Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

(na święta, na razie nie publikować) Beata Sokołowska-Kulesza, czyli uparta i zawzięta mistrzyni

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Beata Sokołowska -Kulesza jest jednym z najbardziej utytułowanych lubuskich sportowców
Beata Sokołowska -Kulesza jest jednym z najbardziej utytułowanych lubuskich sportowców Archiwum

Beata Sokołowska-Kulesza należy do nielicznego grona lubuskich sportowców, którzy zdobyli dwa medale olimpijskie. Kajakarka MKKS Gorzów wspólnie z Anetą Pastuszką zdobyła brązowe krążki w kajakarskiej dwójce na dystansie 500 - podczas igrzysk w Sydney w 2000 roku i w cztery lata później w Atenach.
- Od dziecka byłam aktywna fizycznie - wspomina medalistka olimpijska - Mieszkałam jakby po drugiej stronie klubu i kajaki widziałam z okna. Któregoś dnia postanowiłyśmy z koleżanką pójść do klubu i zapisać się. Miałam wtedy 12 lat. Koleżanka była wyższa więc po pierwszej rozmowie wydawało się, że ona się nadaje, a ja nie bardzo.
Dwie torby medali
Późniejsza medalistka olimpijska była jednak uparta, zresztą, co podkreśla, jest taka do dziś. Mimo, że dawano jej do zrozumienia w klubie, że jest za mała i za chuda, zawzięła się. W kajakach trzeba być wytrwałym i upartym - podkreśla. - Sukcesy nie przychodzą szybko. Trzeba solidnie trenować, napływać wiele kilometrów. To jeden z najcięższych sportów.
Zaczęła w 1986 roku. Po jakimś czasie w klubie dostrzeżono jednak w niej talent. Szybko awansowała do starszej grupy. W zasadzie już po roku osiągnęła sukces, zdobyła brązowy medal mistrzostw Polski młodzików w Białym Borze, gdzie startowała z dziewczynami o rok starszymi. Czy ma jeszcze ten pierwszy medal? - Gdzieś w domu jest - śmieje się Sokołowska-Kulesza. - Mam ich dwie torby. Nigdy nie miałam jednak chęci robienia w domu jakiejś wystawy, czy wieszania ich na ścianach.
Trener był wściekły
Później posypały się dobre wyniki, ale w pewnym momencie pojawiło się zniechęcenie? - To było, kiedy skończyłam wiek juniora i trzeba było przejść do rywalizacji seniorskiej - wspomina. - Wówczas trenerem kadry był Olgierd Światowiak. Wprawdzie po drugim medalu olimpijskim pogratulował mi, ale wcześniej ciągle słyszałam, że jestem połową zawodniczki. Preferował wysokie kajakarki. Ja mam 160 centymetrów wzrostu, zawsze byłam mała i chuda, ale zawzięta. Do pierwszych mistrzostw kraju, w jakich mogłam wystąpić jako seniorka, przygotowywałam się z Anetą Pastuszką. Nie dopuścili jednak do startu Anety i byłam zmuszona wystartować w jedynce. Zajęłam trzecie miejsce. Trener kadry był wściekły, że wyprzedziłam większość jego dziewczyn. Ciężko mi było, kiedy trener Światowiak był szkoleniowcem reprezentacji Polski. Zawsze rzucał mi kłody pod nogi. Kiedy byłyśmy z Anetą już mocną dwójką mówił, że ,,jakieś tam zawodniczki kulają się w Gorzowie”. Trener był z Poznania i faworyzował swoich. Nadeszła chwila, kiedy wygrałyśmy z jego dwójką o długość łodzi i już nic nie mógł zrobić. Pod koniec lat 90. byłyśmy już eksportową ekipą. Z mistrzostw świata w Mediolanie przywiozłyśmy cztery medale, w tym ten najcenniejszy, złoto w dwójce na 500 metrów.
Dziś łatwiej o sponsorów
Skończyła szkołę średnią. Studia zaczęła, ale dopiero po igrzyskach w Atenach. - Tego nie dałoby się pogodzić - ocenia. - W sumie poza domem spędzaliśmy średnio 300 dni w roku. Oczywiście gdybym chciała studiować na gorzowskiej AWF nie byłoby problemu. Wymyśliłam sobie jednak Wrocław i nie AWF tylko psychologię. I dopięłam swego.
Czy z tzw. kadrowego można było się utrzymać? - Dziś sportowcy z pewnością mają łatwiej - uważa. - Jest znacznie więcej sponsorów. My nawet po zdobyciu drugiego medalu szukałyśmy w Gorzowie sponsorów i niestety, nie mogłyśmy znaleźć nikogo. Rozmawiałyśmy z kilkoma dużymi firmami i czasem czułyśmy się jak żebraczki. Teraz można się fajnie wypromować, a często sponsorzy sami szukają sportowców, którzy odnieśli sukces.
Wysoka fala w Sydney
- Igrzyska rządzą się swoimi prawami - wspomina start w Sydney. - Tyle, że nikt nowy się nie pojawił. Rywalizowałyśmy z tymi dziewczynami, które znałyśmy z mistrzostw świata i Europy. Wiedziałyśmy czego się po nich spodziewać i jakie mamy szanse. Miałyśmy za sobą trzy złote medale mistrzostw Europy, stąd widziano nas w gronie faworytów. Czułyśmy, że będzie medal, ale nie wiedziałyśmy jakiego koloru. W Sydney pogoda była straszna. Pojawiły się duże fale. Start przekładano z godziny na godzinę, nawet planowano odwołanie zawodów i przełożenie na następny dzień. Okazało się to niemożliwe i trzeba było startować w fatalnych warunkach. Było pod wiatr, czas był taki, jakbyśmy płynęły 100 metrów więcej. Cieszyłyśmy się z brązowego medalu, ale czułyśmy niedosyt, bo mogło być znacznie lepiej.
Urodziła córkę i wróciła
Cztery lata minęły szybko. Nasza bohaterka miała w tym czasie przerwę. - W 2002 roku urodziłam córkę Weronikę - opowiada. - Wiele zawodniczek decyduje się na dziecko po zakończeniu kariery, ja postanowiłam inaczej. Szczególnie trudny jest powrót. Kobiety nie produkują tak szybko testosteronu jak mężczyźni i tkanka mięśniowa ucieka. Musiałam wszystko odbudowywać od początku, a przede wszystkim dogonić rywalki. Jestem zawzięta, uparta. Na pierwszym zgrupowaniu klimatycznym po powrocie do sportu, w Portugalii, po zaledwie trzech tygodniach, wygrałam sprawdzian na dwa kilometry. W 2003 roku były mistrzostwa świata i kwalifikacje olimpijskie. Wywalczyłam trzy brązowe medale, dwójka na 500 metrów, gdzie startowałam z Joanną Skowroń, dwójka na 200 metrów z Anetą i czwórka na 200 metrów. I oczywiście zdobyłam kwalifikację.
Brąz w fatalnej atmosferze
Igrzyska w Atenach. Wspólnie z Anetą Pastuszką uratowały wówczas honor polskich kajaków zdobywając jedyny w tej dyscyplinie medal. Było wiele kontrowersji. - Wielu ludzi zrobiło tam wiele byśmy nie stanęły na podium - wspomina. - Aneta startowała w jedynce na 500 metrów. Ta konkurencja była dzień przed naszą dwójką. Aneta została zdyskwalifikowana, bo miała niedowagę kajaka, 13 gramów. Niektórzy się śmiali, że tyle waży lizak. Nie wiem czy to było powodowane nawykami z Poznania, ale Aneta miała przymocowaną pod podłogą szmatkę, właśnie o takiej wadze. Mówiłam jej, żeby ją wywaliła, bo jak jej wyleci to może być dyskwalifikacja. Tak się stało. Po wyścigu był wielki dramat. Odbierałam telefony, bo Aneta nie była w stanie. W tym samym dniu zwolniono trenera Piotra Głażewskiego, który w niczym nie zawinił. W naszym finale stanęłam na rzęsach, byśmy wystartowały. Aneta cały czas wyła. Nie płakała, ale wyła. Trenera zwolniono, więc proszę sobie wyobrazić atmosferę przed finałem. Nie był to nastrój do walki o trofea. Cóż było robić? Zabrałam ich na spacer i zrobiłam wszystko, żeby zarówno trenera, jak i Anetę z tej sytuacji jakoś wyprostować. Potem był finał. Do 450 metrów płynęłyśmy drugie. Miałyśmy małą podpórkę, woda nam się wlała do kajaka i znów zajęłyśmy trzecie miejsce. W tej nerwówce i zadymie, uważam, że to i tak był wielki sukces. W tych okolicznościach chyba nie było nas stać na więcej.
Gdyby nie zwolniono trenera...
Jeszcze startowała. - Niestety, zwolnili naszego trenera, jedynego który zdobył medal - mówi. - Tłumaczono między innymi tym, że trener nie ma wykształcenia. Jakoś wcześniej nikomu to nie przeszkadzało, a przecież przez wiele lat prowadził kadrę. Reprezentację objął szkoleniowiec kajakarzy, Michał Brzuchalski. Zaczął eksperymentować, bo nigdy wcześniej nie prowadził dziewczyn. Mnie „zajechał”. Było bardzo dużo jednostek treningowych. Nie miałyśmy czasu na odpoczynek, biegałyśmy z jednych zajęć na drugie. W kolejnym roku zajmowałam dalekie lokaty. Trener już mnie nie powołał. Dałam sobie spokój. Zresztą od momentu kiedy zwolniono Piotra Głażewskiego, to już nie było to.
Medalistką olimpijską jest się cały czas
Studiowała zaocznie psychologię we Wrocławiu. Jeszcze trochę startowała. Coraz trudniej było pogodzić obie sprawy, więc skończyła karierę. Ma uprawnienia trenerskie, ale jak przyznaje, nie ciągnie jej w kierunku szkolenia. Jest psychologiem w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gorzowie. Czy fakt, że była czynnym i utytułowanym sportowcem ma znaczenie w pracy? - Oczywiście, że tak - podkreśla. - Nie wyobrażam sobie psychologa sportowego, który nie ma pojęcia o kulturze fizycznej. Tacy się trafiają, ale oni nie wiedzą o czym mówią.
Czy czuję się spełniona jako sportowiec? Czy patrząc na swoją karierę coś by zmieniła? - Na niektóre rzeczy, na przykład na pogodę podczas startu, nie mamy wpływu - ocenia. - Myślę, że Sydney stać nas było na lepszy medal. Gdyby były inne warunki mogło być inaczej. Cóż, los nam to jakoś układa... Mogłyśmy zrobić jeszcze coś więcej, gdyby trenerem kadry nadal był Piotr Głażewski. Miałam plan, żeby skończyć karierę po igrzyskach w Pekinie. Nie mogę jednak narzekać. Przecież mówi się, że mistrzem świata się bywa, a medalistą olimpijskim jest się cały czas. To chyba prawdziwe stwierdzenie...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska