Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Napastnicy szturmowali dom. Rozgorzała regularna bitwa

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
tvvoodoo / sxc.hu
Szturm domku letniskowego trwała trzy godziny. W ruch poszły kamienie, metalowa rurka, ciężki klucz, a nawet betonowa podstawa od ogrodowej parasolki. Z obu stron padły też strzały z gazowego colta. Sprawców napadu jednak nie złapano.

Noc 20 kwietnia 2000 r., jedna ze wsi w gminie Torzym. Około 1.00 panią Marię - Polkę posiadającą też niemieckie obywatelstwo - obudził dźwięk tłuczonej szyby. Na piętrze w domku nad jeziorem spał także Dieter, przyjaciel jej syna, który pomagał kobiecie w remoncie. Ktoś włamał się do 10-letniego golfa i chciał go odpalić "na styk". Mężczyzna wyszedł przed domek, by przepędzić intruza, ale szybko wycofał się. Na podwórku stało kolejnych trzech bandziorów w kominiarkach i wełnianych rękawiczkach. Jeden z nich łamaną niemczyzną zażądał od domowników kluczyków od auta, papierosów, pieniędzy i złota. Kiedy nie było odpowiedzi, napastnicy wybili jedyne niezabezpieczone okiennicą okno i chcieli wejść do środka. Wtedy rozgorzała regularna bitwa. Letnicy bronili się narzędziami, które mieli pod ręką. Pani Maria wyciągnęła też gazówkę i oddała dwa strzały. Z drugiej strony posypały się m.in. kamienie. Kiedy jeden z atakujących podszedł pod dom z butelką i zagroził, że spali ich żywcem, kobieta oddała pistolet. Przez okno rzuciła też portfel, gdzie miała 40 zł i pięć marek niemieckich oraz paczkę z sześcioma papierosami. Po chwili z colta celowali już napastnicy. Kiedy jednak kolejna próba sforsowania domu nie udała im się, zrezygnowani uciekli.

Po dniu wróciła jej pamięć

Kobieta o 8.00 rano powiadomiła policję o nocnym ataku. Było ciemno, do tego wszyscy byli zamaskowani. Ale stwierdziła, że tego, który mówił, potrafiłaby zidentyfikować po głosie. We wsi rozpoczęło się śledztwo. Jak się później okazało, prowadzili je nie tylko policjanci… Na drugi dzień pani Maria znów zgłosiła się do funkcjonariuszy. Tym razem stwierdziła, że wie kim jest jeden z bandziorów! Jak to się stało, że dobę później wróciła jej pamięć? Ochłonęła i minął szok, więc przypomniało jej się, że jeden z mężczyzn ściągnął kominiarkę, by odpalić papierosa. Rozpoznała w nim "Kubę", czyli 21-letniego Pawła B., który mieszkał we wsi z mamą i pięciorgiem rodzeństwa. Wydawało się, że sprawa jest bliska rozwiązania. Chłopak został przesłuchany. Zaręczał, że jest niewinny, a o napadzie nic nie wie. Policjanci zorganizowali więc okazanie i identyfikację głosową. Oprócz "Kuby" uczestniczył w niej także jego kolega Karol P., który w nocy spał w namiocie przed domem Pawła. I tym samym znalazł się w kręgu podejrzanych. Lecz tu zaczynają się rozbieżności. Bo Maria po głosie wskazała na "Kubę", a Dieter na Karola. Z kolei wcześniej oboje zgodnie twierdzili, że pertraktował z nimi tylko jeden z napastników.

Młody alkoholik

Pawła B. pogrążyło jednak to, że kobieta twierdziła, iż widziała go w czasie przestępstwa. Mimo niezgodności w zeznaniach, "Kubie" postawiono zarzuty i proces ruszył. Na ławie oskarżonych usiadł sam, bo policjantom nie udało się ustalić jego domniemanych kompanów. W trakcie rozprawy w Sądzie Rejonowym w Świebodzinie wyszła na jaw ponura historia chłopaka. 21-latek był alkoholikiem. Przyznał, że jak wpadnie w ciąg, potrafi pić cztery miesiące. W wojsku był tylko przez pół roku. Został odesłany do domu ze względu na pogarszający się stan psychiczny.
Wyrok zapadł 30 października 2000 r. Paweł B. dostał dwa lata. Sędzia nie dał wiary chłopakowi, tylko świadkowi. Z kolei według sądu wiarygodne było to, że pani Maria będąc w szoku nie powiedziała o "Kubie" już podczas pierwszego przesłuchania. 21-latka pogrążyło także to, że po napadzie zaatakował pod sklepem we wsi męża właścicielki domu. Ponoć przyłożył mu nóż do szyi i żądał, by jego żona odwołała zeznania.

Od więzienia po uniewinnienie

Jednak, jak się okazało, sprawa nie była tak prosta. Sąd Okręgowy w Zielonej Górze cofnął ją do ponownego rozpatrzenia. W uzasadnieniu zwrócił uwagę właśnie na rozbieżności w wersjach Marii i Dietera. A że zeznania pokrzywdzonych były bezpośrednimi dowodami, sąd uznał, że muszą zostać jeszcze raz przeanalizowane. Ze względu na nowy podział administracyjny, sprawą zajął się Sąd Okręgowy w Gorzowie. Ten wydał zgoła odmienny wyrok - uniewinnił Pawła B. Gorzowski sąd nie dał wiary zeznaniom pani Marii. W uzasadnieniu czytamy m.in.: - Z doświadczenia życiowego wynika, że podanie danych dotyczących sprawcy przestępstwa jest przeważnie pierwszą informacją od ofiary. Przez trzy godziny odpierała ataki napastników, a dopiero następnego dnia przypomniała sobie, że rozpoznała jednego ze sprawców.

Podpowiedziało podwórko?

Sąd uznał także, że kobieta nie mówiła prawdy. Najpierw twierdziła, że na podwórzu było ciemno, ale w sądzie, by uwiarygodnić swą wersję, dodała już, że na posesji znajdowała się lampa. Dlatego mogła zobaczyć Pawła B. Zdaniem sądu pokrzywdzona kobieta tak naprawdę nie rozpoznała żadnego z bandziorów. Skąd więc wzięła się jej historia? Z zeznań pozostałych mieszkańców wynikało, że pani Maria kontaktowała się z wieloma osobami po całym zdarzeniu. Można stwierdzić, że przeprowadziła własne śledztwo. Według sądu jej przypuszczenia dotyczące sprawców mogły pochodzić właśnie z tych rozmów. Usłyszała zapewne od ludzi, że u "Kuby" nocował kolega. Od słowa do słowa i miała podejrzanych. Ale czy tak naprawdę było…?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska