Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Monika Michalik: - Igrzyska? Tylko medalowe!

Robert Gorbat 95 722 69 37 [email protected]
W przebogatym medalowym dorobku Moniki Michalik (w czerwonym stroju) brakuje tylko krążka z igrzysk olimpijskich. Ma nadzieję przywieźć go z Londynu.
W przebogatym medalowym dorobku Moniki Michalik (w czerwonym stroju) brakuje tylko krążka z igrzysk olimpijskich. Ma nadzieję przywieźć go z Londynu. prywatne archiwum Moniki Michalik
- Po olimpijskim awansie gratulacje składał mi nawet pan, grzebiący w Trzcielu w śmietnikach! - śmieje się Monika Michalik. Zapaśniczka Orląt drugi raz wystąpi w igrzyskach. W Londynie mierzy w podium.

Monika Michalik pochodzi z wielodzietnej rodziny z Jasieńca koło Trzciela. Urodziła się jako trzecia spośród sześciu braci i dwóch sióstr. Przygodę ze sportem zaczęła od karate. W 1998 r. postawiła na zapasy. - Dlaczego wybrałam akurat tę dyscyplinę? Bo w Trzcielu nie ma żadnego innego sportu na poważnym poziomie! - wyjaśnia otwarcie.

Worek medali

- Moim atutem zawsze była fizyczna siła. Mam ją wrodzoną - zapewnia zawodniczka. - Zapasy uprawiają także brat Tadeusz i siostra Marzena. Są młodsi ode mnie o dziewięć i dziesięć lat. On reprezentuje barwy Sobieskiego, ona Grunwaldu Poznań.

Choć Monika trafiła na matę dopiero w wieku 18 lat, to błyskawicznie zaczęła odnosić znaczące sukcesy. Po zaledwie 24 miesiącach treningów pod okiem braci Piotra i Marka Troczyńskich zdobyła mistrzostwo Polski juniorek. Zaraz potem przyszły srebrny medal MEJ i brązowy MŚJ. Do dziś uzbierała imponującą kolekcję krążków: dziesięć złotych z MP seniorek, po trzy złote, srebrne i brązowe z ME, dwa brązowe z MŚ oraz po jednym złotym, srebrnym i brązowym z PŚ. Ostatni, brązowy, przywiozła z tegorocznych mistrzostw Starego Kontynentu w Belgradzie.

- Miałam w karierze dwie poważne kontuzje: w 2004 roku operowano mi więzadło krzyżowe w lewym kolanie, a w czerwcu ubiegłego doznałam zwichnięcia lewego stawu łokciowego. Na szczęście nie przerwały moich występów na macie - mówi.

Z Helsinek do Londynu

Leczenie ubiegłorocznego urazu sprawiło, że Michalik nie zdołała wywalczyć olimpijskiej kwalifikacji we wrześniowych MŚ. Była tam dopiero 13. W tym roku postawiła wszystko na jedną kartę. Zrezygnowała z wyjazdu do Chin i skoncentrowała się na turnieju ostatniej szansy w Helsinkach. Wszystko jej tam wyszło. Po pokonaniu rywalek z Niemiec, Azerbejdżanu oraz Rumunii wiedziała już, że jedzie do Londynu. Ale finału też nie pokpiła. Wygrała 2:1 z reprezentantką Łotwy i wróciła do domu w glorii zwyciężczyni.

- Gratulacje składał mi nawet pan, grzebiący w Trzcielu w śmietnikach! - śmieje się zapaśniczka. - Co myślę o igrzyskach? Że koniecznie muszę w nich stanąć na podium. W kolekcji nie mam tylko olimpijskiego medalu. On da mi i pełną satysfakcję, i dożywotnią, sportową emeryturę. W Pekinie nie wyszło, byłam tam ósma. Chcę walczyć do następnych igrzysk w Rio de Janeiro. Skończę wtedy 36 lat. Czas pokaże, czy nie za dużo, by ponownie snuć tak ambitne plany...

W Londynie Monika będzie miała 17 rywalek. Wszystkie prezentujące najwyższy, światowy poziom. Na olimpijską matę wyjdą 6 i 7 sierpnia.

Cierpienia w kuchni

Michalik mierzy 165 cm wzrostu i występuję w kategorii do 63 kg, choć jej naturalna waga jest o trzy, cztery kilogramy większa. - Trochę to kłopotliwe, bo przed każdym startem muszę gubić kilogramy - przyznaje. - Cierpienia są tym większe, że uwielbiam gotować! Najchętniej jakieś dania z makaronem. Ale mus to mus. Jak nie mogę się okopać w kuchni, to sprzątam mieszkanie, sadzę kwiaty na balkonie albo zajmuję się psem.

Na treningi poświęca sześć dni w tygodniu. O swoje naturalne predyspozycje: siłę, twardość, zwinność, szybkość i psychikę jest spokojna. Trochę gorzej z techniką. Przyznaje, że jeśli staje naprzeciw silnej, ale równocześnie dobrze wyszkolonej technicznie rywalki, to ma obawy o rezultat pojedynku. - Nie zostaje mi nic innego, jak tylko ciężko pracować - twierdzi. - W ostatnich latach zauważyłam dziwną prawidłowość: im jestem starsza, z tym większą ochotę wybieram się do sali, siłowni, na basen czy też pobiegać w terenie.

Samodyscyplina przynosi efekty, gdyż w Londynie Monika będzie częścią zaledwie czteroosobowej reprezentacji polskich zapaśników (dwie kobiety i dwóch klasyków). Tak mało kwalifikacji nasi nie wywalczyli od 1964 roku...

Trzciel czy Poznań?

Monika ma mieszkanie w Trzcielu, w rodzinnym Jasieńcu buduje dom, lecz od trzech lat przebywa na stałe w Poznaniu. Formalnie pozostaje zawodniczką Orląt, ale trenuje w poznańskim Grunwaldzie pod okiem Mateusza Gucmana, olimpijczyka z Pekinu. W kadrze opiekują się nią Jan Godlewski i Władysław Stecyk. - Wyjechałam z Trzciela, bo nie mam tutaj żadnych sparingpartnerek - mówi otwarcie. - Na dodatek trener Orląt Mieczysław Kuryś jest specjalistą stylu klasycznego. A kobiety walczą tylko w wolnym.

Zawodniczka nie ukrywa, że chętnie zmieniłaby klubowe barwy na Grunwald. Jest zadowolona z pracy z trenerem Gucmanem, który wyjeżdża z nią nawet na kadrowe obozy. Na przeszkodzie stoją jednak... pieniądze. Klub z Trzciela żąda 10 tys. zł ekwiwalentu za wychowanie zapaśniczki, tymczasem poznaniacy nie dysponują taką sumą. Sprawę ma rozpatrzyć w przyszłym miesiącu zarząd Polskiego Związku Zapaśniczego. - Złożyłam pismo o przejście do Grunwaldu na tak zwanych szkolnych warunkach. Mam ku temu podstawy, bo rozpoczęłam drugi semestr studiów w poznańskiej Wyższej Szkole Bezpieczeństwa.

Zapaśniczka w mundurze

Po przyjeździe do Poznania Michalik została... zawodowym żołnierzem. Ma stopień szeregowca, służy w Krzesinach. - Na 24-godzinne dyżury muszę się stawiać jeden, najwyżej dwa razy w miesiącu. Siedzę sobie wtedy w moro, odbieram telefony i pilnuję obiektu. A w nocy śpię, bo przychodzi ochrona - opowiada ze śmiechem.

Najbliższe trzy miesiące poświęci w całości przygotowaniom do igrzysk. Musi się z tym pogodzić nawet jej życiowy partner Tadeusz. Monika najpierw wyjedzie z kadrą do Wałcza, potem czekają ją zgrupowania w Zakopanem i Wiśle. I bezustanna praca z trenerem Gucmanem nad techniką. - Staramy się tak ułożyć plan zajęć, bym miała czas również na odpoczynek. Bez takiej równowagi nie da się zbudować optymalnej formy na Londyn - zapewnia.

Zawodniczka twierdzi, że z zapasów da się żyć tylko do pewnego momentu. Dopóki są wyniki i dopisuje zdrowie. Dlatego już dziś, w wieku 32 lat, zaczyna myśleć o przyszłości. Doszła do wniosku, że najchętniej zostałaby w żandarmerii wojskowej. Do Trzciela i Jasieńca chce przyjeżdżać tylko na wypoczynek. Najchętniej w dożywotniej glorii... medalistki olimpijskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska