Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówię do Ciebie ten ostatni raz...

Jolanta Jasińska-Mrukot "Nowa Trybuna Opolska"
Mariusz Kapała
Kupowała kartki świąteczne na przyszły rok, porządną kurtkę - taką, żeby pochodzić w niej ze trzy lata. Ale kiedy poczuła, że to koniec, że rak kości jest silniejszy, przestała udawać. - Boję się, ja chyba umieram - powiedziała 28-letnia Kasia.

- Wiesz, to może być prawdopodobne - odpowiedziała Ewa, jej przyjaciółka i wolontariuszka. Kasia chciała jeszcze porozmawiać ze swoją córeczką, bratem i tatą. Prosiła, żeby dobrze wychowali jej dziecko, w przyszłości wysłali na dobre studia.

Po ich wyjściu został przy niej lekarz, ostatnie słowa skierowała do niego. "Doktorze, to już ostatnia prośba, chciałabym zapalić..." Zaciągnęła się papierosem. Odeszła.

- Odchodzenia i ostatnie wypowiadane słowa są tak różne, jak różni są ludzie i ich biografie - mówi Grzegorz, szef hospicjum. - Te najtrudniejsze są w przypadku ludzi młodych. Do końca walczą. Ale nie zawsze odchodząc, żegnają się z bliskimi, nie odzyskując przytomności, odchodzą bez słowa...

Zygmunt odchodził świadomie. Zanim się pożegnał, zapragnął w hospicjum urządzić swoje 65. urodziny. Był tort i życzenia... od personelu. Żeby żył jak najdłużej. Kilka dni później był już całkowicie przykuty do łóżka. - Nie byłem dla was dobry - mówił do dorosłych synów i żony. - Przepraszam za wszystko, ale tego, co wam zrobiłem, już nie da się zmienić.

Mówił z coraz większym trudem, ostatnich słów już prawie nie było słychać: "Wybaczcie mi". Po zapadniętym policzku spłynęła łza. Koniec. Wzruszeni byli jego dorośli synowie, bo nie takiego ojca - przepraszającego - pamiętali. Pięć dni po urodzinach zmarł.

Niecały rok po odejściu Zygmunta do hospicjum trafiła jego żona. - Na wigilię to już chciałabym być u męża - mówiła jak o zaplanowanej podróży. Odchodziła spokojnie. Dzień przed Wigilią.
Po salach hospicjum przemyka pielęgniarka Ania. To jej pierwsza praca. - Innej sobie nie wyobrażam - mówi.

Wokół cisza, tylko cisza. Ania pochyla się nad Zofią, poprawia dreny i w skupieniu wykonuje kilka zabiegów. Potem bierze pergaminową dłoń kobiety i ciepłem własnej ogrzewa. Żadnych zbędnych słów. - Towarzyszymy pacjentom w tym przechodzeniu - mówi Ania. - Czasami jest tak, że przed odejściem nasi pacjenci nagle zbierają się w sobie i odzyskują apetyt. Wtedy przychodzi im ochota na coś niezwykłego, rodzina i my musimy temu sprostać. Ale bywa, że tuż przed śmiercią przywołują kogoś bliskiego, kto już dawno umarł. Alfred ostatniego dnia przywoływał swoją nieżyjącą żonę. - Adela, Adela... Adela, zabierz mnie... - wołał ostatkiem. To były jego ostatnie słowa.

Ale z umieraniem czeka się też na bliskich. Ludzie cierpią jeszcze tak długo, żeby popatrzeć ostatni raz na kogoś bliskiego. I powiedzieć mu te ostatnie słowa. Tak było w przypadku Bronisławy, głównej księgowej. Zanim przeszła na emeryturę i przyplątała się choroba, treścią jej życia była firma. Kiedy już mogła podróżować, jak sobie na emeryturę zaplanowała, nastąpił kres.

- Umieram, wezwijcie z Niemiec moją rodzinę - to było ostatnie życzenie Bronisławy. Wcześniej przygotowała suknię i czółenka na ostatnią drogę. Ale z odejściem czekała do przyjazdu siostry.
To nie jedyny przypadek, że człowiek nie umiera, dopóki nie przyjadą bliscy. - I nie ma w tym żadnego medycznego wyjaśnienia - wyznaje dr Małgorzata, od trzech lat lekarz w hospicjum.

Mówi też o niektórych symptomach towarzyszących śmierci: przeczulicy skóry, marmurkowatej cerze. I buncie tkanek. - Nikt już nie mierzy ciśnienia, bo skóra bardzo boli - tłumaczy. - Nie dotyka się ręki, bo to boli, tylko się bierze całą dłoń. W obliczu śmierci potrzebny jest spokój.

- Wszyscy się boją śmierci, bali się tego przejścia nawet święci - mówią siostry franciszkanki w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. - Łatwiej jest tym, co mają wyprostowane życie za sobą - dodaje siostra Cyryla, emerytowana zakonnica-pielęgniarka. Jej całe życie to były szpitale, domy pomocy i hospicja. Do dziś pamięta 21-letniego Jaśka z głębokim niedorozwojem umysłowym. Rodzina oddała go do zakładu, kiedy był mały, jak tylko się zorientowała w jego upośledzeniu.

- Jasiek umierał na raka, wiedział, że odchodzi - wspomina siostra Cyryla. - Przez całe życie nie wydobył z siebie ani jednego artykułowanego słowa, a przed śmiercią coś składnie mówił. Uspokajałam go: "Jasiu, Jasiu, nie bój się, tam ci będzie lepiej".

Pielęgniarki i zakonnice z hospicjów mówią, że każdy człowiek staje sam na sam ze śmiercią. I nieważne, jak licznie otaczają go w tym momencie bliscy. Wielu wręcz nie może odejść, widząc czuwającą przy nim rodzinę. 48-letni Adrian do hospicjum trafił w bardzo złym stanie. Nie opuszczały go żona z matką, czuwały na zmianę.

- Ewa, ja będę umierał... - powiedział. - Adrian, będziesz żył, nie poddawaj się! - rozpacz młodej żony sięgała zenitu, kiedy patrzyła, jak mąż niknie w oczach. Z jego ponad 80 kg wysportowanego ciała nie było już połowy. Cały czas trzymała mocno jego rękę. Umarł, kiedy na chwilę tylko wyszła na korytarz.
- Dlaczego nie odchodził przy mnie? - rozpaczała.

- To częste, że umierają nocą albo wtedy, kiedy dosłownie na chwilę opuszczają ich czuwający - opowiadają pielęgniarki i zakonnice. - To pewnie przez żal rodziny, który tak trudno odchodzącemu unieść. To bardzo trudne, ale umierającemu trzeba pozwolić odejść.

Tak mówił 56-letni Jan, rolnik. - Kiedy tato dowiedział się, że jest chory, chciał nas do tej trudnej sytuacji przygotować - opowiada Regina. - Nie myślał o sobie, a o nas, że nas zostawia. Powiedział, że będzie walczył ze śmiertelną chorobą, ale też jest na wszystko przygotowany, bo przecież woli Pana Boga nikt nie zmieni.

Jan mówił, że jest zadowolony ze swojego życia. Doczekał czwórki wnuków, darzyło mu się w gospodarstwie. Po leczeniu, naświetlaniach i chemii, kiedy wydawało się, że już dochodzi do siebie, zginął w wypadku. Jadący z tyłu samochód wgniótł jego auto w stojącą przed nim ciężarówkę. Jakby to przeczuwał, bo kilka dni wcześniej poprosił córkę i zięcia, żeby postarali się włączyć do gospodarstwa ziemię, która w przeszłości należała do jego ojcowizny.

- To było taty ostatnie życzenie - dodaje Regina. - Teraz chodzę po gospodarstwie i wydaje mi się, że tato zawsze jest przy mnie obecny. No i tak, jak chciał, ten grunt powrócił do naszego gospodarstwa...
- To pewne, że zmarli nam towarzyszą - mówi z przekonaniem młodziutka siostra Julia, franciszkanka. - Opowiadają o tym nasi pacjenci, ale ze swojego życia wiem, że kiedy proszę mojego nieżyjącego tatę, to mi zawsze pomoże.

O obecności nieżyjącej od 60 lat matki w jej całym życiu zapewnia też Krystyna. - Miałam dziewięć lat, kiedy moja mama świadomie odchodziła - opowiada. - To było w 1945 roku we Lwowie, była strzelanina, mama została ciężko ranna w głowę. Przytuliła mnie i powiedziała: "Krysiu, ja odchodzę do Pana Boga, ale ty nigdy się nie martw, bo ja zawsze będę przy tobie". To były jej ostatnie słowa. No i zawsze była przy mnie, kiedy tylko coś złego się działo. Ale kto mi w to uwierzy...

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska