Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Może uśmiechnie się do niej szczęście

Dorota Nyk 76 835 81 11 [email protected]
Magdalena Stachowska przyznaje, że ponosi winę za swoją trudną sytuację. Ale wierzy, że coś się zmieni i jej los się odmieni.
Magdalena Stachowska przyznaje, że ponosi winę za swoją trudną sytuację. Ale wierzy, że coś się zmieni i jej los się odmieni. fot. Dorota Nyk
Magdalenie Stachowskiej drżą ręce. Jest zdenerwowana, w oczach ma łzy. Przyjechała do Głogowa ze Szlichtyngowej, prosić ludzi o pomoc i wsparcie. Przyszła też do naszej redakcji. Jej opowieść chwyta za serce.

- Dzień dobry - dzwoni do mnie znany w mieście dentysta. Jest u niego Magdalena Stachowska, prosi go o pomoc finansową, i pokazuje moją służbową wizytówkę, którą dostała ode mnie kilka godzin wcześniej. - Podobno pani może zaświadczyć w imieniu pani Stachowskiej? - pyta stomatolog. Odpowiadam, że nie mogę, znam tylko jej opowieść i obiecałam napisać artykuł. Wszystko wskazuje na to, że szlichtyngowianka tego dnia odwiedziła wiele głogowskich zakładów, instytucji, firm, gabinetów - prosząc o pomoc finansową lub innego rodzaju wsparcie. I pewnie od wielu ją dostała...

Jest przekonywująca, wydaje się, że szczera. Trudno jej nie wierzyć. Wpada do naszej redakcji i z zapałem zaczyna opowiadać historię swego trudnego życia, pełnego niepowodzeń, nieszczęść, upadków. Nie twierdzi, że niektóre nie były z jej winy, owszem - jest winna, dużo zepsuła, ale też miała pecha. Trzęsą się jej ręce, drży. Jest zaaferowana. Opowiada, że do przyjścia tutaj skłoniła ją bardzo trudna sytuacja. Przyznaje, że w kilku miejscach już była. Od jednej pani dostała 100 złotych.

- Jestem w desperacji - opowiada o sobie, tłumacząc swoje postępowanie i jakby się wstydząc także. - Chodzę po ludziach, po sklepach, firmach. Proszę o pieniądze oraz jakąkolwiek inną pomoc - przyznaje. - Jedna pani dała mi 100 zł i kazała coś kupić dzieciom. Pani stomatolog z sąsiedniej ulicy prosiła, żebym przyszła do niej po 15.00, też mi coś obiecała.

- Proszę nie myśleć, że ja stale łażę i żebrzę - zaraz się tłumaczy. - Robię tak tylko w sytuacjach drastycznych, jak już nie mamy grosza przy duszy. Teraz muszę zapłacić zaległy rachunek gospodyni, u której mieszkamy.

55-latka Magdalena Stachowska opowiada o sobie. - Od dziewięciu lat jesteśmy bezdomną rodziną - mówi z żalem. Rodzina to ona, jej o 10 lat młodszy partner oraz dwóch synów; 12-letni Karol i 17-letni Kamil. Wtedy wszyscy zostali eksmitowani z mieszkania komunalnego w Szlichtyngowej.

- Tak to się złożyło jakoś, nie płaciliśmy rachunków, bo nie mieliśmy z czego, nie mamy rodziny, która mogłaby nam pomóc - mówi ze wstydem. - Mieliśmy poważny wypadek, leżałam w szpitalu. W tym czasie wszystko jakoś się potoczyło. Samochód był niespłacony, a całkiem go skasowaliśmy. Katastrofa. Jak wróciłam ze szpitala, to już byliśmy bez niczego.

Po wypadku nie widzi na lewe oko. Nie ma także jednej nerki. - Oboje nie pracujemy, bo mnie nikt takiej schorowanej nie przyjmie. A mój przyjaciel też jest chory - ma silną anemię, poza tym po naszym wypadku stracił płuco. Prawda jest taka, że to ja się muszę o niego troszczyć, jest jak moje trzecie dziecko, zagubiony i bezradny. Nawet do lekarza muszę z nim chodzić, jak z synem.

Rodzina co prawda nie ma meldunku, lecz ma dach nad głową. Mieszka u znajomej. Pani Magdalena wyciąga rachunek za prąd. - Obiecałam naszej gospodyni, że na niego nazbieram i go zapłacę -żali się. Zaległości jest 99 zł.
Na szczęście są już na liście oczekujących na mieszkanie. W czerwcu zapadła decyzja komisji mieszkaniowej, która pozytywnie zaopiniowała wniosek o przydzielenie jej i jej rodzinie mieszkania - z powodu niedostatku i niemożności wynajęcia lokalu na zasadach rynkowych. Komisja poinformowała, że przydział takiego lokalu nastąpi, gdy takie będą wolne.

- Ta pani miała lokal komunalny w naszej miejscowości, bardzo ładne trzypokojowe mieszkanie. Zaniedbała je, zadłużyła i uciekła, nie można było jej znaleźć - mówi Monika Stępień z urzędu miasta w Szprotawie. - Nie podała miejsca pobytu, zarządca nieruchomości musiał wszcząć długą i skomplikowaną procedurę. Lokal stał pusty. W końcu dostał kuratora, dzięki któremu była możliwa eksmisja. Teraz przyjechała do Szlichtyngowej i stara się o mieszkanie.

Ale w Szlichtyngowej z lokalami socjalnymi jest tak jak w innych miastach. Jak na lekarstwo. - Wolne są tylko wtedy, kiedy umrze ich najemca. To są dwa, trzy mieszkania w ciągu roku - mówi Monika Stępień. - Z problemem braku mieszkań próbujemy jakoś sobie radzić. Gmina niedawno wybudowała pięć budynków socjalnych po osiem mieszkań w miejscowości Wiechlice, ale one są już wszystkie zamieszkane.

Ponadto trwają prace przy adaptacji na mieszkania dawnego budynku sztabowego na poradzieckim lotnisku, ale będą tu lokale komunalne i do własnego wykończenia. Ta pani na mieszkanie może poczekać jeszcze długo...

- To nieprawda, że mieliśmy trzypokojowe mieszkanie, chyba nas z kimś pomylono - tłumaczy pani Stachowska. - Mieszkaliśmy na Prusa, w starej zaniedbanej kamienicy. Mieliśmy kawalerkę z małą kuchnią, z ubikacją na dworze, na poddaszu. To prawda, że je zadłużyliśmy, wyłączyli nam gaz i prąd. Wyjechaliśmy, ale nasz adres miała policja, bo ktoś nam ukradł cały dobytek. Przeprowadziliśmy się do Kalisza i tam przez jakiś czas żyliśmy. Ale znów nam się nie udało, wszystko straciliśmy.

- Nie mogę jej oceniać, wiem, że miała wiele problemów osobistych - mówi radna Grażyna Sęp, która jest także do komisji mieszkaniowej. - Zgłosiła się do mnie, jak wróciła do Szprotawy, bezdomna, tułała się. Jest ciężko chora i uważam, że jej się powinno w pierwszej kolejności przydzielić mieszkanie, a dostają je ludzie, którym aż tak bardzo nie potrzeba.

"Sama sobie zgotowała ten los" - wielu ludzi w Szprotawie mówi tak o Stachowskiej. Wspominają, że kiedyś piła, pił także jej przyjaciel. Teraz to się już skończyło. W Ośrodku Pomocy Społecznej i innych instytucjach nie ma zgłoszeń, żeby zaniedbywała dzieci.

- Oni są w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej i ubiegają się o ustalenie stopnia niepełnosprawności. Wtedy będą od nas dostawali stały zasiłek - mówi Jolanta Lonczak z Ośrodka Pomocy Społecznej w Szlichtyngowej. - Obecnie obejmujemy ich systematyczną pomocą finansową i rzeczową, pomagamy, bo rozumiemy ich trudną sytuację. Co miesiąc dostają to, co ustawa przewiduje. Mają także dach nad głową, nie tułają się.

- Bardzo dużo dobrych ludzi spotykam - mówi pani Magdalena. - Jak tylko zobaczyłam szyld gazety, to coś mnie tknęło i weszłam. Pomimo wszystkich moich upadków, wierzę, że jak dostaniemy mieszkanie, to nam się odmieni, ułoży.

Magdalena Stachowska prosi ludzi o pomoc. - Żebym mogła jakoś przetrwać - mówi. Ci, których wzruszył jej los, mogą uzyskać z nią kontakt przez naszą redakcję.

***
- Proszę sobie wyobrazić, że burmistrz mnie wezwał. Ma pretensje, że poskarżyłam się "Gazecie Lubuskiej" - dzwoni Magdalena Stachowska jeszcze przed ukazaniem się artykułu. - Był taki zdenerwowany, że powiedział, że dobrze - da mi mieszkanie. Mam przynieść dokumenty. Mieszkanie to pokoik z kuchnią przy ul. Wolności, 22 metry kwadratowe, ubikacja na dworze. Nie wiem jak się w nim pomieścimy we czwórkę. Mogę oczywiście odmówić. Nie wiem co zrobię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska