca miała problemy z jedzeniem, z oddychaniem - mówi jej mama. W szpitalu w Głogowie zrobili jej tracheotomię i gastrostomię - oddychała i jadła przez rurkę.

- Natalia w takim stanie miała jeszcze podarowane dwa wspaniałe tygodnie. Znalazłam w internecie wiadomości o diecie Garsona, którą stosowały ośrodki na Węgrzech i w Meksyku. Wynajęłam karetkę i Natalia pojechała na Węgry. Tam odżyła, czuła się coraz lepiej. Nie twierdze, że gdyby tam wcześniej trafiła, to cud by się stał. Choć jako mama mogę przecież wierzyć w cuda.
Ale już tam zaczęło się coś dziać z ranką po gastrostomii. - Błagałam, żeby poprawili to w szpitalu w Głogowie. Właściwie ich zmusiłam. Mówili, że to nie jest do zrobienia i pytali, czy nie widzę, że córka umiera.

Jak Natalia wróciła do domu z poprawioną rurką, to zaczęło się pogarszać. - Chciała, żebyśmy przenieśli ją do hospicjum w Lubinie. Tam napisała: wreszcie czuję się jak człowiek. Była tam 10 dni. Jechałyśmy tam jeszcze, żeby walczyć, mieli poprawiać to, co zepsuli w Głogowie, ale anestezjolog nie zgodził się na operację. Natalia umarła na moich rekach 11 czerwca. Zasnęła.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska