Jest sobota, za chwilę będzie 15.00. Idziemy do baraku na prośbę jednego z lokatorów.
Baraki są trzy. Wszystkie wciśnięte w kawałek zieleni pomiędzy terenem szpitala a blokami. Kiedyś mieszkali tu pracownicy szpitala. Potem wprowadzali się tu ludzie, którzy nie mieli się gdzie podziać. Po pewnym czasie dwa baraki opustoszały. W ostatnim, trzecim, żyje 13 osób.
W sumie na dziko, bo już dwa lata temu obiekt nie nadawał się do użytku i dostali listy, że mają się wyprowadzić. Łazienki są straszne, azbest w ścianach, zimą zimno, latem gorąco, bezpieczeństwo pożarowe zerowe. Ale mieszkali dalej.
Teraz, po pożarze w Kamieniu Pomorskim, szpital przysłał im pisma: do 28 kwietnia mają zabrać wszystko co mają i zdać lokal. Jak nie, sprawa trafi do sądu. Pod spodem podpis prawnika. Znaczy: lepiej nie zadzierać i znikać.
Chcę być potrzebna
Pokój dwa na pięć metrów to całe mieszkanie pana Zbyszka. - Nie wyprowadzę się. Policja będzie musiała mnie wynieść siłą - mówi.
(fot. fot. Tomasz Rusek)
Pani Maria Modras ma 71 lat. W baraku mieszka od 7. - Nie mam nawet złotóweczki zaległości. Płacę nawet teraz, choć w sumie od dwóch lat nie powinnam tu mieszkać. Sprzątam cały barak. Chcę być potrzebna. Zanim znalazłam tu kąt, byłam dwa lata w domu starców. Nie chcę tam wracać... Nie chcę... - mówi najpierw spokojnie, a potem zaczyna cicho płakać a łzy ciekną jej po pomarszczonych polikach. Ociera je rękawami.
Teoretycznie ma mieszkanie. Własnościowe nawet. Kawałek za Gorzowem. Ale tam mieszka dziewięć osób. Nie była w nim od lat. Uciekła, bo syn ją maltretował. Teraz dom jest zadłużony, a ona nie ma tam czego szukać. I właśnie z powodu tego domu nie ma szansy na lokal komunalny.
- Nie wiem, co ze mną będzie. Chyba rozbiję tu namiot - mówi całkiem serio.
Poczekam na policję
52-latek Zbigniew Rossa (to on zaprosił reportera ,,GL'') ciepło patrzy na panią Marię. Jest w takiej samej sytuacji. Od pięciu lat mieszka w tym samym baraku na dziesięciu metrach kwadratowych. Jego cały dom to wersalka, stolik, kawałek meblościanki i za kotarką coś jakby kucheneczka. Robisz krok i już koniec domu.
- Teoretycznie jestem na liście oczekujących na lokal socjalny. Mam chyba numer 134. Czyli gdzieś za 30 lat może dostanę mieszkanie - uśmiecha się gorzko. Nie wie, co robić. Nie ma pojęcia, co z nim będzie po 28 kwietnia. Siedzi nad zupą i wygląda tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Ale pociąga tylko nosem i mówi: - Nie wyprowadzę się. Poczekam na policję. Będą mnie musieli stąd siłą wyciągnąć. A jak nas wszystkich wyciągną, to w mieście pojawi się nasza trzynastka nowych bezdomnych - kwituje.
Ma dochodu dokładnie 170 zł, więc od jakiegoś czasu - przyznaje szczerze - nie płaci za pokoik. Bo opłata to 230 zł. I tak zrobiło się 4 tys. zł długu. - Nikt się nami nie interesuje. Wszyscy mają nas gdzieś. A my tylko chcemy żyć jak ludzie, nie na ulicy - mówi.
Przykro mi, wyjścia nie ma
Pod pismem od adwokata (,,Wzywam do opuszczenia zajmowanego lokalu (...) i opróżnienia go z rzeczy w nim się znajdujących'') jest druga kartka. To pełnomocnictwo, jakie prawnikowi wystawił dyrektor szpitala Andrzej Szmit. Dzwonimy do niego zaraz po spotkaniu z lokatorami sypiącego się budynku. - Jest mi bardzo przykro.
Żałuję, że ci państwo znaleźli się w takiej sytuacji. Ale od dwóch lat wiedzieli, że nie mają prawa przebywać w baraku. Mieli czas, by znaleźć sobie inne miejsce. My im go nie możemy zapewnić. Ten obiekt nie nadaje się do mieszkania - mówi autentycznie zatroskanym głosem A. Szmit.
Radni nie pomogli
Dokładnie rok temu losem mieszkańców baraku zainteresowali się miejscy radni. Och, jacy byli przejęci! - Tu nie można żyć! Co za warunki! Trzeba coś z tym zrobić! Ci ludzie potrzebują natychmiastowej przeprowadzki! To niegodne! To niedopuszczalne! Nie można tego tematu tak zostawić - mówili, oglądając sypiący się budynek.
- Nic nie zrobili. Nic. Nie kiwnęli palcem. Wyjechali stąd, jak znikły kamery i aparaty. Jesteśmy cały czas w punkcie wyjścia - mówi Z. Rossa.
Nieopodal baraku przechodzi mężczyzna. Mieszka nieopodal. - Jak tak można traktować ludzi? Zostawić, a potem kazać się wynieść? Pewnie gdyby wybuchł tu pożar, to zaraz miasto, marszałek i wojewoda zorganizowaliby mieszkania zastępcze, pomoc finansową, zbiórki by były. Ech, co za kraj - mówi, macha ręką i odchodzi w stronę przyszpitalnego parku.
Co będzie dalej z barakami i całą działką? - Jest we władaniu Urzędu Marszałkowskiego. Niewykluczone, że zostanie przeznaczona na sprzedaż - mówi dyrektor.
- Na pewno. Ponoć już jest jakiś klient chętny na tę ziemię. Idealne miejsce na ładny blok. Tylko my przeszkadzamy w budowie - komentuje Z. Rossa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?