- Chłopcy nie mieli ze sobą telefonów komórkowych, nie mogli więc wezwać pomocy - opowiada Babcia Kuby Urszula Boryna. - Jego koledzy kaszlali, a wnukowi zrobiło się słabo. Na szczęście ulicą jechał mój syn, który natychmiast zabrał go do szpitala. Co prawda, tego samego dnia wyszedł do domu, ale ma złe wyniki i trzeba będzie powtórzyć badania.
Tego dnia obsługa basenu chciała chlorować wodę. Chłopcy na wezwanie wyszli na brzeg, chociaż do zamknięcia pływalni pozostało jeszcze 15 minut. Pewnie nic by się nie stało, gdyby przy wejściu nie stała otwarta beczka z chlorem. Wystarczył podmuch wiatru, żeby gryzące opary skierować na twarz dziecka. - Przecież to trucizna, denerwuje się pani Urszula. - Robotnicy powinni poczekać, aż dzieci opuszczą teren. Dopiero wtedy otwierać chemikalia!
Więcej przeczytasz w poniedziałek w papierowym wydaniu "Gazety Lubuskiej"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?