Zasady obowiązujące myśliwych
Zasady obowiązujące myśliwych
Nie celuje się i nie strzela się do zwierzyny, jeżeli:
1) na linii strzału znajdują się myśliwi lub inne osoby albo zwierzęta gospodarskie, budynki lub pojazdy, a odległość od nich nie gwarantuje warunków bezpiecznego strzału;
2) zwierzyna znajduje się na szczytach wzniesień;
3) zwierzyna znajduje się w odległości mniejszej niż 200 metrów od pracujących maszyn rolniczych.
(z rozporządzenie ministra ochrony środowiska)
Do nieszczęśliwego wypadku doszło we wtorek w podgorzowskim Karninie. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że ok. 13.00 mężczyzna celował z broni myśliwskiej do bezpańskiego psa, a trafił dziecko, które było na posesji obok. - Bawił się z kolegą w domu po skosie, ja byłam tutaj. Nic nie słyszałam. Przybiegła sąsiadka i powiedziała, co się stało. Gdy tam poszłam, syn leżał na kanapie. Był przytomny, karetka już jechała - opowiada mama dziewięciolatka. Widać, że bardzo przeżywa. Zdradzają to podpuchnięte i czerwone oczy. Chłopiec z raną brzucha trafił do szpitala w Gorzowie. Przeszedł operację. - Trwała trzy godziny, miał podziurawione jelita. Lekarze mówią, by czekać - mówi pani Arleta. Przy synku na zmianę jest ona albo mąż. Lekarz dyżurny na oddziale chirurgii dziecięcej poinformował nas, że stan chłopca jest stabilny. I że więcej na temat jego zdrowia będzie wiadomo dziś.
We wtorek policja wyjaśniała, jak mogło dojść do wypadku. Przesłuchiwano świadków i myśliwego. - Nic nie wiem. Jestem w szoku, bo z tym chłopcem był akurat mój syn - powiedział nam Arkadiusz Drapiński. Zastaliśmy go, gdy stał zafrasowany przy bramie wjazdowej na swoje podwórko. Jego żona i ojciec składali w tym czasie zeznania w gorzowskiej komendzie policji. W chwili zdarzenia pana Arkadiusza nie było w Karninie. - Nawet nie zdążyłem żony o nic wypytać. Wiem tylko, że chłopcy bawili się za domem - dodaje.
Rodzina myśliwego nie chciała z nami rozmawiać, a jego nie było. We wsi mało, kto słyszał o wypadku. - Byłam cały czas w domu, ale coś takiego! Boże! - dziwi się kobieta mieszkająca po sąsiedzku. - My do huków jesteśmy przyzwyczajeni. Jeden pan ma tu gęsi i strzela, by odstraszyć kruki i lisy. Mogłam w ogóle nie skojarzyć, że coś się stało - tłumaczy mieszkanka Karnina.
Inny sąsiad także od nas dowiaduje się o tragedii. - Pracowałem w tym czasie na polu, ale syn był w domu. Nic nie wie - mówi z przejęciem.
Ludzie we wsi opowiadają, że bezpańskich psów biega sporo. Wójt Deszczna Jacek Wójcicki potwierdza, że jest z tym problem. - Co jakiś czas mamy sygnały, że psy zagryzają kaczki, kury. W takiej sytuacji jedzie nasz hycel i wyłapuje zwierzęta. Mamy także niepisaną umowę z myśliwymi, że gdy widzą psa, który biega luzem, jest dziki i stanowi zagrożenie, to mają strzelać. To na pewno był nieszczęśliwy wypadek - mówi wójt. Zna bardzo dobrze myśliwego z Karnina. - To spokojny, opanowany, fantastyczny człowiek. Dużo działa społecznie. Jeśli miałbym wskazać kogoś porządnego, to byłby to on - podkreśla Wójcicki.
Policja zapowiada, że dziś poznamy więcej szczegółów na temat tej sprawy. Niewykluczone, że przejmie ją prokuratura.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?