Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasz dziadek jest bohaterem - historia spod Babimostu

Eugeniusz Kurzawa 68 324 88 54 [email protected]
Rodziny Sarnowskich, Szczepaniaków i Gościnnych po mszy w intencji Franciszka Sarnowskiego w kościółku zbudowanym pomiędzy Podmoklami Wielkimi a Małymi
Rodziny Sarnowskich, Szczepaniaków i Gościnnych po mszy w intencji Franciszka Sarnowskiego w kościółku zbudowanym pomiędzy Podmoklami Wielkimi a Małymi Łukasz Szczepaniak
W sobotę zjechali się do Podmokli Małych koło Babimostu potomkowie Franciszka Sarnowskiego. Trzy rodziny, kilka pokoleń. Ale ta historia zaczyna się 73 lata temu. Dramatem 1939 roku, gdy hitlerowcy zabrali 28-latka z lekcji w szkole.

Ta historia mną wstrząsa. Nie potrafię wyobrazić sobie, co myślał ledwie 28-letni kierownik polskiej szkoły wyznaniowej z Podmokli Wielkich, gdy hitlerowcy brali go 1 września 1939 r. do obozu. Zgarnęli go z lekcji o godz. 8.00. Policjanci nazywali się Horn i Priefer. Dali mu szansę pożegnania z ciężarną żoną. Miał już dwóch małych synów.

- Nic z tego nie pamiętam, miałem zaledwie 10 miesięcy - mówi Lech Sarnowski, drugi w kolejności syn Franciszka Sarnowskiego. Wraz z młodszą siostrą Anną, po mężu Szczepaniak, i resztą potomków przedwojennego nauczyciela i polskiego patrioty zjawił się w minioną sobotę na niezwykłym zjeździe Sarnowskich, Gościnnych i Szczepaniaków.

- To niesamowite przeżycie! - podkreśla Iwona Szczepaniak, wnuczka Sarnowskiego. - Dopiero tutaj zrozumiałam, kim był nasz dziadek. Cała rodzina jest naprawdę wzruszona. Wcześniej jakoś nie żyło się historią, a babcia nie opowiadała o tych sprawach.

Pani Iwona zapowiedziała swemu synowi po zjeździe sprawdzian wiedzy o dziadku-bohaterze.

Szkoła w Podmoklach Małych od 2004 r. nosi imię F. Sarnowskiego. Młodzieńca, który od czasu, gdy w 1936 r. - skierowany przez Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech - znalazł się w podstawówce w Podmoklach Wielkich musiał mieć świadomość, że naraża się na kłopoty. Czy wiedział, że naraża życie? Swoje i najbliższych?

Jest takie sielskie zdjęcie zrobione dwa tygodnie przed wojną. Uśmiechnięci Zofia i Franciszek Sarnowscy siedzą na trawie, obok mali synowie Jurek i Leszek...

Uczył polskie dzieci w Niemczech

Trzy lata uczył około 35 polskich dzieci w jednym z prywatnych budynków, który stoi do dziś upamiętniony tablicą. O tym jak zapamiętali nauczyciela jego uczniowie świadczy taki oto wzruszający wpis w pamiętniku szkolnym:

"Nauczyłeś mię dziecinę, książkę czytać, kreślić słowa,
Badać wszystkiego przyczynę. Do cnoty nie zachęcałeś.
Kocham zatem coraz szerzej Drogiego nauczyciela.
Niech Ci płyną szczęścia zdroje, Niech Ci zdrowia Bóg udziela.
Na pamiątkę wpisał się uczeń Franciszek Rychły, Wielkie Podmokle, 26 I 36".

Musimy wiedzieć, że Babimojszczyzna, a z nią Podmokle Małe i Wielkie, znalazły się po I wojnie w państwie niemieckim. Silnie promieniująca tu polskość nie była na rękę Niemcom, a zwłaszcza hitlerowcom.

Tymczasem Sarnowski wręcz irytował władze niemieckie swą działalnością. Był wszechstronnie uzdolnionym pedagogiem, muzykiem, organizatorem życia społecznego i sportowego lokalnej społeczności. Zapłacił za to najwyższą cenę. Po aresztowaniu trafił do więzienia w Kargowej, stamtąd do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Zginął 11 stycznia 1940 r. Co potwierdza niemiecki druczek przechowywany w izbie pamięci. Nie mówi tylko, że nauczyciel został zatłuczony przez oprawców kijami. Dzień wcześniej, zapamiętali to świadkowie, pracował na dachu przy 30-stopniowym mrozie.

W nowo otwartej w sobotę izbie pamięci im. F. Sarnowskiego znajduje się też wstrząsający list Henryka Jaroszka, polskiego nauczyciela ze szkoły w Dąbrówce Wielkiej. Znalazł się on również w obozie Sachsenhausen i spotkał Sarnowskiego, który mu się pochwalił: "Urodziła mi się córka. Pogratulowałem mu serdecznie. Na drugi dzień dowiedziałem się, że nie żyje".

Anna urodziła się 25 października 1939 r. Nigdy nie spotkała ojca. Dziś ma kłopoty ze zdrowiem.

Jednak to nie był koniec tragedii Sarnowskich.

- Dobrze pamiętam, gdy gestapo przyszło po mamę, widzę to jak wyraźny film - opowiada mi w czasie rodzinnego obiadu L. Sarnowski. - Był luty, ale dość ciepły, pogodny. Raptem w domu w Mosinie, gdzie wtedy mieszkaliśmy, pojawiło się dwóch takich w hełmach. Mama powiedziała, że musi się z nami pożegnać. Pamiętam wciąż jej pocałunek...

Było to 3 lutego 1943. Zofia Sarnowska także trafiła do obozu koncentracyjnego - Ravensbrück. Cudem przeżyła. Ale w tym czasie zmarł na tyfus jej najstarszy syn, Jerzy.

Mama była bohaterką

- Dla mnie nie mniejszą bohaterką niż Franciszek jest moja mama - opowiada Małgorzata Koska, z domu Gościnna. Jest najstarszą córką Zofii Sarnowskiej i jej drugiego męża, Jana Gościnnego. Po wyjściu z obozu (mimo propozycji wyjazdu do Szwecji) Sarnowska wróciła do dwójki dzieci. Wpierw do Mosiny, do swej mamy, potem przeniosła się na Warmię, skąd pochodził mąż.

- Rodzice poznali się pod Olsztynem - wspomina M. Koska. - Mój ojciec tak pokochał tę dwójkę dzieci, które miały już 10 i 11 lat, że chyba dla nich się ożenił z mamą w 1949 r. Nie miał tylu talentów co Sarnowski, choć miał złotą rączkę. Ale był dobrym człowiekiem.

Zofia Sarnowska-Gościnna miała trójkę dzieci: wspomnianą Małgorzatę, dalej Krzysztofa i Wojciecha. Lech Sarnowski z żoną Janiną doliczył się pięciorga dzieci: Dariusza, Doroty, Marka, Jakuba i Filipa. Natomiast córka Sarnowskiego, Anna, wyszła za mąż za Ignacego Szczepaniaka i mają aż dziewięcioro dzieci oraz 15 wnuków. Większość przyjechała do Podmokli Małych, gdzie spędziła niemal cały dzień. Do ich dyspozycji była szkoła ze skansenem maszyn rolniczych, gdzie najmłodsi mogli się wyszaleć oraz sala wiejska. Tutaj zjedzono składkowy obiad. A w szkole miejscowi uczniowie przygotowali pokaz multimedialny o swoim patronie.

- Obserwowałam rodzinę podczas tego pokazu i stwierdzam, że została wręcz porażona informacjami. Teraz wszyscy są dumni z dziadka, pradziadka. Tak jak ja jestem przede wszystkim dumna ze swojej mamy - mówi M. Koska, która wespół z Elżbietą Ryczek, dyrektorką szkoły oraz nauczycielką Małgorzatą Radną, trzymała w ręku zjazd od strony organizacyjnej. Dodaje: - Widać, że to spotkanie było nam wszystkim bardzo potrzebne.

Nam, czyli również wsi. Młoda sołtyska Katarzyna Rychła ogłosiła bowiem, żeby mieszkańcy dla uczczenia 100 rocznicy urodzin F. Sarnowskiego wywiesili flagi państwowe. I wieś zrobiła się biało-czerwona! Szok!

W 1988 r. Rada Państwa odznaczyła F. Sarnowskiego medalem Rodła. W 2004 lokalna społeczność, w tym uczniowie z lat 30., głosowała, żeby szkoła otrzymała jego imię. Podczas zjazdu posadzono dąb imienia Sarnowskiego (z nasienia B 761, pochodzącego z najstarszego polskiego dębu Chrobry). Pierwszy szpadel ziemi rzucił uczeń Piotrek Stachecki.

- To była lekcja patriotyzmu - podsumowała spotkanie E. Ryczek.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska