Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najdłużej żyjący chory ze szpiczakiem mnogim

Tatiana Mikułko
Zdzisław Jusis w tym roku skończy 77 lat. Mieszka w Gorzowie. Przez wiele lat działał w Komisji Dialogu Społecznego przy wojewodzie. Ma córkę lekarkę, dwoje wnuków i prawnuczkę.
Zdzisław Jusis w tym roku skończy 77 lat. Mieszka w Gorzowie. Przez wiele lat działał w Komisji Dialogu Społecznego przy wojewodzie. Ma córkę lekarkę, dwoje wnuków i prawnuczkę. fot. Krzysztof Tomicz
Rozmowa ze Zdzisławem Jusisem, gorzowianinem, najdłużej żyjącym w Polsce pacjentem ze szpiczakiem mnogim.

- Jak długo pan choruje?
- 11 lat. Statystyki mówią, że w przypadku mojej choroby średnia życia wynosi pięć, sześć lat.

- Kiedy pan zachorował?
- W 1998 roku trafiłem d kliniki w Poznaniu. Lekarze odkryli w moim szpiku za dużo białka. Zgłosiłem się na oddział hematologii w gorzowskim szpitalu do pani ordynator dr Sroki. Co miesiąc przychodziłem na pięć dni na chemię. Dostałem fryzjerkę - tak nazwałem chemię, po której wypadły mi włosy. Ale najważniejsze było to, że liczba zarazków w szpiku spadała. Tak było cztery lata i mój stan zdrowia znowu się pogorszył. Zacząłem brać niemiecki lek podawany dożylnie. Bardzo drogi. Po półtorej roku moje komórki się na niego uodporniły. Wtedy ordynator, dr Moskwa, sprowadził dla mnie lek amerykański. Jeszcze droższy. Kuracja kosztuje 72 tys. zł. Bardzo dobrze działa na mój organizm. Odzyskałem apetyt. Udało mi się nawet przytyć dwa kilo. Wcześniej przez chorobę straciłem 10 kilogramów.

- Cały czas spędza pan na oddziale?
- Kuracja amerykańskim lekiem polega na tym, że 14 dni leżę w szpitalu, siedem jestem w domu. Chciałbym podziękować lekarzom i pielęgniarkom za wspaniałą atmosferę panującą na oddziale hematologii.

- Co pan robi w domu?
- Nie potrafię usiedzieć na miejscu. Dużo spaceruję, czytam. Pod nieobecność córki, z którą mieszkam, nawet odśnieżam. Wiem, że nie powinienem, bo mam za słaby kręgosłup. Ale z wiekiem człowiek robi się jak dziecko. Nie myśli o konsekwencjach.

- A o chorobie?
- Miałem chwile załamania. Takie, w których nie chciało mi się już walczyć. Ale one szybko mijały. To, co mnie trzyma przy życiu, to praca społeczna. Działam w Izbie Rzemieślniczej i w cechu. Gdy idę na walne zebranie, to nic mnie boli, zapominam o chorobie. Te zebrania działają na mnie jak lekarstwo. Niestety, ostatnie mnie ominęło, bo byłem w szpitalu. Powiedziałem kolegom, żeby na drugi raz inaczej ustalali terminy spotkań, bo beze mnie nie mieli kworum (śmiech).

- Jak się panu udało, mimo choroby, zachować optymizm i pogodę ducha?
- Gdybym się położył i myślał tylko o tym, że jestem chory, pewnie już dawno by mnie nie było. Gdy człowiek poważnie zachoruje, nie może zadawać pytań, dlaczego ja? To nie jest kara boska. Trzeba to przyjąć tak, jak każdą inną rzecz w życiu. I znaleźć sobie zajęcie. Właśnie zakładam w Gorzowie koło stowarzyszenia chorych na szpiczaka. Zbieram podpisy. W grupie będzie nam łatwiej, np. wywalczyć w Narodowym Funduszu Zdrowia refundację leków.

- Robi pan plany na przyszłość?
- Niczego nie zakładam z góry. Z chorobą nie ma żartów. Dziś leki działają, ale nie wiadomo, jak długo. Mam słabe serce, zięć, kardiolog, założył mi rozrusznik. Załatwiam od kolegi laseczkę, by łatwiej było mi się poruszać. I muszę cały czas na siebie uważać, bo mam słabą odporność. Nie powinienem, np. całować pań w rękę na powitanie. Jakoś nie mogę sobie tego odmówić. Na walnym cmokałem panie w policzki (śmiech). Takie przyzwyczajenie.

- Dziękuję

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska