Rok 1990. Polskę obiega sensacyjna wiadomość, że Motor Lublin, beniaminek ekstraklasy, podpisał kontrakt z indywidualnym mistrzem świata Hansem Nielsenem. Mało tego, działacze "Koziołków" są na tyle zdeterminowani, że planują zatrudnić jeszcze czterech innych obcokrajowców. Wszyscy mają wystąpić w każdym meczu! Szok, ale po chwili konsternacji GKSŻ ustala, że w jednym spotkaniu może pojechać tylko dwóch stranieri, a klub może podpisać kontrakty na cały sezon z czteroma.
W pierwszym sezonie w ślady lublinian idzie jeszcze niewielu, ale rok później polskie ligi już pełne są zagranicznych zawodników, którzy w dużej mierze decydują o obliczu danego zespołu. Ich starty w Polsce to same zalety. Kibice mają okazję oglądać co niedzielę gwiazdy światowych torów, a zawodnicy znów mają dostęp do technicznych nowinek, stale też podnoszą swój poziom. Początkowo w drużynie startuje dwóch "obcych", potem tylko jeden. Ponowne otwarcie rynku na szeroką skalę ma miejsce po wejściu Polski do Unii Europejskiej.
Zniesienie ograniczeń w dostępie do pracy, a co zatem idzie, bardziej elastyczne przepisy sprawiły, że nad Wisłą zaroiło się od zawodników z zagranicy. Tyle że obok światowych tuzów jeżdżą w niej też zawodnicy, którzy często poziomem nie odbiegają od naszych adeptów. Mimo to kosztem Polaków działacze "wymuszają" ich udział w meczach. Wielu trenerów bije na alarm. - Jeśli nie ograniczymy ich występów, to wkrótce obudzimy się z ręką w nocniku - przekonuje torunianin Jan Ząbik.
Szkoleniowiec ma podstawy, aby tak sądzić. Brak ochrony własnego rynku już odbija się czkawką w Wielkiej Brytanii. Liga angielska z roku na rok traci na wartości, a Brytyjczycy już dawno przestali rozdawać karty w światowym speedway'u. Podobnie zaczyna dziać się w Szwecji, a kadłubowe ligi są już w Niemczech, Czechach i Danii. - Ci ostatni w porę się obudzili i zaczynają stawiać na swoich - mówi trener Unibaksu.
W Polsce też zaczyna być nieciekawie, bo w ostatnich latach ranga wielu imprez mocno straciła na znaczeniu. O ile władze czarnego sportu próbują ratować prestiż seniorskich rozgrywek, tak zmagania młodzieży już dawno zeszły na dalszy plan. Przykładem jest ubiegłotygodniowy finał młodzieżowych mistrzostw Polski par klubowych w Gorzowie.
Jeszcze 15 lat temu w decydującej batalii roiło się od zawodników, którzy nie tylko rządzili w juniorskim światku, ale często decydowali o sile ligowych ekip. W tym roku aż trzech finalistów miało problem ze skompletowaniem pełnego, liczącego raptem trzy osoby, składu! - To pięta achillesowa wielu klubów - nie ukrywa trener juniorów Caelum Stali Piotr Paluch. - W Gorzowie pod tym względem nie jest najgorzej, bo ostatnio dołączyło do drużyny kolejnych dwóch młodych chłopaków.
Z kolei Andrzej Huszcza, który prowadzi szkółkę w zielonogórskim klubie, twierdzi, że włodarzom polskich klubów często brakuje cierpliwości. - Wolą zatrudnić obcokrajowca, którzy ma opinię "talenciaka", zamiast poczekać na rozwój własnego wychowanka - mówi "Tomek". - Jeśli chłopak będzie regularnie startował w lidze, to prędzej czy później będzie z niego pociecha. Ale na to potrzeba czasu.
A tak... - Robimy przysługę Szwedom, Duńczykom, Australijczykom. Na naszych torach nabierają doświadczenia, a potem łoją nam skórę. Jeśli dalej pójdziemy tą drogą, to wkrótce zabraknie zdolnego, młodego narybku, a polski żużel będzie dyscypliną na wymarciu - argumentuje Ząbik.
Wybierz najlepszego żużlowca X kolejki speedway ekstraligi- wejdź i zagłosuj
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?