Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje Kresy. Buczacz - miasto Potockich

Stanisław S. Nicieja, [email protected]
Klasztor bazyliański w Buczaczu
Klasztor bazyliański w Buczaczu fot. Archiwum
Buczacz, miasteczko na Podolu, zanurzone w lasach bukowych, od których nosi nazwę, oplecione pętlą leniwie płynącej rzeki Strypy, na karty historii Polski wpisał król Michał Korybut Wiśniowiecki.

Ten nieudany władca zawarł w Buczaczu w 1672 roku traktat z Turkami na warunkach upokarzających, niweczących majestat Rzeczypospolitej. Pół Polski znalazło się wówczas pod dominacją turecką, a okupantom obiecano gigantyczny haracz. Historycy nazwali ten traktat "haniebnym" i każdy, nawet najmniej pojętny gimnazjalista, musiał ten przydomek znać. Na szczęście, rok później hetman Jan Sobieski pokonał Turków pod Chocimiem, odzyskał Podole i zmył plamę z honoru Polski.

Ksiądz Ludwik Rutyna

Dla Polaków przyjeżdżających obecnie do Buczacza miasto to nieodmiennie kojarzy się z księdzem infułatem Ludwikiem Rutyną. Jest to postać niezwykła. Urodzony w 1917 roku i całą swą młodością związany z Buczaczem, po studiach teologicznych we Lwowie wrócił w swoje rodzinne strony jako wikary. W czasie okupacji hitlerowskiej był świadkiem straszliwej tragedii tego miasteczka. Hitlerowcy wymordowali całą, liczącą kilka tysięcy, tamtejszą społeczność żydowską i zakopali w wąwozach pod miastem. A później banderowcy zaczęli krwawą eksterminację Polaków. Ksiądz Rutyna przeżył cudem, bo skrył się w kościelnych organach. Widział stamtąd, jak banderowcy zabijali organistę i jak włóczyli w kierunku rzeki ciężko pobitego proboszcza, którego już nigdy później nie zobaczył.

W 1945 roku z innymi niedobitkami i wygnańcami z Podola opuścił Buczacz i znalazł nową ojczyznę w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie był duszpasterzem przez 33 lata. Zapisał tam piękną kartę jako proboszcz, wychowawca młodzieży, opiekun i renowator zabytków, dobry człowiek, doradca w ludzkim nieszczęściu.
Po zakończonej służbie kapłańskiej na krótko trafił do domu księży emerytów w Opolu, by w roku 1990 wrócić do Buczacza i zacząć tam pracę od podstaw w oddanym właśnie społeczności polskiej, zrujnowanym, zamienionym w składowisko koksu i kotłownię kościele farnym. Liczył wówczas 73 lata. Była to decyzja podjęta w nostalgicznym uniesieniu, ale w swym wymiarze ludzkim - heroiczna. Pełna ryzyka i niepewności. Wracał po latach do miasta, w którym kompletnie wymieniono po wojnie ludność. 60 procent przedwojennego Buczacza stanowili Żydzi, wymordowani przez hitlerowców, 25 procent - Polacy, których wywieziono na Sybir bądź zgładzono na miejscu lub przesiedlono na Śląsk. 13-tysięczny Buczacz stał się po wojnie etnicznie niemal jednorodny, ukraiński, z nielicznymi Polakami.

Gdy ksiądz Rutyna przyjechał tam w 1990 roku, kilka dni tułał się, nie mogąc w swoim mieście znaleźć kwaterunku. Wszyscy mieszkańcy mający jakieś korzenie polskie bali się przyjąć go na nocleg. Zdecydował się wówczas zamieszkać w zrujnowanej parterowej plebanii, przykrytej blachą i papą. Warunki mieszkalne były spartańskie. Stary kaflowy piec, brak wody, którą trzeba było przynosić ze studni z kościelnego dziedzińca. Rolę sanitariatów spełniały miednica i wiadro. Po 20 latach ciężkiej pracy dziś 93-letni ksiądz Ludwik Rutyna podniósł kościół buczacki niemal z kompletnego upadku (za Sowietów była tam kotłownia miejska) i na nowo zamienił w piękną barokową świątynię. Posługę kapłańską pełnił w całej okolicy: w Wojciechówce, Porchowie, Rukomyszu, Korupcu i dziesiątkach okolicznych wsi. Mówił żartem, że ma więcej parafii niż parafian.
Heroiczna praca sędziwego duszpasterza przyniosła mu szacunek także wśród buczackich Ukraińców. Jerzy Janicki i Krzysztof Jan Kubiak nakręcili o nim dwa świetne filmy dokumentalne: "Ksiądz Ludwik Rutyna" i "Powrót do Buczacza".

Uratował dzieła baroku

Podczas mojej pierwszej wizyty w Buczaczu w maju 2003 zapamiętałem niezwykłe zdarzenie. W kościele, bardzo jeszcze sprofanowanym i tylko w części uporządkowanym, poszliśmy z księdzem Rutyną za ołtarz główny i tam zobaczyłem kilka worków wypełnionych jakimiś okrągłymi przedmiotami. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że są to worki z główkami kapusty. Zapytałem trochę żartem: "Czy ksiądz tu zrobił spiżarnię i przechowuje kapustę?". Odpowiedział mi z nieśmiałym uśmiechem: "Nie, to są główki aniołków, które znoszą mi tutaj parafianie z okolicy, z poniszczonych kościółków i cerkwi". Zaglądnąłem do jednego z worków i przeżyłem szok. Najwyższej klasy barokowe drewniane rzeźby, śrutowane przez korniki, uskrzydlone główki aniołów leżały jak gdyby na stosie. Miałem przekonanie, że niektóre z nich wyszły spod dłuta genialnego snycerza Jana Jerzego Pinzla, twórcy, który ozdobił wiele świątyń na Kresach arcydziełami rzeźbiarskimi.

Gdy kilka lat później odwiedziłem księdza Rutynę w Buczaczu, główki aniołków i inne rzeźby były już po gruntownej renowacji, umieszczone na ołtarzach głównym i bocznych kościoła. Świątynia imponowała czystością i splendorem. Ściągała swą oryginalnością liczne grupy turystów nie tylko z Polski.
Inne zdarzenie na plebanii, które zapadło mi głęboko w pamięć. Kręcąc film o Buczaczu, dość liczna ekipa realizatorów, do której miałem przyjemność należeć, postanowiła dać w ofierze księdzu Rutynie 200 dolarów na renowację świątyni. Ksiądz, niezwykle ufny i życzliwy, położył otrzymaną ofiarę na stoliku. Po plebanii kręcili się różni miejscowi ludzie i po półgodzinie okazało się, że pieniądze zniknęły. Ksiądz Rutyna nie zrobił z tego tragedii i nie podjął żadnych dochodzeń. Powiedział nam z rozbrajającą szczerością: "Bóg dał, Bóg wziął".

Plebania, która mieściła się w starym, zagrzybionym domu, przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Czuć tam było stęchliznę. Stare sprzęty, nieszczelne okna, skrzypiąca, zapadająca się podłoga. Warunki zupełnie ze średniowiecza. Minimalizm ubranego w wytartą sutannę księdza Rutyny odnośnie do swoich potrzeb bytowych wprowadzał w osłupienie i zadziwienie. Gdy zapytałem, jak sobie z tym wszystkim radzi, odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem: "Bardzo dobrze. Uważam bowiem, że lepiej być pierwszym w pipidówce niż ostatnim w Rzymie. Ja tu mam tyle do zrobienia!". To stwierdzenie wygłosił też do kamery telewizyjnej, opowiadając o pierwszych miesiącach życia w ukraińskim Buczaczu i przełamywaniu strachu wśród katolików, którzy po półwieczu wynarodawiania zaczęli przyznawać się do swej polskości. Ksiądz Rutyna budził tam nie tylko wiarę, ale przywracał też kulturę w tym niegdyś pięknym, bogatym miasteczku.

Szalony basza

Bogactwo i oryginalność starego Buczacza tworzyło wielu polskich arystokratów. Niewątpliwie najciekawszą i najbardziej wybujałą indywidualnością spośród nich był Mikołaj Bazyli Potocki (1706-1782). Należał do najbogatszych polskich arystokratów, prawdziwe królewiątko, któremu ciągle towarzyszyło liczące około 3 tysięcy żołnierzy nadworne wojsko, tak mu oddane, jak Sienkiewiczowskiemu Kmicicowi jego kompania. Był dziedzicem Potoka Złotego, Horodenki, Gołogór, Tyśmienicy, Beremian, Monasterzysk i Buczacza. Politycznie i towarzysko nieobliczalny i zmienny: raz popierał króla Stanisława Leszczyńskiego, by po jakimś czasie znaleźć się w obozie Augusta III Sasa. Ale nie to było w nim najbardziej groźne. Otoczony tłumem uzbrojonych zawadiaków i pochlebców, których obdarowywał różnymi łaskami, wywoływał ciągle krwawe burdy i gorszące skandale. Tam, gdzie się pojawiał, były gwałt, przemoc, krew i zgorszenie. Lało się piwo, wino i okowita. Ucztowało się przy suto zastawionych stołach.
Gdy był pijany, stawał się okrutnikiem. Jedna z ludowych pieśni ruskich mówi o zabitej przez niego w Łucku, powszechnie lubianej bednarzównie, którą chciał zniewolić wbrew jej woli.

Dopuszczał się licznych skandali. Nazywano go szalonym baszą. Ten potężny mężczyzna o rumianej twarzy, zawiesistym siwym wąsie, z sieledźcem na głowie zakręconym za ucho był już za życia postacią legendarną, a o jego skandalach było głośno w całej Rzeczypospolitej. Gdy się unurzał w rozpuście, miał ogromną potrzebę ukorzenia się przed Bogiem i w ramach pokuty budował kościoły, m.in. w Horodence, Tyśmienicy, Podkamieniu, Buczaczu. Musiał mieć dużo grzechów na sumieniu, skoro w ramach pokuty, jak obliczył ksiądz Rutyna, wybudował 74 kościoły i kaplice. Gdy nie dostawał rozgrzeszenia, zmieniał wiarę, przechodził na obrządek ormiański, unicki albo przyjmował prawosławie. Mówił do księdza: "Nie dasz rozgrzeszenia, idę do innego obrządku. Im się to opłaci". Tak dla przykładu za odmowę rozgrzeszenia przez spowiednika w Horodence odszedł od Kościoła rzymskokatolickiego i zdecydował się przekazać wielkie sumy bazylianom - ufundował im w 1754 roku klasztor w Buczaczu.

Perły architektury

Jedną z największych inwestycji, jaką wzniósł, był zespół cerkiewno-klasztorny w Poczajowie. Na tę potężną świątynię, błyszczącą złotymi kopułami wież, która do dziś jest perłą architektury na Wołyniu, przekazał ponad 2 miliony złotych polskich. Sam nadzorował prace budowlane według planów sprowadzonego ze Śląska architekta Godfryda Hoffmanna. A na dziedzińcu tego klasztoru polecił wybudować sobie drewniany dworek, w którym zamieszkał w 1772 roku - jak mówił - dla pokuty.
Franciszek Karpiński, świetny poeta, ten od "Laury i Filona", tak opisał tę jego pokutę: "Rano i wieczór na pacierze zakonne do cerkwi chodził, mnichów niedbałych przestrzegał, a mimo tego u siebie dziewek kilka dla rozpusty trzymał, rano je budząc do różańca, który wraz z niemi odmawiał. A jeżeli która w czasie tej modlitwy roześmiała się, cybuchem po plecach karał, ażeby - jak mówił - Boga nie obrażała".

W środku Buczacza Mikołaj Potocki wzniósł piękny ratusz, wspaniały pomnik architektury, rzadki nie tylko na Podolu okaz świeckiego, bardzo wyrafinowanego rokoka. We wszystkich podręcznikach historii sztuki służy jako ilustracja finezyjnej, lekkiej budowli rokokowej. Jego projektantem był wybitny architekt Bernard Meretyn, twórca m.in. monumentalnej cerkwi św. Jura we Lwowie. Na ścianie frontowej umieszczono wyrzeźbiony w kamieniu herb Potockich, a wokół wieży ratusza ustawiono 12 kamiennych alegorycznych posągów przedstawiających 12 prac Herkulesa, m.in. czyszczenie stajni Augiasza.
Mikołaj Potocki był hojnym mecenasem. Postawił w Buczaczu i okolicy wiele niezwykłej urody pomników, m.in. św. Jana Nepomucena, na którego cokole kazał wyryć piękne przesłanie: "Patronie dobrej sławy, kompanie podróżnych / Broń tego miasta i mnie od przypadków różnych".

Podolski Ikar

Potocki otaczał się różnymi artystami, konstruktorami, wynalazcami i różnej maści dziwakami. Sam będąc nie lada fantastą, pewnego razu zapragnął być współczesnym Ikarem. Sprowadził więc z Florencji do Buczacza Włocha nazwiskiem Fedorini, który miał mu skonstruować samolot. Włoch wybudował maszynę latającą, coś w rodzaju dzisiejszej lotni, i aby ją wypróbować, wspiął się na górę leżącą na wprost zamku, gdzie na baszcie stał Mikołaj Potocki pragnący obserwować przelot śmiałka nad jarem. Fedorini odbił się od szczytu góry i po kilkunastu metrach płynnego lotu runął nagle, zabijając się na miejscu na skalistym urwisku. Na cześć niefortunnego Włocha Potocki kazał nazwać górę jego imieniem. Do dziś nosi ona nazwę Góra Fedora. Jest tak popularna na Podolu, jak Góra Bony w Krzemieńcu na Wołyniu.
Biografia Potockiego fascynowała twórców. Pisali o nim poematy, opowiadania i powieści, m.in. Seweryn Goszczyński w słynnym poemacie "Zamek kaniowski" i Józef Ignacy Kraszewski w powieści "Pan starosta kaniowski".

Buczacz miał świetne gimnazjum, które ukończyli m.in.: Kornel Ujejski - wybitny poeta, autor "Chorału"; Jan Lam - znakomity satyryk, autor "Wielkiego świata Capowic"; Szymon Wiesenthal - głośny tropiciel zbrodniarzy hitlerowskich. Z Buczacza pochodzi też laureat Nagrody Nobla z 1966 roku w dziedzinie literatury Szmuel Josif Agnon - autor wspomnień "Od Buczacza do Jerozolimy".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Moje Kresy. Buczacz - miasto Potockich - Gazeta Lubuska

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska