Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Nie pozwólcie odebrać mi dziecka, błagam!

Leszek Kalinowski Dariusz Chajewski 0 68 324 88 79 [email protected]
Nie wiem, co mnie czeka, przecież oskarżają mnie o uprowadzenie dziecka – załamuje się pani Małgorzata
Nie wiem, co mnie czeka, przecież oskarżają mnie o uprowadzenie dziecka – załamuje się pani Małgorzata fot. Mariusz Kapała
Tak rozpoczęła swój list Małgorzata Kaiser z Lubska. Jest przekonana, że przez opieszałość polskich sądów utraci dziecko. Były towarzysz jej życia, Niemiec, w "swoich" sądach wszystko już załatwił.

Z Niemiec wyjechała 13 kwietnia. Zabrała 21-miesięcznego synka Lukasa Lecha (drugie imię po polskim dziadku) i wraz ze swoim ojcem wróciła do Lubska. Spodziewając się problemów, 15 kwietnia złożyła dokumenty o pozbawienie ojca dziecka, obywatela Niemiec, praw rodzicielskich. Dziesięć dni później złożyła dwa pozwy o alimenty i ustalenie miejsca pobytu dziecka.

To jest równość w Unii?

Małgorzata Kaiser nie potrafi powstrzymać łez. Bezsilności. Tak liczyła na polski sąd. Zapewniano ją, że wszystko będzie dobrze. Że musi czekać. Czekała. Tymczasem partner w Niemczech nie czekał. Nie czekały sądy. Pod koniec kwietnia przyszło jedno wezwanie, teraz drugie. Rozprawa w Niemczech odbędzie się 19 czerwca.

- Mój były partner włączył w tę sprawę nawet ministerstwo spraw wewnętrznych - mówi młoda mieszkanka Lubska. A jej mama załamuje ręce: - Tak ma wyglądać równość w Unii? Tam pomagają wszyscy, angażują się natychmiast, by zdobyć dziecko. A u nas? Przez to, że nasi nie złożyli wniosku w ciągu siedmiu dni do Niemiec, sprawy u nas zostają zawieszone. I nic już nie można zrobić? To skandal! Polak zawsze będzie na straconej pozycji. Kobieta nie wytrzymuje i wychodzi z pokoju. Po chwili wraca, przeprasza. Mówi, że nie może spać. Jest na lekach uspokajających.

Ratunku szukali w terapii

Nie wiem, co mnie czeka, przecież oskarżają mnie o uprowadzenie dziecka - załamuje się pani Małgorzata
(fot. fot. Mariusz Kapała)

Pani Małgorzata wyjechała do Niemiec w 2003 roku. Jako tzw. operka (opiekunka dzieci) chciała popracować i podszlifować język niemiecki.

- Zakochałam się - przyznaje. - Po roku znajomości postanowiliśmy się pobrać. Ale szczęście nie trwało długo. Po pewnym czasie związała się z innym Niemcem, poznanym na spotkaniu ze znajomymi.

- Byliśmy ze sobą cztery lata. Wszystko było dobrze do momentu, kiedy zaszłam w ciąże - mówi M. Kaiser. - Ja chciałam mieć z nim dziecko. On nie bardzo. Uważał, że go oszukałam, bo się nie zabezpieczyłam. Chciał, bym usunęła.
Z każdym dniem było coraz gorzej. Kolejne problemy i kłótnie. Postanowili jednak naprawić to, co tak szybko się rozpadało. W listopadzie ub. r. zapisali się na terapię rodzinną.

- Na święta przyjechaliśmy do moich rodziców - opowiada mieszkanka Lubska. - Wierzyłam, że jakoś się nam ułoży.

Pomóżcie, bo tracę siły

Ojciec uznał dziecko za swoje, ale nie miał praw rodzicielskich.
- Dałam mu je dopiero w styczniu tego roku - mówi M. Kaiser.

Nic się nie zmieniło. Znów była wojna. Jego matka zabroniła jej mówić do synka po polsku. W czerwcu chciała wyprowadzić się i wynająć mieszkanie. Pytała, czy pomoże w przeprowadzce. On? Zapowiedział, że na miesiąc wyjeżdża na żagle. Nie czekała do czerwca. Zabrał jej komputer, by nie mogła kontaktować się z rodziną w Polsce. I telefon.

- Nie mam prawa jazdy, samochodu - wzdycha Polka. - Nie wytrzymałam już tego piekła. Popadłam w depresję. Zadzwoniłam do domu: - Ratujcie! Proszę.
Na drugi dzień, już o 9.00, ojciec pani Małgorzaty zjawił się w Utersen koło Hamburga. Szybko spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechała. Myślała, że jeszcze tam wróci. Nie ma już po co…

Nie chce alimentów, chce dziecko

- Mój były partner od trzech dni wysyła mi e-maile, że 1 czerwca o 15.00 mam przywieźć naszego synka na granicę, do Gubina - płacze pani Małgosia. - Jak mogłabym? Kocham go ponad wszystko. Przecież to ja z nim byłam cały czas. Zasypiałam, budziłam się przy moim dziecku. Jak coś się działo, wołał mnie.
Raz w tygodniu sprzątała do południa mieszkanie w sąsiedztwie, by dorobić.

- Wtedy mój partner nie mógł opiekować się synkiem nawet kilka godzin. Odwoził go do swoich rodziców - opowiada. - A kiedy z powodu ostrych ataków kolki nerkowej trafiłam do szpitala i miałam operację, oddał Lukaska opiekunce. Teraz udaje kochającego ojca.

Zdaniem mieszkanki Lubska, Niemcowi chodzi tylko o pieniądze. By nie płacić alimentów. Ale ona nie chce wsparcia, poradzi sobie z pomocą rodziców. Niech tylko zostawi ją i jej synka w spokoju. Jeśli będzie chciał, pozwoli mu go odwiedzać nawet każdego dnia.

Przyjaciółka też przeciwko

- Pojadę do Niemiec 19 czerwca, razem z adwokatami. Ale nie wiem, co mnie czeka, przecież mnie oskarżają o uprowadzenie dziecka - załamuje się pani Małgorzata. - Tymczasem w Polsce byliśmy wiele razy. Po porodzie też przyjechałam do rodziców, by mi pomogli. W Lubsku synek jest zameldowany. Myśleliśmy, że skoro jesteśmy w Unii Europejskiej, to problemu granic nie ma. A one są. I mają różny wymiar.

- Gdy tylko podzieliłam się z nim prawami rodzicielskimi, on i jego rodzina zaczęli zbierać dokumenty, papiery, by udowodnić, jakim dobrym jest ojcem - wspomina. - Chodził na spotkania, dotyczące opieki nad dziećmi itd. W Niemczech odbyły się dwie sprawy. Nawet moja najlepsza przyjaciółka, Niemka, zeznawała przeciwko mnie. Teraz jest razem z moim byłym partnerem...

Ale też ma dowody. Choćby rachunek dla opiekunki z datami, gdy leżała w szpitalu.
- Mam nadzieję, że psycholog, prowadząca terapię też powie prawdę - wzdycha. - Ale dla niemieckiego sądu i tak pewnie nie będzie to ważne.

Traci już pewność, że synek będzie przy niej. Odpowiedzialnością obarcza polskie sądy. Żarski sąd ani nie zareagował na wniosek o zabezpieczenie praw rodzicielskich, ani nie skierował kuratora, który mógłby potwierdzić, że dziecku żadna krzywda się nie dzieje. Tymczasem napływają informacje o szybkich postępach sprawy w Niemczech.

Kto pierwszy - ten lepszy

Okazuje się bowiem, że wniosek o powierzenie władzy rodzicielskiej wpłynął wcześniej do sądu niemieckiego. Jakby tego było mało, ojciec dziecka zgłosił uprowadzenie synka i sprawa będzie prowadzona w oparciu o Konwencję Haską, a ta procedura ma absolutne pierwszeństwo.

Ta rozprawa odbędzie się przed sądem polskim. Czy to oznacza, że pani Małgorzata straci synka? Jest szansa, by groźbę oddalić chociażby uzasadniając, że tak małemu dziecku może być wyrządzona niepowetowana strata. I, na to często narzekają ojcowie, polskie przepisy są dla matek znacznie bardziej łaskawsze.
Adwokat pani Małgorzaty Jarosław Jaroszewicz - Bortnowski nie chce atakować polskich sądów.

- Złożyłem wniosek o określenie miejsca pobytu dziecka i alimenty - mówi. - Rzeczywiście byliśmy spóźnieni wobec strony niemieckiej, ale czy w takich sprawach powinna decydować zasada kto pierwszy ten lepszy? Sporna jest także jurysdykcja sądowa. Moim zdaniem, dziecko znajduje się w Polsce, tutaj jest zameldowane i dlatego sprawę powinien rozstrzygać polski sąd.

Adwokat uważa, że w takich sprawach niemieckie sadownictwo jest znacznie sprawniejsze. I trochę oryginalnie rozumie zasadę, że trzeba przede wszystkim zadbać o dobro dziecka. Niezależnie od okoliczności dobro dziecka zawsze polega na tym, że... powinno wyrastać jako Niemiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska