Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mundial 2010: Kibicują razem z rekinami

Z Durbanu Robert Gorbat [email protected]
Wystarczy rozwinąć zielony chodnik na piasku, by rozegrać nad Oceanem Indyjskim... partię krykieta
Wystarczy rozwinąć zielony chodnik na piasku, by rozegrać nad Oceanem Indyjskim... partię krykieta fot. Robert Gorbat
W Durbanie nie sposób zabłądzić. Na chodnikach wzdłuż najważniejszych arterii są namalowane piłki. Żółte prowadzą na przypominający muszlę stadion, a zielone na plażę nad Oceanem Indyjskim. Wprost do fan festu FIFA.

Przed wejściem bramki i mnóstwo policjantów. Trzeba otworzyć plecak, potem poddać się kontroli osobistej. Mundurowi są uprzejmi, zapraszają do środka. Do rozpoczęcia meczu Paragwaj - Japonia jeszcze ponad godzina, więc decyduję się na kąpiel w oceanie. Choć to zima, woda ma 21, a powietrze 23 stopnie ciepła. Ciepły Prąd Mozambicki robi swoje. Fale sięgają trzech metrów. Tylko gdzie położyć plecak i ubranie? By nie kusić losu, podchodzę do wieżyczki ratowników. Czterech smukłych chłopaków w żółtych koszulkach nie robi problemu: - Jesteś gościem mundialu, zostaw swoje rzeczy u nas.

Kąpiel dostarcza fantastycznych wrażeń. Baraszkuję z różnojęzycznymi kibicami, niczym dzieciak. W pewnym momencie gwizdki i bieganina ratowników. Jeden wypatrzył przez lornetkę... rekina! Nasza część plaży jest ograniczona do samego dna, żaden drapieżnik tutaj nie wpłynie. Ale sto metrów dalej do wody próbuje wejść biała para. Już wie o niebezpieczeństwie, już jest na piasku. Kawałek dalej chłopcy grają na zielonym, plastikowym chodniku w krykieta. Inna grupa rozgrywa mecz beach soccera.

Po wyjściu z wody spłukuję z siebie sól pod prysznicem ze słodką wodą. Czas na obiad. Wchodzę do części gastronomicznej. Mnóstwo stoisk, oryginalnie brzmiących nazw i kuszących zapachów. Wybieram danie malajskie. Dostaję na talerz sześć różnych potraw, a na wierzch jeszcze dwie maleńkie papryczki. Za wszystko płacę tylko 30 randów. Siadam przy stoliku i wcinam. Niebo w gębie! Na koniec zagryzam papryczkami i... widzę w biały dzień wszystkie gwiazdy! Ratunku, płonę! Stojąca za ladą dziewczyna widzi moje błagalne spojrzenie i przybiega z puszką coli. Napój gasi pragnienie, odzyskuję oddech. Płacę 15 randów i idę obejrzeć mecz.

Siadam na plaży między kibicami obydwu drużyn. Japończycy wbijają w piasek kilka swoich flag. Miejscowi dopingują Paragwajczyków. Taka solidarność ludzi z południowej półkuli. Pojedynek nie jest pasjonujący, więc w przerwie atmosferę podkręca dwoje konferansjerów. Trochę dobrej muzyki, tańców i błyskawiczny konkurs SMS-owy. Do wygrania 30 biletów na półfinałowy mecz w Durbanie.

- Skąd jesteś? - słyszę pytanie ciemnoskórego chłopaka. Odpowiadam, a on dodaje: - To będziesz musiał wrócić do nas za dziesięć lat. Chcemy wtedy zorganizować letnie Igrzyska Olimpijskie. Pojemność piłkarskiego stadionu zostanie zmniejszona po mistrzostwach z 61 do 54 tysięcy. Ale na igrzyska możemy go rozbudować do 80 tysięcy miejsc. Obok mamy jeszcze kilkudziesięciotysięczny stadion rugby. Grają na nim nasi Sharks.

Minęła 17.00, zapadają ciemności. Temperatura wynosi 19 stopni, białym wciąż jest ciepło. Wielu ocieka jeszcze wodą, więc tylko okrywają się ręcznikami. Ale ludzie o ciemniejszej karnacji wyciągają z plecaków swetry i kurtki. Widzę nawet kilka kapturów, obwiedzionych futerkiem. Sporo zajęcia mają pracownicy w czerwonych kombinezonach, serwujący z noszonych na plecach termosów gorącą czekoladę lub capuccino. Kubek kosztuje 15 randów, chętnych nie brakuje. Bardziej zahartowani w bojach wolą piwo za 25 randów. Obsługa przelewa zawartość trzymanych w lodówkach puszek do papierowych kubków.

Mecz trwa i trwa. Druga połowa, dogrywka, wreszcie rzuty karne. Gdy Yuichi Komano trafia piłką w poprzeczkę, Japończycy chowają twarze w dłoniach. A po ostatnim golu Oscara Cardozo ponad połowa publiki wyskakuje w górę. Olbrzymi ekran gaśnie, na scenie przed nim pojawia się miejscowa kapela. Amatorzy browarów zaczynają tańczyć.

Idę pozwiedzać drugą część fan festu. W dwóch namiotach królują dzieciaki. W jednym szaleńcze zabawy urządzają pracownicy firmy ,,Ayoba''. Szczęśliwcy wygrywają żółte czapki-futbolówki. W drugim trzeba się trochę wysilić. Najpierw jest konkurs strzałów do pustej bramki, a potem demonstracja na podium radości ze zdobytego gola. Kto się postara, wychodzi bogatszy o wuwuzele i pamiątkowe zdjęcie z Coca-Colą.

Dochodzi 20.00, spora część kibiców wychodzi z plaży. Robi się chłodno, od oceanu zaczyna wiać mocny, wilgotny wiatr. Wesołe miasteczko, kolejka krzesełkowa i bary pustoszeją. Podziwiam fantastycznie oświetlone molo i kapitalnie iluminowane palmy. Każda ma swoją lampę.

Zadowolony i odprężony wracam do hotelu. ,,Durban to miejsce, w którym mógłbym zamieszkać na stałe'' - myślę z nostalgią i... pewną dozą zazdrości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska